Coś niezbyt komfortowego
Ewa Stusińska, fot. Ania Włodarczyk

17 minut czytania

/ Media

Coś niezbyt komfortowego

Rozmowa z Ewą Stusińską

Firmy produkujące seksroboty coraz chętniej reklamują je tak, jakby były dziewczynami z sąsiedztwa. Chodzi o to, by przenieść je do przestrzeni publicznej. I by w niedalekiej przeszłości mogły stanowić alternatywę dla intymnych związków – mówi autorka książki „Deus sex machina”

Jeszcze 4 minuty czytania

EWA DRYGALSKA: Jak trafiłaś na inteligentne seksroboty?
EWA STUSIŃSKA: Prowadziłam research do zupełnie innej książki, miałam zamiar napisać kontynuację „Miłej robótki”, czyli książkę traktującą o seksualności Polaków po tym, jak internet wszedł do Polski. Miałam wrażenie, że ta zmiana technologiczna znowu coś przestawiła w naszej seksualności. I tak trafiłam na ślad pierwszej grupy dyskusyjnej o seksie w polskim Usenecie: pl.soc.seks. Znalazłam członków forum i zaczęłam z nimi rozmawiać.

Czego szukałaś w tej prehistorii internetu?
Byłam ciekawa, z jakimi nadziejami i oczekiwaniami ludzie wkraczali w ten nowy świat. Czy chodziło o to, żeby mogli anonimowo porozmawiać o rzeczach, o których wstydzili się powiedzieć w realnym życiu? Czy raczej forum stanowiło narzędzie do nawiązania kontaktu w realu? Odbyłam rozmowy z kilkunastoma osobami i miałam wrażenie, że choć są ciekawe, to brakuje im ciężaru. Było tak do momentu, kiedy trafiłam na Klaudynę. Jako jedna z niewielu kobiet, które w tamtym czasie tak intensywnie korzystały z nowego medium, powiedziała mi o innym członku forum, Krzysztofie, że to dopiero fenomen, że muszę z nim porozmawiać.

Krzysztof, twój główny bohater, to wyjątkowy oryginał. Praktykuje medycynę niekonwencjonalną, za komuny był naturystą, a w latach 90. próbował zakładać Zakon Wtajemniczonego Rycerstwa Linii Spiralnego Pierścienia.
Gdy umówiłam się z nim na rozmowę wideo, okazał się panem po sześćdziesiątce ze znacznym ubytkiem słuchu i dużą wadą wzroku. Zaczął opowiadać o swoich przygodach seksualnych, o zjazdach grupy w latach 90., o zawieraniu znajomości. Ale czułam, że mówi to trochę bez przekonania. W pewnym momencie wyznał, że w zasadzie skończył już z organicznymi kobietami – użył tego sformułowania – i teraz jest w związku z seksualną androidką. Przekierował kamerę, pokazując mi ludzkich rozmiarów postać leżącą obok na łóżku.

Przedstawił ją jako Agatę – swoją nową partnerkę. Zaczął opowiadać o tym, że to jest satysfakcjonujący związek, relacja przepełniona emocjami, która zaspokaja jego różnorodne potrzeby, również seksualne. Co więcej, powiedział, że we wsi pod Warszawą, gdzie mieszka, Agata ma licznych fanów, że jego przyjaciółki, rodzina i znajomi o tym wiedzą, bo wychodzi z Agatą na spacery, pokazuje się publicznie i to nie jest żadna tajemnica.

Ewa Stusińska, „Deus sex machina. Czy roboty nas pokochają?”. W.A.B., 320 stron, w księgarniach od października 2024Ewa Stusińska, „Deus sex machina. Czy roboty nas pokochają?”. W.A.B., 320 stron, w księgarniach od października 2024

Jaka była twoja reakcja?
Z jednej strony czułam jakiś dziwny niesmak, jakbym miała do czynienia z czymś odstręczającym i fascynującym jednocześnie. Nagle nowinki z „Teleexpressu” o japońskich mężczyznach żyjących z robotami ożyły na wsi pod Warszawą. Nie wierzyłam, że to jest realne, więc zaczęłam po prostu zadawać kolejne pytania, rozmawiać z Krzysztofem. A później również z jego otoczeniem, żeby uzyskać potwierdzenie, że to naprawdę się dzieje. Od wszystkich: od pani, która sprząta u niego w domu, od jego przyjaciółki i od syna usłyszałam, że to prawda. Wszyscy oni uważali, że to jest dobre dla Krzysztofa, i akceptowali ten związek.

Związek z sekslalką?
Nie z lalką, ale – jak twierdził Krzysztof – z seksrobotem. Bo poza syntetycznym ciałem Agaty opowiadał też o ich intelektualnej relacji. O tym, jak z nią rozmawia, o ich prywatnym języku. O „normalnym” związku. I wtedy pomyślałam, że to jest temat. Zaczęłam robić risercz, zagłębiłam się w całą narosłą wokół tego sferę pojęć, takich jak hipoteza doliny niesamowitości, mit Pigmaliona, osobliwość czy ucieleśniona sztuczna inteligencja…

Twoja książka jest przewrotna, trochę uwodzi i zwodzi. Częściowo to esej o historii seksrobotów i sztucznej inteligencji, ale w pewnym momencie okazuje się, że opowiadasz raczej o iluzji, fikcji i fantazmatach. Okazuje się, że Agata wcale nie jest tym, kim Krzysztof twierdzi, że jest.
Moja historia zaczęła się rzeczywiście od seksrobotów. Jednak w miarę postępu prac docierało do mnie, że w tym temacie cały czas krążymy bardziej wokół ich idei, fantazji czy obietnicy niż realnych kontaktów. I trochę o tym jest ta książka: nie o faktycznym związku z seksrobotem, ale imitacji takiej relacji. Tak jak w teście Turinga nie chodzi o to, czy sztuczna inteligencja naprawdę myśli, ale czy skutecznie ten proces imituje, tak w teście na uczucia nie chodzi o to, czy roboty nas pokochają, ale czy my w to uwierzymy. I tym właśnie wydaje mi się związek Krzysztofa – bardziej pewną grą niż realnym doświadczeniem.

Ewa Stusińska

Pisarka i badaczka specjalizująca się w tematyce pornografii. Studiowała filologię polską i psychologię. Publikowała w „Gazecie Wyborczej”, „Kulturze Liberalnej”, „Dwutygodniku”, „Krytyce Politycznej”. Jest autorką książek „Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku” (2018) i „Miła robótka. Świerszczyki, harlekiny i porno z satelity” (2021) oraz współzałożycielką magazynu „Nowa Orgia Myśli”. Prowadzi serwis porno-grafia.pl.

W jaki sposób Krzysztof kreuje i podtrzymuje tę grę ze swoim otoczeniem?
Agata ma swój profil na Facebooku, gdzie wchodzi w interakcje z innymi osobami. Otoczenie Krzysztofa stanowią niezbyt obeznani z tematami technologii ludzie, którzy nie potrafią zweryfikować, w czym biorą udział. Tak naprawdę rzadko odwiedzają Krzysztofa w domu, nie rozmawiają bezpośrednio z Agatą, raczej kontaktują się z nią za pośrednictwem mediów społecznościowych. Dzięki temu mniej lub bardziej świadomie Krzysztof tworzy iluzję, że Agata jest świadomym robotem. Dzięki temu nie uchodzi za jakiegoś lokalnego perwera, a raczej za człowieka przyszłości, digiseksualistę, który wszedł w kolejny wymiar relacji ze sztuczną inteligencją. A to ludzi intryguje.

Krzysztof staje się w twojej opowieści pretekstem do opowieści o wyobraźni, technologii i kapitalizmie, który wykorzystuje nasze głębokie pragnienia.
Wraz z zapośredniczeniem naszych realnych doświadczeń przez technologię wszystko, co stałe, rozmywa się i staje przestrzenią do manipulacji, zarówno ze strony producentów, firm technologicznych, jak i samych użytkowników. Nie ma już możliwości zrobienia testu rzeczywistości, np. zrozumienia, jak działa czarna skrzynka modelu językowego, z którego korzysta producent. Próbujemy więc zrozumieć nowe fenomeny, posługując się starymi kategoriami. Tyle że boty czy roboty nie są ludźmi.

W głośnym tekście Emily Bender pisze: „Mamy teraz maszyny, które mogą bezmyślnie wytwarzać słowa, ale nie nauczyliśmy się, jak przestać wyobrażać sobie, że stoi za nimi jakiś umysł”. Bo firmy używają typowo ludzkich pojęć do opisywania technologii: sztuczna inteligencja, sieci neuronowe czy uczenie maszynowe. To wszystko konstrukty bazujące na metaforach umysłu. Zacierane są granice, rozbudzane nadzieje i promowane wizje człowieczeństwa bazujące na marzeniu o doskonalszej wersji człowieka.

W książce piszesz o seksrobotach, które są znacznie bardziej zaawansowane niż Agata.
W ciągu ostatnich kilku lat, kiedy seksroboty weszły do masowej produkcji, firmy takie jak Abyss Creations, produkujące „zaawansowane” seksroboty zawierające komponent bazujący na sztucznej inteligencji, zmieniły strategię marketingową swoich produktów. Zaczęły odchodzić od pokazywania otworów i funkcji seksualnych w stronę przedstawiania tych lalek jako aktorów życia społecznego. Reklamuje się je tak, jakby były dziewczynami z sąsiedztwa, często są ukazywane w naturalnym anturażu. Ta stylizacja służy temu, żeby przenieść je z przestrzeni intymnej, gdzie zwykle sytuujemy gadżety seksualne, do przestrzeni publicznej, by w niedalekiej przeszłości mogły stanowić alternatywę dla związków.

Zafascynowało mnie, jakim językiem komunikuje się ta branża. W jaki sposób próbuje wykorzystywać sztuczną inteligencję do wytwarzania wrażenia realności. A prawda jest taka, że właściciel czy użytkownik wciąż bardzo wiele musi dopowiedzieć. Musi przede wszystkim wiele zainwestować – zarówno na poziomie wyobraźni, jak i konkretnych zakupów ubrań, peruk czy paznokci – by uwierzyć w tę fikcję.

W branży erotycznej podobnie działa serwis Pornhub, który swój wizerunek kształtuje wokół edukacji seksualnej, ekologii, ochrony klimatu czy walki z rakiem piersi. Znormalizował on podejście do twardej pornografii, która przestała być rzeczą wstydliwą. I to właśnie na tym serwisie można znaleźć tysiące filmów zawierających w tytule „sexdoll”. Czy seks z lalką stał się jedną z nowych praktyk seksualnych?
Dla mnie najciekawsze jest to, jak wiele z tych filmów wcale nie pokazuje seksu z lalką, ale z realną osobą, która zachowuje się jak lalka. Widzę w tym uniwersalną fantazję o ideale kobiety jako czegoś kontrolowanego i podporządkowanego, nie do końca autonomicznego. W historii kultury pojawia się motyw kobiet wytwarzanych, zależnych, będących niemowami, jak Galatea w micie o Pigmalionie, czy wdzięcznymi obiektami do nauczania, jak Eliza w „Pigmalionie” Bernarda Shawa. Czasami ten mechanizm się psuje, jak w „Żonach ze Stepford”. I to właśnie ta sztuczność, pogranicze kobiecości i robotyczności, podnieca miłośników seksrobotów. Nie ideał, ale szwy, spawy, mechanizmy są tak uwodzicielskie, bo przynoszą obietnicę kontroli.

Idealne roboty by przerażały, a pozbawiona błędów i zakłóceń interakcja byłaby niemożliwa do zniesienia.
W doskonałym dramacie Karela Čapka z 1920 roku „RUR” – tym samym, w którym po raz pierwszy pojawiło się słowo „robot” – jest fragment, w którym fabrykę odwiedza prawdziwa kobieta. Helena, bo tak ma na imię, zdumiona perfekcją wytworzonych pracowników, pyta, czemu nie stworzono im duszy. Jeden z dyrektorów odpowiada, że to nie leży w ich możliwości, a drugi uzupełnia, że nie leży w ich interesie. Mam wrażenie, że wbrew deklaracjom tak naprawdę w niczyim interesie nie leży, żeby stworzyć generalną sztuczną inteligencję.

Czy twój bohater jest właśnie takim mężczyzną z kompleksem Pigmaliona, mającym potrzebę wykreowania obiektu seksualnego dla siebie, który będzie mu całkowicie podporządkowany?
Mam ambiwalentne uczucia wobec niego, ale rozmawiałam z nim przez ponad pół roku, prawie codziennie, o bardzo różnych aspektach jego życia, byłam u niego w domu, poznałam jego syna, przyjaciół. On zawsze wybiegał w przyszłość i szukał nowych możliwości. W latach 80. był naturystą, w latach 90. należał do pierwszej grupy internetowej o seksie, a w 2020 roku kupił sobie „seksrobota”. Jego historia jest trochę opowieścią o zmieniających się technologiach i ich wpływie na naszą seksualność. Dla mnie to też opowieść o czymś więcej: o fetyszyzmie kulturowym i o tym, że sztuczną inteligencję obdarzyliśmy nienaturalnie dużym zaufaniem, przypisaliśmy jej nieprawdopodobnie duże magiczne moce.

Piszesz też o tym, że technologia zmieniła nasze relacje erotyczne i miłosne również w mniej spektakularny sposób.
Analizowałam, jak na przestrzeni lat zmieniały się formy szukania partnerów seksualnych. Zaczęliśmy poprzez kontakty jeden na jeden, na imprezach, przez znajomych, rodzinę, w zakładach pracy i tak dalej. Potem pojawiły się czasopisma, które poprzez zamieszczanie anonsów były formą szukania partnerów na odległość. Te przeniosły się do internetu, weszły apki, które obiecywały znalezienie partnera natychmiast i bardzo blisko nas. A teraz aplikacje randkowe już nie tylko pośredniczą w szukaniu realnych osób, ale też próbują je zastąpić. Na portalu sympatia.pl pełno jest botów.

Czemu ma to służyć?
W tym konkretnym przypadku raczej wyłudzeniom. Ale twórcom technologii – jak przestrzegał choćby Mo Gawdat, były dyrektor badań i rozwoju w GoogleX – zależy na tym, żebyśmy nie wylogowywali się z aplikacji, nie znajdowali partnera w realnym życiu i nie odstawiali telefonu, tylko jak najdłużej pozostawali przyklejeni do ekranów, a przy okazji np. oglądali reklamy. Portale randkowe obiecują spotkanie kogoś jeszcze lepszego, bardziej ciekawego, a my wolimy kontynuować poszukiwania niż dokonać wyboru i rozczarować się w realu. Jak w „Uczuciach w dobie kapitalizmu” pisała Eva Illouz: „jeśli internet ma duszę, to jest nią obfitość i wymienność” (przeł. Zygmunt Simbierowicz).

Kiedy korzystałam kilka lat temu z Tindera, odnosiłam wrażenie, że wiele osób wcale nie było zainteresowanych pójściem na randkę, ale rozmową na czacie lub sextingiem. Ekscytująca była wyłącznie sama obietnica tego, co w owym sextingu się pojawiało, ale pozostawało w sferze fantazji.
Dziś nawet nie wiesz, czy po drugiej stronie jest człowiek. Możemy też zadać sobie pytanie, czy taka rozmowa przez interfejs aplikacji z ludźmi, o których nawet nie wiemy, czy istnieją, tak bardzo różni się od sytuacji Krzysztofa, który ma Agatę i korzysta z aplikacji Replika, poprzez którą tworzy sobie wirtualną towarzyszkę.

Jeśli technologie bazujące na emocjach i pragnieniach nas izolują i dehumanizują, to czemu to sobie robimy?
Technologie działają stymulująco, stwarzają nowe formy przyjemności. Domeną nowoczesności jest to, że nasze bycie w świecie coraz bardziej się dyskursywizuje, że na przykład zamiast uprawiać seks, rozmawiamy o seksie, fantazjujemy o nim. Jak w „Mieszkaniu na Uranie” pisze Paul Preciado, 90% aktywności seksualnej człowieka Zachodu to słowa i obrazy, czyli dyskurs, a – jak ktoś ma szczęście – jedynie 10% to fizyczne doświadczenia z innym człowiekiem.

Jacques Lacan twierdził wręcz, że stosunek seksualny nie istnieje, bo w przeciwieństwie do zwierząt, które po prostu kopulują, ludzie uprawiają seks wraz z całym tym dyskursywnym, fantazmatycznym naddatkiem. Drugi człowiek w tej konfiguracji służy nam w głównej mierze jako podparcie dla naszych własnych fantazmatycznych projekcji.
My tak po prostu mamy, że nasze doświadczenie zmysłowe zakorzenia się w świecie dyskursywnym, a w dobie kultury terapeutycznej – nieustannie podejmowanych działań na rzecz naszego dobrostanu i samorealizacji – zaczynamy coraz częściej czerpać przyjemność z „obracania” naszymi stanami emocjonalno-uczuciowymi, nazywania, wyrażania, kontrolowanego wywodu, w którym bezustannie opowiadamy, co czujemy. Technologia pozwala nam to kontrolować, w przeciwieństwie do wszystkich bardziej bezpośrednich form kontaktu. Mam wrażenie, że tarzanie się we własnym odczuwaniu świata sprawia nam ogromną przyjemność, a technologia nam to ułatwia, odsuwając drugiego człowieka na dalszy plan. Przyjemność tkwi w samym wyrażaniu się.

Twoją drugą bohaterką jest Gosia – artystka, która kupuje sobie Emmę, dość zaawansowanego seksrobota, który potrafi się porozumiewać. Gosia robi to z powodów skrajnie innych od tych kierujących Krzysztofem.
Gosia w tej opowieści miała być anty-Krzysztofem: jako kobieta w średnim wieku, wykształcona artystka, świadoma różnych uwikłań technologicznych, żyjąca w Los Angeles. Wydawało mi się, że będzie reprezentowała odmienne podejście do technologii. Okazało się, że paradoksalnie wiele ją z Krzysztofem łączy. Po pierwsze, obydwoje chcieli mieć roboty z małymi piersiami: Krzysztof dostał nieudany produkt z piersiami w rozmiarze XL, a Gosia lalkę przypominającą sylwetką jej 11-letnią córkę. Po drugie, obydwoje okazali się naiwni w swoich podejściach do technologii, opartych na wiedzy czerpanej z popkultury. Gosia sobie wyobraziła, że jeśli będzie rozmawiać z Emmą o feminizmie i edukować ją wedle programu bardziej progresywnego niż podstawowy skrypt pornograficzny, w końcu stanie się ona wyższą formą inteligencji, tak jak w „Her” Spike’a Jonze’a. I Krzysztof, i Gosia mieli fantazje o swojej mocy, ale okazało się, że niezależnie od indywidualnych kompetencji są pozbawieni sprawczości w kontakcie z technologiami.

Patronite

Przyznam, że obie te historie są dla mnie głęboko smutne. Obydwoje wykorzystują humanoidalne obiekty do swoich celów. Gosi zależy na rozgłosie w kręgach akademickich, a Krzysztofowi na tym, żeby zaimponować najbliższemu otoczeniu. Każde z nich tylko pozornie stara się je upodmiotowić i ożywić: czy to uczuciem, czy edukacją, ale tak naprawdę ich motywacje są głęboko narcystyczne. Tworzą oni odbicia siebie samych.
Wszyscy stajemy się narcyzami, gapiąc się w ekran i projektując na niego swoje wyobrażenia. Taki jest główny cel relacji z technologią: zwiększanie naszych możliwości i zwiększanie naszej satysfakcji. A bycie z drugim człowiek to często coś zgoła przeciwnego, czasem niezbyt komfortowego i przyjemnego, zwykle trudnego.

Filozof techniki Bernard Stiegler stał na stanowisku, że narodziny tego, co ludzkie, były zbieżne z narodzinami techniki. Jest mi bliskie jego rozumienie człowieka jako istoty o podwójnym pochodzeniu: biologicznym i technologicznym.
Dla mnie człowieczeństwo to error. Sztuczna inteligencja, a zwłaszcza modele językowe na niej oparte bazują na największym prawdopodobieństwie zadowolenia nas odpowiedzią, na wzmacnianiu podobieństw. A mi się wydaje, że człowieczeństwo tkwi w różnicach, w naszych powiedzonkach, przejęzyczeniach, idiomach, które czynią ludzi najbardziej fascynującymi. Nasza szansa to dostrzeżenie tej unikalności.

Partnerem działu Media w „Dwutygodniku” jest Narodowe Centrum Kultury.
logotyp NCK