W poszukiwaniu nowej harmonii
Wassim Ibrahim, fot. Agata De Virion

22 minuty czytania

/ Muzyka

W poszukiwaniu nowej harmonii

Rozmowa z Wassimem Ibrahimem

W Syrii poziom muzyki klasycznej i współczesnej nie był tak wysoki jak w Krakowie. Kiedy przyjechałem tutaj, poczułem, jakbym był wrzucony do oceanu! Pracowałem po 16 godzin na dobę, a profesor mówił mi: „Wassim, potrzebujesz naprawdę dużo pracy”

Jeszcze 6 minut czytania

TOMASZ GREGORCZYK: Wychodzisz na pole czy na dwór?
WASSIM IBRAHIM:
(śmiech). Na początku nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero po jakimś czasie wytłumaczono mi, na czym polega różnica i że w Krakowie chodzi się „na pole”. Na pewno jestem krakowianinem. Byłem w Gdańsku, Warszawie, Rzeszowie – wszędzie, ale kiedy wracam pociągiem do Krakowa, mam poczucie, że wracam do domu. Niektórzy mówią nawet, że jestem krakusem, ale to chyba nie takie proste.

Twoja droga do Krakowa nie była oczywista, podobnie zresztą jak ścieżka prowadząca do muzyki. W Syrii skończyłeś studia i byłeś asystentem inżyniera budowy. Miałeś, jak to się mówi, porządny zawód. Jakim cudem inżynier rzucił dobrze płatną pracę, żeby zająć się kompozycją?
Byłem asystentem inżyniera, to prawda, ale moje serce cały czas było w muzyce – zacząłem grać na instrumencie, kiedy miałem pięć czy sześć lat. Po studiach przez siedem i pół roku pracowałem jako inżynier w bardzo dużej firmie, zajmowałem odpowiedzialne stanowiska. Budowaliśmy na przykład pięciogwiazdkowy hotel Four Seasons w Damaszku. Współpracowaliśmy z firmami z Kanady i Włoch, budowaliśmy w Syrii i w Libanie. Czasami było to naprawdę fajne. I na pewno miałem bardzo dobre wynagrodzenie.

Ale pamiętam ostatni dzień pracy jako inżynier. Wstałem rano, poszedłem na przystanek – i wróciłem do domu. Po prostu już nie mogłem. Nie byłem zadowolony. Chciałem zmienić swoje życie.

Wróciłem tego dnia do domu i powiedziałem tacie: „Tato, już nie mam pracy”. „Dlaczego?!” „Już dłużej nie chcę tego robić”. Tata powiedział, że to szaleństwo, że mam wysoką pensję, że mam osiem lat doświadczenia… Przez tydzień mówił mi tylko „cześć”.

Był zły?
Był bardzo zły. W końcu spytał mnie, co chcę robić w życiu. „Uczyć muzyki”. Wtedy zaczynałem już uczyć studentów gry na oud. Ale zamiast, powiedzmy, 1000 złotych miesięcznie w starej pracy, miałem 5 złotych za lekcję. „To twoja decyzja” – powiedział.

Ale pamiętam też dzień, kiedy po jakichś trzech, czterech miesiącach dostałem się na akademię muzyczną. Wróciłem do domu, tata miał akurat sjestę. Obudziłem go i powiedziałem mu, że jestem studentem teorii i kompozycji muzyki. Wtedy był szczęśliwy. Tata pracował jako generalny inspektor ds. kontroli i inspekcji w państwie i lubił widzieć, że mam jasny cel. „Idź na tę akademię, studiuj pięć lat, zostań kompozytorem – powiedział. – Ja ci dam na to pieniądze”. I dał. Bez niego nie mógłbym studiować.

Ale grałeś już wtedy bliskowschodnią muzykę tradycyjną?
Tak, grałem już wtedy dobrze na oud i śpiewałem w chórze. W wieku dziesięciu lat nauczyłem się czytania nut, a kiedy miałem siedemnaście lat, zacząłem lekcje gry na oud z moim profesorem, co trwało około pięciu lat.

Dopytuję, bo z tego, co mówisz, wynika, że mogłeś poświęcić się muzyce tradycyjnej. Wybrałeś jednak harmonię, kontrapunkt i kompozycję. Dlaczego?
Bo przynajmniej od siedemnastego roku życia moją obsesją było jedno pytanie: dlaczego w muzyce arabskiej nie ma harmonii?

Higher Institute of Music w Damaszku jako akademia muzyczna zaczął działać na początku lat 90. Wydział kompozycji uruchomiono dokładnie wtedy, kiedy rzuciłem pracę, czyli w 2005 roku. Wysłałem więc dokumenty, zdałem egzamin i zostałem przyjęty. Był to wydział muzyki europejskiej, bo w Damaszku nie było wydziału muzyki orientalnej.

A, dajmy na to, w Kairze był?
Był, ale i tak nie ma czegoś takiego jak szkoła kompozycji w świecie arabskim. Konkretne, sprawdzone zasady komponowania, struktury w rodzaju symfonii czy formy sonatowej, harmonia w ogóle – tego u nas nie ma. W świecie arabskim uczymy się melodii, a to wygląda zupełnie inaczej.

W europejskiej muzyce współczesnej mamy ogólne struktury, wiemy, w jaki sposób możemy myśleć o muzyce. W świecie arabskim nie mamy takich zasad. Między innymi z tego powodu nie ma szkoły kompozycji w świecie arabskim.

Ale skąd ta fascynacja muzyką klasyczną?
Mój tata studiował w Zagrzebiu. Płyty gramofonowe Beethovena czy Czajkowskiego – to wszystko mieliśmy w domu. Miałem wszystkie nuty Chopina, kupione w Armenii, partytury oraz płyty. W Syrii najpopularniejszymi kompozytorami byli Mozart, Beethoven i Chopin. Bach raczej mniej. Dopiero kiedy zacząłem studia, poznałem go lepiej. Szczególnie zafascynowała mnie harmonia i kontrapunkt, zwłaszcza kiedy zacząłem trochę grać na fortepianie, co jest na akademii w Syrii obligatoryjne dla studenta kompozycji, żeby usprawnić czytanie partytur i pisanie muzyki.

Często chodziłeś na koncerty symfoniczne czy kameralne?
Grałem na takich koncertach (śmiech). Przez osiem lat występowałem w operze i na akademii muzycznej. „Requiem” Mozarta wykonywałem z chórem w Syrii, nie tutaj.

Wassim Ibrahim, fot. Mariusz LaudańskiWassim Ibrahim, fot. Mariusz Laudański

Jedna z twoich kompozycji zwróciła moją szczególną uwagę – „Syriac Fantasy” z 2011 roku. Pod względem struktury, instrumentacji i brzmienia ten utwór należy do świata zachodniej muzyki współczesnej. Ale wyraźnie słychać tam arabskie mikrotony – co zresztą brzmi fenomenalnie. Kontynuujesz ten wątek?
Tak, oczywiście! Teraz eksperymentuję właśnie z tym, czym zajmowałem się dawno temu w „Syriac Fantasy”. Jak mogę władować te mikrotony w harmonię, tak żeby ochronić i system muzyki orientalnej, i system muzyki europejskiej? Bo każdy z nich ma swoje piękno i nie mogę w muzyce orientalnej, ot tak, użyć sobie harmonii europejskiej, bo zniszczę ten system. Podobnie nie mogę bezzasadnie użyć mikrotonów w utworze z harmonią klasyczną.

Wassim Ibrahim

Urodził się w 1978 roku w Damaszku, w Syrii. W 1998 roku ukończył studia wyższe z tytułem inżyniera budownictwa. Naukę gry rozpoczął jako dziecko na flecie i lutni, później jego mistrzem gry na oud był Fayez Zahe Aldin. W 2005 roku rozpoczął studia na kierunku harmonia i kontrapunkt, prowadzone przez prof. Bella Tagezieva w High Institute of Music w Damaszku. Do Polski przyjechał w 2013 roku, dwa lata później uzyskał stopień magistra studiów kompozytorskich na Akademii Muzycznej w Krakowie pod kierunkiem prof. Józefa Rychlika. W 2019 roku uzyskał stopień doktora w dziedzinie kompozycji muzycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie pod kierunkiem prof. Wojciecha Widłaka. Prowadzi m.in. Chór w Kontakcie, gra w trio Nasmeh wraz z polską śpiewaczką Aleksandrą Zawłocką i meksykańskim perkusistą Tomasem Celisem Sanchezem oraz w Ibrahim Trio z Joachimem Menclem i Szymonem Madejem.

Musisz stworzyć własny system.
Dokładnie. Muszę znaleźć własne rozwiązanie. To jest moja obsesja i mój cel: stworzyć system harmoniczny w systemie muzyki orientalnej. Może dam radę, może nie. Zobaczymy.

Gdzie została nagrana wersja „Syriac Fantasy” prezentowana na twojej stronie internetowej?
Tu, w Krakowie. Ale mam też nagrania z Syrii, Holandii i z Jordanii.

A czy łatwo było wykształconym muzykom klasycznym zagrać napisane przez ciebie mikrotony?
Niełatwo, ale i nietrudno. Po prostu można się tego nauczyć. Rok temu prowadziłem na akademii w Krakowie przedmiot o nazwie muzyka etniczna. Graliśmy tam również mikrotony i pierwsze kroki rzeczywiście były dla studentów trudne – bo dla nich był to rodzaj fałszu. Ale po półgodzinie wspólnych ćwiczeń zaczynali mikrotony rozumieć. Ostatnio nawet sami wykonali jeden utwór z mikrotonami na koncercie u Dominikanów. Bardzo dobrze im to idzie. Ja od razu słyszę mikroton – może to być nawet 1/9 tonu. Nie jest to takie łatwe, ale przychodzi wraz z doświadczeniem. Jeśli ktoś śpiewa np. G, mogę zaśpiewać dźwięk dokładnie o 1/9 niższy od G.


W Europie przez ostatnie 300 lat mikrotonów nie było. Ale wcześniej istniały! Nawet jeszcze w muzyce barokowej. Później muzyka baroku, a następnie okresu klasycyzmu miała inne cele. Kompozytorzy szukali perfekcyjnej struktury. Formy i harmonii. A z mikrotonami nie było łatwo znaleźć perfekcyjne, piękne brzmienie.

Ale już w Zakopanem macie mikrotony do dzisiaj! W jazzie tak samo…

Blues i blue notes.
Właśnie. Również europejscy kompozytorzy zaczęli używać mikrotonów. Ale do dziś nie powstał żaden system kompozytorski czy harmoniczny. Każdy kompozytor miał lub ma swoją wizję. Penderecki i Lutosławski stosowali mikrotony, teraz robi to Paweł Mykietyn, Agata Zubel czy Maciej Jabłoński.

Czy tytuł twojej solowej płyty na oud, „Pieśni Lewantu”, to jednocześnie pewien manifest? Bo istnieją w tym regionie różne państwa, różne religie i różne style. Jest muzyka arabska oparta na makamie i jest muzyka aramejska, która jest chóralna i polifoniczna, i tak dalej. Ty twierdzisz, że to jedna całość?
Dziękuję za to pytanie, bo to bardzo ważne. Tak, to jest, moim zdaniem, muzyka regionu. Wcześniej istniała w Mezopotamii muzyka sumeryjska, akadyjska – to trochę inna bajka. Najważniejszym źródłem całej muzyki bliskowschodniej jest muzyka aramejska, jeszcze sprzed Jezusa. Po Chrystusie był okres muzyki asyryjskiej, którą my nazywamy „syriacką”. Tworzyli ją Aramejczycy, którzy zostali chrześcijanami. I dopiero potem nastał islam, który jednak cały czas używał muzyki aramejskiej.

Święty Efrem rozpoczął oficjalnie historię liturgii Kościoła aramejskiego w III wieku n.e. Wprawdzie pisał nową muzykę, ale ona była ściśle zależna od muzyki aramejskiej sprzed Jezusa. Później w meczetach używano tej samej muzyki – tylko z innym tekstem. Melodie śpiewane w kościołach i meczetach naprawdę były niemal takie same – te same skale, ten sam makam. W Aleppo mówimy o formie muzycznej Qudud Al Halabiya, dosłownie „tekst pasuje do melodii”. Tekst arabski pasuje do melodii aramejskiej.

Słyszałeś wcześniej muzykę aramejską? To jest coś, o czym się wie, czy trzeba jej szukać?
Słyszałem, muzyka aramejska jest u nas mocno obecna. W Syrii mówimy po arabsku, ale dialekt w 60% składa się z aramejskiego. Na przykład powiemy marhaba, czyli „cześć”, dosłownie „święta miłość dla ciebie”, zamiast arabskiego Salam alejkum, czyli „pokój z wami” .

Kiedy zacząłem współpracować z kompozytorem nazwiskiem Nouri Iskandar, który był Aramejczykiem, wróciłem do źródła. Robiłem instrumentację jego utworów – on pisał melodie, ja przekładałem to na orkiestrę.

To w czasach Aramejczyków każdy region zyskał swoje mikrotony. I to na trwałe, dzięki czemu każda kraina ma swoją muzyczną tożsamość. Kiedy słyszysz jakąś piosenkę, wiesz, czy pochodzi z Syrii czy z Libanu. Kiedy śpiewam piosenkę ze Wzgórz Golan, to wiem, że w Palestynie i w Damaszku też się ją wykonuje, tylko z innym tekstem. „Uskudar”, najważniejsza piosenka wykonywana przez Jordiego Savalla, ma swoje wersje tureckie, irackie, kurdyjskie, syryjskie i egipskie. To ta sama melodia, tylko z innym tekstem i inną intonacją.

Jesteś w stanie rozpoznać miejsce pochodzenia po samej melodii?
Tak. Rozpoznam syryjską, egipską i turecką wersję. Kiedy słyszę makam bajat, to wiem, że w Egipcie i w Syrii ma on jeden mikroton niższy o 1/9 tonu niż w Iraku i w Turcji. Dlatego mówię o muzyce Lewantu, nie o syryjskiej, libańskiej i tak dalej. Kiedy słuchamy Fairuz, mamy do czynienia z muzyką z Libanu.

To jaki był arabski wkład w muzykę regionu?
W Syrii nie był taki duży. Muzyka arabska była w Andaluzji. U nas też jest, ale trudno mówić o tym, że to muzyka czysto arabska. Dlatego „Pieśni Lewantu”. Ja nienawidzę granic. Muzyka śpiewana w Iraku i w Syrii to ta sama rzecz. Teraz mamy tam pięć państw, ale wcześniej byliśmy jednym regionem.

Muzycy z Indii zżymają się na wrzucanie ich muzyki klasycznej do kategorii muzyki ludowej. Ty też?
Umm Kulthum z Egiptu, Fairouz z Libanu czy Sabah Fakhri – wszyscy słuchamy tego na co dzień. To muzyka poważna, ale i tradycyjna, a jednocześnie bardzo popularna. To mieszanka. Istnieje arabska muzyka klasyczna jako forma, ale nie słuchamy jej na co dzień.

A czy w świecie arabskim istnieją kompozytorzy próbujący łączyć bliskowschodnią mikrotonowość z formami zachodnimi?
Tak, w Syrii działał wspomniany Nouri Iskandar, zmarły dwa lata temu. W Kairze jest nawet wydział kompozycji, ale nie ma tam kontrapunktu czy harmonii – bo u nas po prostu tego nie ma.

Istnieje w świecie arabskim na przykład forma muzyczna samaaj. Nie ma jednak reguł komponowania tej formy. Najważniejsze to umieć tworzyć piękne melodie. W Polsce profesor Penderecki tworzył w latach 60. kompozycje sonorystyczne, towarzyszyły temu konkretne metody, instrumentacje, techniki rozszerzone na instrumentach – to był cały osobny przedmiot. W świecie arabskim coś takiego nie istnieje.

Ogólnie rzecz biorąc, w Syrii poziom muzyki klasycznej i współczesnej nie był tak wysoki jak w Krakowie. Znamy tę muzykę, ale nie mamy kompozytorów, którzy by ją tworzyli. No, teraz mamy, ale oni studiowali w Europie, na przykład Shafi Badreddin w Luksemburgu. W Syrii wraz z moim kolegą Sarmadem byliśmy pierwszymi studentami, którzy ukończyli wydział kompozycji.

Kiedy przyjechałem tutaj, poczułem, jakbym był wrzucony do oceanu! Magisterium robiłem z profesorem Józefem Rychlikiem. Pracowałem po 16 godzin na dobę. Profesor mówił mi: „Wassim, potrzebujesz naprawdę dużo pracy”. Był trochę jak mój tata i to dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem. Również dzięki profesorowi Widłakowi, u którego robiłem doktorat. Najpiękniejsze jest właśnie to, że każdy kompozytor ma własną wizję muzyki – u nas tego nie było. To podejście było dla mnie jak otwarcie okna.

Profesor Rychlik mówił mi: „Wassim, nie ma opcji, nie ma dyskusji. Musisz pracować, a ja muszę przekazywać ci moje uwagi. I nie będę ci mówił brawo”. I przez dwa lata ani razu nie powiedział „brawo”. Dopiero kiedy skończyłem magisterium z oceną bardzo dobrą, powiedział: „Gratulacje. I teraz – brawo!”. Czasami byłem bardzo sfrustrowany! Dwa lata słyszałem: „Źle, źle. Nie tak. Słuchaj Xenakisa, Pendereckiego, Lutosławskiego, Stockhausena”.

Wassim Ibrahim, fot. Marcin ŁaszekWassim Ibrahim, fot. Marcin Łaszek

A czy w twojej kompozycji „Behind the Death” dobrze słyszę inspiracje Pendereckim?
Tak, są tam inspiracje „Polymorphią”, jak najbardziej! Bardzo kocham prace Pendereckiego i dużo ich studiowałem. Było to dla mnie wyzwanie, ale dostarczało też energii. Profesor Rychlik wiedział, jaką drogą mnie kierować. Nigdy nie mówił mi, że muszę pisać w konkretnym stylu. Na każdej lekcji pokazywał mi dziesięć dróg, a ja miałem wolność wyboru. Ale ile błędów popełniłem po drodze! Dlatego też było to takie ciekawe. Na doktoracie z profesorem Widłakiem mogłem już skupić się na jednym temacie.

Wróćmy jeszcze do momentu, w którym skończyłeś studia muzyczne w Damaszku. Który to był rok?
2010, potem przez trzy lata uczyłem na uniwersytecie harmonii i historii muzyki.

A już w 2011 roku w kraju wybuchły protesty, które przerodziły się w wojnę domową. Zdecydowałeś się wyjechać.
Tak, ale nie jako uchodźca. Najpierw pojechałem do Wiednia na warsztaty, grano tam mój utwór. Potem wróciłem do Damaszku, wysłałem dokumenty do ambasady polskiej w Bejrucie i dostałem wizę. Zdecydowałem się na wyjazd nie z powodu sytuacji z Syrii, która nie była wtedy jeszcze taka zła. Chciałem kontynuować moje studia i zdobyć doktorat.

Czyli plan był taki, że przyjedziesz do Polski, zrobisz doktorat i wrócisz do Syrii.
Tak, nie planowałem tutaj zostać na stałe. Pomieszkam cztery lata, pięć – i wrócę. A jestem tu już dwanaście lat.

Kiedy zrozumiałeś, że nie możesz wrócić?
Koło 2016 roku. Wtedy zaczął się w Syrii poważny kryzys. Stało się jasne, że to już nie demonstracje pokojowe na ulicach. Dziś walczy u nas cały świat – Iran z jednej strony, z drugiej Izrael, z trzeciej Turcja, a na dodatek Rosja. Oficjalnie nikt tego nie mówi, ale tak naprawdę jedną częścią Syrii rządzą Stany Zjednoczone z Kurdami, drugą Rosja z Iranem i Hezbollahem, a trzecią Turcja. Swoje interesy załatwiają tu również Arabia Saudyjska i Katar. A my? Nas już tam nie ma.

Śledzisz regularnie informacje z kraju?
Śledzę, bo cała moja rodzina tam mieszka. Nie ma już wojny, ale i tak jest bardzo źle. Jest stosunkowo bezpiecznie, bo nie ma eksplozji, tylko czasami Izrael atakuje Hezbollach w Damaszku. Niekiedy nie ma prądu przez cały dzień. A jak nie ma prądu, to i nie ma internetu. Owszem, ludzie, którzy skorzystali na wojnie, mają wszystko. W sklepach wszystko jest dostępne, ale wypłata miesięczna mojej mamy wynosi 3 dolary. Co ona może za to kupić? Oni tam żyją dlatego, że pomagamy im my – Syryjczycy mieszkający poza krajem. To jasne. Dzięki temu ludzie mają w domach wszystko, czego potrzebują. Ale co z tymi, którzy poza Syrią nie mają nikogo?

Jednocześnie ludzie cały czas chodzą do restauracji i kawiarni, słuchają muzyki. Bo przyzwyczaili się do przemocy. Obserwowałem to dwa lata przed swoim wyjazdem. Słyszysz eksplozję na ulicy, ginie sąsiad – trudno, co możemy zrobić? Za dwie godziny na tej samej ulicy ktoś wyprawia wesele. Przyzwyczajasz się, bo inaczej nie byłbyś w stanie funkcjonować. Chcemy żyć. Ale też wiesz, że to życie traci wartość.

W polskiej debacie publicznej od 2015 roku o uchodźcach, również z Syrii, mówiono różne rzeczy. Dotykało cię to?
Oczywiście. Jestem Syryjczykiem z Damaszku, a moja rodzina pochodzi ze Wzgórz Golan. Mieszkam w Krakowie od dwunastu lat. I chyba nie robię niczego złego dla Polski. Jestem człowiekiem, jak i ty. Nie wszyscy to rozumieją. Ale podkreślam, w Krakowie nigdy nie miałem z tym żadnego problemu.

Teraz ja zapytam ciebie: czy zdarzyło się, żeby jakiś Syryjczyk robił w Polsce jakieś problemy? Czy my jesteśmy terrorystami? Wiemy, jak wyglądała Syria przed 2010 rokiem, nie było tam radykalnego islamu. I nagle pojawił się ISIS. A dlaczego teraz go nie ma? Bo islamiści mieli tam konkretną funkcję – skończyło się i już ich nie ma. Jak ISIS dostawał się do zamkniętych dzielnic? Ktoś mu na to pozwalał. Skąd się niby wzięli ci wszyscy nasi terroryści? Jestem Syryjczykiem, ale nie jestem muzułmaninem ani chrześcijaninem, tylko druzem. Gdybym wpadł w ręce ISIS, od razu by mnie zabili, bo dla nich jestem odszczepieńcem. A mimo to jako Syryjczyk nie mogę dostać wizy do europejskiego kraju. Nie mówię konkretnie o sobie, ale takich wiz nie dostały tysiące osób. Teraz mam paszport polski, ale gdybym spróbował zaprosić mamę do Polski, to ona nie dostanie wizy. Ani tu, ani do Niemiec. Dlaczego? A ja mam jedno marzenie – to jest przytulenie mojej mamy.

Powtarzam, w Polsce nie spotkało mnie nic złego. Mamy naprawdę bardzo piękny kraj. Jeden dziennikarz, z którym miałem spotkanie, powiedział: „Ty lubisz Polskę bardziej niż ja”. Ani razu nie słyszałem niczego rasistowskiego, ani w urzędzie, ani na akademii, ani na ulicy, ani w knajpie.

Ale Syryjczycy czują, że w Europie, w Stanach nie traktuje się nas jak ludzi. Czy nie mają prawa żyć? A kto kontroluje teraz nasz kraj? Cały świat, tylko nie Syryjczycy. Dlaczego jedni uchodźcy są akceptowani, a inni nie są? Jaka jest między nami różnica? Też jestem człowiekiem i w moim kraju również trwa wojna. Putin bombarduje syryjskie miasta. Ludzie umierają z głodu, a chcą żyć. Nie jechali do Europy dla frajdy. Uciekali z kraju, bo nie mogli kupić mleka dla dziecka. Układy i korupcja były w Syrii powszechne i przed wojną. Ludzie nie wyszli na ulicę dla zabawy. Moja mama mówiła mi: „Synu, jesteś bezpieczny w Polsce. Zostań tam”.

Polska dała mi dużo: doktorat, pracę, obywatelstwo, tytuł ambasadora wielokulturowości. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł się za to wszystko Polsce odwdzięczyć.

A kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę w 2022 roku, czułeś ten strach, że znowu coś nadchodzi?
Bardzo się bałem. Bo wiedziałem, co Putin zrobił w Syrii. Ten sam człowiek zniszczył Aleppo. Mam żyjących w Polsce kolegów z Ukrainy. Wiem, co czują, bo przeżyłem to samo – siedem milionów Syryjczyków mieszka poza krajem. Ukraińcy w Polsce stracili wszystko i nie wiadomo, czy wrócą do siebie. Mija już trzeci rok. A najgorsze jest to, że w mediach niemal nic o wojnie już nie słyszymy. Był koronawirus, nie ma wirusa. Była wojna, nie ma wojny. Mówiło się na świecie o Syrii, kiedy była wojna, kiedy był ISIS. Ale teraz nikt nie mówi o tym, że 90% ludzi żyje tam poniżej progu ubóstwa.

I ktoś mnie pyta, dlaczego nie wracam do domu… Nie wracam, bo mogę zniknąć. Nie dlatego, że nie chcę spotkać się z mamą. Mój ojciec zmarł trzy lata temu. Nie mogłem pojechać do Syrii i powiedzieć mu: „Do widzenia, tato”. Nie byłem na pogrzebie.

Na koniec – za czym tęsknisz, kiedy pomyślisz o Syrii?
Za spacerem po Damaszku. Przed wojną to było naprawdę niepowtarzalne miejsce. Miasto, które nigdy nie śpi! To było jednak nieco inne życie niż w Europie. Sklepy, restauracje, imprezy przez 24 godziny na dobę. Dlatego chyba polubiłem Kraków, który nocą też ma czasem magiczny nastrój. Dlaczego lubię lokal na Stolarskiej albo Kurant? Znam Magdę i Bartka, właścicieli lokalu ze Stolarskiej. Czuję tu jakąś osobistą relację. W Syrii, nawet jeśli jesteś turystą, wchodzisz do sklepu i czujesz, że to jest twój sklep. W Polsce nie wszędzie można coś takiego spotkać.

Mieliśmy bardzo wysoki poziom życia, mieliśmy dobre relacje między ludźmi. Opera House w Damaszku miała miejsc na 1200 osób – i zawsze była pełna. Nie wiedzieliśmy w Syrii, co znaczy bezdomność. Nie znaliśmy głodu. Wrap falafel kosztował 2 złote! Kościół stał koło meczetu i nie był to problem. Teraz oczywiście jest. W Syrii wstydem było pytać kogoś o wiarę. Nie interesowało nas to. Kim jesteś? Moim przyjacielem. I tyle.

Chciałbym, żeby wróciła dawna Syria. Ale już na pewno nie wróci. To już dla nas jasne. Nie wiadomo nawet, czy będzie jednym państwem, czy zostanie podzielona. Teraz naturalnie najważniejsze jest, żeby wszystko skończyło się jak najszybciej i żeby ludzie mieli środki do życia.

Trudno powiedzieć, że warto było zrobić rewolucję i zniszczyć przy okazji wszystko. Ale trudno też powiedzieć, że dobrze byłoby, żeby zostało po staremu. Bo poziom życia był dobry, ale jeżeli ważna była dla ciebie wolność, demokracja, prawa człowieka, tego w Syrii nie było. Oczywiście ludziom, dla których był ważny tylko wrap falafel, to wystarczyło. Ale tym, którzy chcieli wyższego poziomu życia w sensie innym niż materialny – już nie.

Straciliśmy cały kraj. Porównaj, czym Syria była wcześniej i czym jest teraz! Niektórych rozrzuciło po całym świecie, niektórzy zginęli w morzu. Czy było warto? To ważne pytanie, które trzeba sobie zadać.

Potrafisz na to pytanie odpowiedzieć?
Nie, nie potrafię.

Tekst powstał w ramach współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.

logo

Tekst na licencji Uznanie autorstwa. Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe (CC BY-SA 4.0).