Jakie to fińskie

Marta Tomczok

„Mokradła” Marii Turtschaninoff, saga ludzi z bagna, niewiele ma wspólnego z mitami narosłymi wokół Finlandii. To postantropocentryczna opowieść o tym, jak egoistycznie rozumiemy związki z lasem, sprowadzając go do funkcji lekarstwa na współczesne choroby cywilizacyjne

Jakie to fińskie

Jeszcze 2 minuty czytania

Jakie to fińskie

Z Polski do Finlandii zabrałam dwie książki. „Sampo, czyli młynek szczęścia. Z notatnika fińskiego” Wilhelma Szewczyka z 1970 roku i nowiutki przekład „Mokradeł” Marii Turtschaninoff wydanych w Helsinkach w 2022 roku. Szewczyk poleciał ze mną jako kronikarz księżycowych krajobrazów Górnego Śląska, z wielką wrażliwością opisujący przyrodę zachodnioeuropejską, a Turtschaninoff zabrałam dla mokradeł, ciekawa, jak da się je przenieść do literatury.

„Wiecie, jak to się robi – przeczytałam u Szewczyka. – Niepotrzebny jest przy tym żaden plan miasta, żadna dokładniejsza, zapamiętana o nim relacja. Obce miasto trzeba bowiem zdobywać zrazu inaczej, to znaczy trzeba je podejść”. Odłożyłam więc obie książki i podchodziłam – i to nie raz, a wiele razy, i nie tylko Oulu, gdzie się zatrzymaliśmy, by wziąć udział w kongresie humanistyki środowiskowej, ale też inne miejscowości, bardziej wysunięte na północ, mniejsze i zachmurzone mimo ciepłej pory.

Niczego konkretnego w nich nie szukałam, a znalazłam wiele. Zatokę Botnicką, gdzie Bałtyk zamarza zimą, a rzeka Oulujoki wlewa się w ląd głęboko. Artystyczną wyspę Pikisaari, gdzie kiedyś wytapiano smołę sosnową używaną do zabezpieczania łodzi, a teraz jej majestatyczny spokój tworzą maleńkie artystyczne knajpki i galerie. Tornio, miasto na granicy ze Szwecją, ciemne i mroźne, z intensywnie czerwoną jarzębiną i kościołem zbudowanym z tysięcy deseczek przypominających rybią łuskę. I opalaną torfem elektrownię Toppila, jedną z największych tego typu elektrowni na świecie.

Maria Turtschaninoff, „Mokradła”. Przeł. Agata Teperek, Wydawnictwo Poznańskie, 400 stron, w księgarniach od sierpnia 2024

Wiem, że nie wszystkim przyjezdnym się Oulu podobało. Narzekali na jego małomiasteczkowość i senność, przypominającą serial „Przystanek Alaska”. Ponieważ był późny sierpień, dni były długie, a temperatura stosunkowo wysoka, trudno było nam zrozumieć tę słynną fińską surowość krajobrazu. Miejskie parki stały w zieleni, a wiatr od morza był łagodny i ciepły. Dokończyłam w Oulu notatnik Szewczyka, ale nie zrozumiałam, na czym miałaby polegać uroda Północy, szeroko opisywana w jego książce.

„Mokradła” Marii Turtschaninoff, znanej dotąd z literatury fantasy dla młodego czytelnika, nie odpowiadają na to pytanie tak, jak oczekiwałby Szewczyk. Nie legitymizują kolonizującego, ciekawskiego spojrzenia podróżnika, poszukującego w krajobrazie wszystkiego, co bardzo fińskie i niepowtarzalne: gęstych lasów ciągnących się wzdłuż i wokół fińskich miast i miasteczek, smaku ryb popijanych mlekiem, zorzy polarnej i, rzecz jasna, powiązań fińskiego społeczeństwa z Muminkami.

Tocząca się dynamicznie, porywająca akcja „Mokradeł”, tej dziwnej bagiennej sagi mieszkańców Nevabacki, leżącej nieopodal Oulu na pograniczu fińsko-szwedzkim, nie ma w sobie nic z narodowego charakteru, tak usilnie poszukiwanego przez reporterów z innych zakątków Europy. Powieść Turtschaninoff to trudna historyczna robota, obejmująca pięć wieków akcji i polegająca na rekonstruowaniu języka, kultury i obyczajów niewielkiej społeczności zaszytej głęboko w lesie. Wspólnota z czasem uwspółcześnia język i lekko modernizuje swoje zwyczaje, ale nie wyzbywa się tradycji, takich jak rolnictwo, sadownictwo i chodzenie do lasu.

Podobno Jarosław Iwaszkiewicz nazywał literaturę fińską literaturą zdrową. Szewczyk, który podchwycił to określenie, w notatniku poleciał socjalistycznym skrótem, wiążąc zdrowie z pracą fizyczną wykonywaną przez bohaterów w tartakach, portach, kuźniach i fabrykach celulozy, czyli z apoteozą pracy. Gdyby nie polityczny kontekst jego skądinąd ciekawej książki (i częste wstawki o towarzyszu Leninie), można by te uwagi potraktować całkiem serio.

Dziś zdrowie literatury fińskiej objaśnialibyśmy zupełnie inaczej, chwytając się popularnego określenia sisu, oznaczającego wytrwałość, upór i chęć przezwyciężania trudności oraz niepoddawanie się losowi. Fińskie sisu, używane na zmianę z duńskim hygge, choć rozumiane jako coś zgoła przeciwnego niż błogostan czy komfort, ciągnie się przez czterysta stron „Mokradeł” niczym wóz z drewnem wywożonym z lasu.

Chcąc się dowiedzieć czegoś więcej o tym pojęciu – nieużywanym wprawdzie przez Turtschaninoff, ale stale obecnym w jej prozie – sięgnęłam po popularną poradnikową pracę dziennikarki Katji Pantzar „Odnaleźć sisu. Fiński sposób na hartowanie ciała i ducha” (2018). W rozdziale „Przyrodoterapia” autorka, nie odkrywając Ameryki, tłumaczy, że tym, co najbardziej zdrowe i fińskie, jest las, traktowany jako naturalna bariera ochronna człowieka – hamująca stres, cukrzycę, depresję i wszystkie inne poważne choroby cywilizacyjne. „Dla Finów las jest czymś w rodzaju kościoła czy świątyni”. Dlatego każda forma spaceru po lesie wydaje się Pantzar lekarstwem doskonałym.

Las odgrywa w „Mokradłach” także rolę bariery ochronnej. Trafiają do niego wygnańcy, oszuści, czarownice i księża łajdacy. Każdy na swój sposób próbuje także walki z lasem, ale ostatecznie zostawia go w spokoju, niewykarczowany i gęsty. W środku lasu od XVII wieku tkwi też bagno, nazywane przez miejscowych Bagnem Veatt i uznawane za naturalne bogactwo. Rosną nad nim rosiczki i turzyce, spotkać można duchy leśne, ptaki, a czasami niedźwiedzie. Pierwsi mieszkańcy zawierają przymierze z bagnem – za cenę spokoju nie osuszą go i nie zamienią w pole uprawne. Dzięki temu bagno daje samotnemu osadnikowi Mattsowi syna, a później wiele razy ocala życie mieszkańców zabłąkanym w okolicy. Trudno przypisywać Turtschaninoff intencje przyrodolecznicze; jej las równie dobrze poradziłby sobie bez ludzi, a gdyby mógł, najchętniej by ich wysiedlił. W ten sposób autorka próbuje osłabić mit więzi człowieka z drzewami i podkreślić, że to one jemu są potrzebne, nie on im.

„Osobliwe jest poczucie bezpieczeństwa, gdy człowiek zanurza się w taki gąszcz, o ileż bezpieczniej tu niż w mieście” – pisze Szewczyk w swoim notatniku, będąc w okolicy koła podbiegunowego. Turtschaninoff idzie dalej i wyobraża sobie Finlandię całą w lasach, pozbawioną osad takich jak Nevabacka, zarośniętą. „Gdybyśmy zniknęli. Gdyby już nas tu nie było i nie pielilibyśmy, nie rąbali, nie decydowali. Czy temu miejscu by nas brakowało?” Takie pytania stawiają sobie w „Mokradłach” przede wszystkim kobiety.

Powieść rozpoczyna się przyjazdem córki właścicielki Nevabacki, a kończy refleksjami innej przyjezdnej. Żadna z nich nie chce miejsca na własność, nie myśli o sprzedaży lasu czy o zniszczeniu bagna. Próbują raczej dokończyć swój pasjans z przyrodą, zasadzić kartofle na polu za domem i nie dać się przenieść do domu starców.

Ta saga ludzi z bagna, niewiele mająca wspólnego z mitami, jakie narosły wokół Finlandii, ani nawet z osławionymi kąpielami leśnymi, to ciekawa postantropocentryczna opowieść o tym, jak egoistycznie rozumiemy związki z lasem, sprowadzając go do funkcji lekarstwa na współczesne choroby cywilizacyjne. Można więc sięgnąć po „Mokradła” jak po antidotum na przesłodzoną miłość do wszystkiego, co skandynawskie, hygge i pachnące lasem niczym choinka samochodowa. Może to jest właśnie sisu, odwrotność tego, co zwykle przychodzi do głowy, gdy myśli się o Finlandii?