„Let’s Stop Shaming Teens About Social Media Use” to tytuł popularnonaukowego artykułu, który na początku 2024 roku opublikowały Candice L. Odgers i Gillian R. Hayes – amerykańska psycholożka rozwojowa i badaczka zajmująca się relacjami człowiek–technologia. Autorki starają się odwrócić w nim dominującą narrację na temat mediów cyfrowych i ich wpływu na życie codzienne młodych ludzi. Twierdzą nawet, że debata koncentrująca się na tej problematyce bardzo często opiera się na błędnych założeniach. Zdarza się bowiem, że kształtują ją badania, które – choć popularne i szeroko komentowane – w gruncie rzeczy są dyskusyjne, a nawet całkowicie metodologicznie niepoprawne. Problem stanowi także częsta w tym kontekście praktyka tak zwanego cherry-picking, czyli takiego dobierania argumentów, które – choć pozornie obiektywne – świadczy raczej o stanowisku samych badaczy lub komentatorów niż o rzeczywistym problemie.
Autorki wymieniają zresztą przykłady analiz, które tracą swoją siłę, kiedy zrozumiemy ich ramy metodologiczne i założenia, na jakich zostały oparte. Choćby badania przywoływane w kontekście zdrowia psychicznego młodych osób, które przeprowadzone zostały z udziałem kobiet w średnim wieku, rekrutowanych online. Albo badania realizowane na niewielkiej grupie studentów i studentek, których poproszono o rezygnację z mediów społecznościowych, a wyniki oparte zostały głównie na ich deklaracjach (nie jest zaskoczeniem, że „uczestnicy zgłaszali, że czuli się lepiej po tym, jak poproszono ich o rezygnację z czegoś, co – jak im powiedziano – jest dla nich złe”).
Współczesną debatę dotyczącą higieny cyfrowej często kształtuje dezinformacja. W mediach powielane są nieprawdziwe i niezweryfikowane informacje na ten temat, ubrane w język rzetelnej wiedzy i udowodnionych przez naukę faktów. „Badania potwierdzają, że…” – słyszymy z ust ekspertów i ekspertek zajmujących się tą tematyką w Polsce i na całym świecie. Tymczasem po sprawdzeniu założeń metodologicznych często okazuje się, że badanie, na które się ktoś powołuje – mające świadczyć o powszechnym naukowym konsensusie – zostało przeprowadzone na nie do końca reprezentatywnej próbie. Albo że zrealizowane zostało w 2014 roku i wzięło w nim udział 60 osób pochodzących z Francji, które korzystają na co dzień z Facebooka, choć refleksja dotyczy Snapchata, i nigdy potem nie zostało zreplikowane. Albo że założony efekt wystąpił u 7 z 70 badanych, choć wynik opisuje się, mówiąc o „10% całej populacji”. Tych badań, nawet jeśli wydają się ciekawe, nie można traktować jako ostatecznego głosu całej nauki, choć właśnie w taki zakłamany sposób zazwyczaj przedstawiane są w debacie publicznej.
Dyskusja o higienie cyfrowej głęboko zanurzona jest też w sosie z neuronauki. „To źle wpływa na mózg”, „Zrób to dla dobra swojego mózgu” – mówimy zatem z pełnym przekonaniem, jakbyśmy wszyscy byli ekspertami i ekspertkami w dziedzinie neurobiologii. W powstających na ten temat tekstach nieustannie pojawiają się odniesienia do neuronów, dopaminy i układu nagrody, choć niektórym z tych rozważań bliżej raczej do głośnej książki „Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów” autorstwa Alana Sokala i Jeana Bricmonta z 1997 roku. Zrozumienie mechanizmów działania mózgu odgrywa kluczową rolę. Często odnosi się jednak wrażenie, jakby w refleksji na temat higieny cyfrowej mózg stał się całkowicie odrębnym bytem – kompletnie oderwanym od nas samych.
Wróćmy jednak do tekstu „Let’s Stop Shaming Teens About Social Media Use”. Candice L. Odgers i Gillian R. Hayes naturalnie nie ignorują w nim wyzwań czy zagrożeń, które mogą wiązać się z (nad)używaniem mediów cyfrowych przez młode osoby. Z pełnym przekonaniem twierdzą nawet, że świat cyfrowy – zarządzany przecież przez wielkie korporacje – wymaga jeszcze daleko idących regulacji, obostrzeń i działań chroniących współczesne pokolenia dzieci i młodzieży. Równocześnie mówią one jednak, że jak na razie brakuje wyraźnych dowodów na to, że za kryzys zdrowia psychicznego młodych osób odpowiadają przede wszystkim media cyfrowe i że są one głównym negatywnym czynnikiem w ich życiu codziennym (swoją drogą Candince L. Odgers to autorka krytycznej recenzji książki autorstwa Jonathana Haidta „The Anxious Generation: How the Great Rewiring of Childhood Is Causing an Epidemic of Mental Illness”, zatytułowanej „The Great Rewiring: Is Social Media Really Behind an Epidemic of Teenage Mental Illness”, która po opublikowaniu przez „Nature” 29 marca 2024 roku była szeroko komentowana przez środowisko naukowe; napisała też świetny tekst na ten temat w „The Atlantic”).
To bardzo ważna teza. Dominujące założenie, że korzystanie z mediów cyfrowych przez młode osoby jest przede wszystkim zagrożeniem, prowadzić może na manowce. Perspektywa ta w konsekwencji neutralizuje bowiem naprawdę wiele różnych pozytywnych czynników, z którymi wiąże się spędzanie czasu w internecie – z miejsca stają się one drugorzędne lub mniej istotne. W debacie medialnej o tym czasie często mówi się wręcz jak o „czasie zmarnowanym”. Jak dobrze wiemy, czas wolny młodych osób zawsze powinien być spędzany produktywnie, a na dodatek – na czymś wyraźnie rozwojowym.
Na to, co robią młodzi ludzie w sieci, zdarza nam się patrzeć również z pewnego dystansu (połączonego z silnym poczuciem zatroskania). O praktykach medialnych młodych osób myślimy często jako o działaniach trywialnych, „nie takich jak trzeba” lub po prostu im niepotrzebnych, które prowadzić ich mogą raczej do zubożenia, destrukcji czy alienacji niż do czegoś budującego. Zakłada to też w pewnym sensie niezmienność i statyczność technologii – uznajemy, że internet oddziałuje w takim samym stopniu na nas wszystkich. Tymczasem przecież różni młodzi ludzie korzystają z różnych aplikacji, zainstalowanych na swoich różnych pod wieloma względami smartfonach, w bardzo różny sposób. To zależy. Od wielu czynników. Choć sami mamy tendencję do zamykania tych działań w ramach łatwo mierzalnego czasu ekranowego: „Rekomendacje mówią, że młodzi ludzie w wieku 5–17 lat powinni spędzać w internecie 2 godziny dziennie” – czytamy w poradnikach.
Co w istocie jednak znaczy to zdanie? Kogo dotyczy? O jakich praktykach dokładnie mówi? Jakie czynniki należy uwzględnić w ich ramach? Długość czasu spędzanego przez nas w ekranach to spore wyzwanie – oczywiście przesadzamy z tym też jako dorośli, choć niekiedy w ogóle tego nie zauważamy, widząc smartfony jedynie w rękach naszych dzieci. Kluczowa jest jednak również jego jakość – mierzona zwłaszcza tym, w jaki sposób wpływa on na nasz dobrostan. A niekiedy potrzebne jest nam przecież świadome scrollowanie lub kilka godzin oglądania filmów na małym ekranie telefonu poza wyznaczonym limitem czasu.
Często zdarza nam się także mówić o technologiach, jakby te były substancjami chemicznymi wprowadzanymi przez nas do organizmu – stąd tak silne skoncentrowanie na „dawkach”, czyli na liczbach i statystykach. Perspektywa ta również jest jednak problematyczna. „Czas spędzony na urządzeniach cyfrowych nie działa tak jak związek chemiczny, który po spożyciu prowadzi do dających się zmierzyć zmian w ciele, relatywnie takich samych dla różnych populacji” – pisała Amy Orben, brytyjska psycholożka eksperymentalna kierująca Digital Mental Health Group w University of Cambridge, w artykule „Digital diet: A 21st century approach to understanding digital technologies and development”. „To błędne założenie sprawia, że wyniki badań często zdają się sprzeczne i mało informatywne [...]. Związek pomiędzy korzystaniem z technologii cyfrowych a zmianami rozwojowymi będzie zależał od wielu czynników, w tym, ale nie wyłącznie, od rodzaju używanej technologii cyfrowej, osoby, która jej używa, jej motywacji, kontekstu społeczno-kulturowego oraz środowiska”.
Co to wszystko oznacza? Czy nie wpadliśmy przypadkiem w pułapkę obowiązującego dyskursu? W tekście „Let’s Stop Shaming Teens About Social Media Use Candice” L. Odgers i Gillian R. Hayes twierdzą nawet, że potrzebne jest nam zdecydowanie więcej empatii w myśleniu o praktykach medialnych młodych ludzi (a niekoniecznie założonej z góry, egzotyzującej i odbierającej sprawstwo troski, mylącej najczęściej młodego człowieka, który powinien być podmiotem naszej ochrony, z jej przedmiotem). „Pierwszym krokiem we wspieraniu młodych ludzi […] w zakresie korzystania z technologii cyfrowych i mediów społecznościowych jest podważenie narracji, którymi jesteśmy na ten temat karmieni” – piszą autorki w ostatnim akapicie.
„Zalewające nas zastrzyki dopaminy”.
„Rośnie nam generacja zombie”.
„To niespokojne pokolenie”.
„Hipnotyzujące nas ekrany”.
„Twoje dziecko na pewno jest uzależnione od smartfona”.
„Wyloguj się do życia i zacznij żyć w realnym świecie”.
Czasami zapominamy, że charakter debaty może kształtować rzeczywistość. Kwestii tej przyjrzały się m.in. Simon Lanette, Phoebe K. Chua, Gillian Hayes i Melissa Mazmanian, które przeprowadziły badania dotyczące wpływu narracji na temat uzależnienia od smartfonów na indywidualne doświadczenia ich użytkowników i użytkowniczek. „Spośród 200 rodziców i nastolatków uczestniczących w eksperymencie, prawie 90% odwoływało się do języka, który odzwierciedlał świadomość problemu uzależnienia od smartfonów w odniesieniu do indywidualnego korzystania z tych urządzeń. Wypowiedzi te obejmowały stwierdzenia takie jak «Prawdopodobnie powinienem używać go mniej», «Jestem uzależniony», «Kocham go, ale mógłbym żyć zupełnie bez niego», wyrażane równie często przez rodziców, jak i nastolatków” – pisały w artykule „How Much is «Too Much»?: The Role of a Smartphone Addiction Narrative in Individuals’ Experience of Use” z 2018 roku (na który w swoich rozważaniach powołują się także Candice L. Odgers i Gillian R. Hayes). „Niektóre osoby opisywały obawy dotyczące swojego «uzależnienia» od smartfonów, podczas gdy inne dystansowały się, podkreślając swoją zdolność do życia bez nich. Oba rodzaje stwierdzeń były wypowiadane w połączeniu z lub jako zwieńczenie deklaracji miłości, przywiązania do tych urządzeń i ich użyteczności. A gdy pytano o szczegóły negatywnych skutków korzystania ze smartfonów, odpowiedzi były często niejasne, odwołujące się raczej do negatywnych konsekwencji przedstawianych przez popularne media lub lokalne autorytety, a nie do osobistych doświadczeń”.
Zdaję sobie sprawę, że powołanie się na to badanie również pewnie można uznać za swego rodzaju cherry-picking. Zastanówmy się jednak sami, jaka byłaby nasza reakcja, gdyby ktoś zapytał o naszą relację z telefonem. W jaki sposób zaczęlibyśmy o niej opowiadać? Jakie skojarzenia jako pierwsze przyszłyby nam do głowy? Jak wyglądałby nasz domyślny język, którego odruchowo użylibyśmy do udzielenia odpowiedzi na to pytanie?
JAK Z WIĘKSZĄ EMPATIĄ MYŚLEĆ O TYM, CO W INTERNECIE ROBIĄ NASZE DZIECI I NASI UCZNIOWIE? – krótki poradnik dla rodziców, nauczycieli i innych osób dorosłych
1. Nie obwiniaj technologii za wszystkie niepokojące cię rzeczy, które twoim zdaniem dotyczą twojego dziecka lub ucznia. Warto myśleć o niej krytycznie. Nie warto jednak tworzyć założeń na jej temat – „to wszystko na pewno przez smartfona”.
2. Staraj się patrzeć na działania twojego dziecka lub ucznia w internecie z jego perspektywy. Zastanów się, co mogą one znaczyć i do czego służyć, a nie uznawaj ich z góry za szkodliwe, głupie czy złe.
3. Jeśli sam czegoś nie rozumiesz i uważasz za dziwne – nie oznacza to, że jest to niezrozumiałe i zadziwiające dla wszystkich, a już zwłaszcza dla twojego dziecka lub ucznia. Twój punkt widzenia nie zawsze jest słuszny. I nie jest jedyny.
4. Jeśli sam czegoś nie rozumiesz i uważasz za dziwne – nie oznacza to, że jest to szkodliwe i źle wpływa na innych.
5. Jeśli coś w negatywny (lub pozytywny) sposób oddziałuje na twoje samopoczucie – nie oznacza to, że w ten sam sposób wpływa na innych.
6. Jeśli widzisz wyniki badań dotyczące oddziaływania internetu na dzieci i młodzież, przyjrzyj się im uważnie. Zastanów się, z jaką intencją zostały przeprowadzone, w jaki sposób, jakie pytania i w jakich okolicznościach zostały w nich zadane. Czy przypadkiem nie koncentrują się one tylko na negatywnym wpływie – ignorując równocześnie to, co w mediach cyfrowych może być dobre?
7. Jeśli przeczytałeś lub usłyszałeś, że coś w negatywny sposób oddziałuje na dzieci i młodzież i „są na to wyraźne dowody” – nie oznacza to, że rzeczywiście musi mieć to potwierdzenie w rzetelnie przeprowadzonych badaniach naukowych. Weryfikuj źródła – nawet jeżeli na pierwszy rzut oka wyglądają wiarygodnie.
8. Zastanów się, ile w ostatnim czasie słyszałeś pozytywnych informacji na temat roli internetu w życiu dzieci i młodzieży w debacie publicznej. Czy dzieje się tak dlatego, że internet rzeczywiście jest w całości zły? Czy może dlatego, że temat ten jest bardziej interesujący i lepiej „sprzedaje się” w mediach?
9. Zastanów się, jaki język jest często używany do opisu internetu – „zastrzyki dopaminy”, „dzieci otrzymują aż 4500 powiadomień dziennie”, „smartfonowe zombie”. Czy to język neutralny? Czy może ma on na celu oddziaływać na ciebie w bardzo konkretny sposób i w konsekwencji wzmocnić twój niepokój?
10. Zastanów się, czy negatywne doniesienia na temat internetu i jego wpływu na dzieci i młodzież nie przemawiają do ciebie przede wszystkim dlatego, że korespondują z twoimi własnymi obawami na ten temat. Pomyśl, z czego może to wynikać. Czym tak naprawdę się niepokoisz? Jakie inne przyczyny mogą za tym stać?
11. Towarzysz, rozmawiaj, ciekaw się, bądź blisko i nigdy nie zapominaj, że sam byłeś kiedyś młody i miałeś kilkanaście lat – czy zawsze spędzałeś swój wolny czas, tylko ucząc się, rozwijając i robiąc pożyteczne rzeczy? Czy robisz tak również teraz?
Dlaczego poświęcam tej refleksji tak obszerną część artykułu? Powołam się tutaj na historię, którą opowiedziała mi koleżanka – świetna psycholożka rozwojowa, trenerka i edukatorka, z którą czasami współpracuję. Sytuacja ta wydarzyła się podczas warsztatów poświęconych higienie cyfrowej, które prowadziła dla uczniów i uczennic wczesnych klas szkoły podstawowej. W ramach jednego z zaplanowanych ćwiczeń pokazała im dwie ilustracje. Na jednej z nich dziewczynka siedzi przed ekranem komputera i gra, na drugiej – w skupieniu czyta książkę. „Powiedzcie mi, co jest dla niej zdrowsze?” – zapytała. Uczniowie i uczennice odpowiadają bez wahania – jasne, że czytanie książki! Prowadząca lekko przeformułowuje więc pytanie i wprowadza szerszy kontekst: „To teraz wyobraźcie sobie taką sytuację. Na pierwszym rysunku dziewczynka siadła do komputera na 15 minut, żeby chwilę sobie pograć. Na drugim zaś czyta tę książkę już ósmą godzinę, niezbyt interesując się tym, co dzieje się wokół. Powiedzcie, które zachowanie jest dla niej lepsze?”. Uczniowie i uczennice znowu nie mają żadnych wątpliwości – w dalszym ciągu lepsza jest książka. Granie jest przecież szkodliwe i już!
Oczywiście – to zależy. Nie wiemy, kim jest ta dziewczynka, jakie są jej przyzwyczajenia, dlaczego czyta lub siada do komputera i co w istocie jest dla niej dobre. Historia ta pokazuje jednak, jakie oprogramowanie często automatycznie mamy wgrane w naszych głowach: Książka – ekran. Czytanie – nieczytanie. Gorsze – lepsze. Największym wyzwaniem staje się tutaj niepodważalna dychotomia i związane z nią schematy, które zaczynają porządkować nasze myślenie (swoją drogą z perspektywy tej narracji to ironia, że badania dotyczące tego, jakie obszary w mózgu aktywizuje czytanie, często prowadzi się, korzystając z ekranów – do skanera trudno położyć się z papierową książką!).
Czy czytanie jest dla nas dobre i prowadzi do naszego rozwoju? Naturalnie. Praktykę czytania warto wspierać, ale nie tylko u młodych osób, zwłaszcza że raporty dotyczące stanu czytelnictwa w Polsce przygotowywane przez Bibliotekę Narodową pokazują, że w tej grupie rodzi się nawet swego rodzaju trend na czytanie, a własne egzemplarze książek – choć często „nie takich” – stają się pożądanymi gadżetami. Wspieranie to niekiedy jest jednak zero-jedynkowe. Zamiast wzmacniać – straszymy. Zamiast dawać przykład – sami nie czytamy, choć wymagamy tego od naszych dzieci. Zamiast pokazywać dobre sposoby używania ekranów – każemy schować je na dnie szuflady, zawzięcie tłumacząc, że mogą tylko zaszkodzić. W dyskusjach na temat praktyk medialnych młodych osób bardzo często brakuje nam umiejętności spojrzenia głębiej – wczucia się w ich perspektywę.
W ostatnich miesiącach, przy okazji promocji mojej książki „Z nosem w smartfonie. Co nasze dzieci robią w internecie i czy na pewno trzeba się tym martwić?”, rozmawiałem zresztą na ten temat z wieloma dorosłymi – rodzicami i nauczycielami, a w rozmowach wciąż powracały te same niepokoje, wątpliwości i dylematy. W zalewie doniesień medialnych dotyczących internetu coraz trudniej znaleźć nam w sobie tak potrzebną umiejętność spojrzenia na tę sprawę z większego oddalenia. Na podstawie tych rozmów stworzyłem więc listę rekomendacji – „zagadnień do rozważenia”. Nie jest to lista przykazań. To raczej punkt wyjścia do refleksji – garść pytań i rad dla każdego i każdej z nas. Zamieszczam ją obok tekstu.
Czy media cyfrowe w życiu (nie tylko) młodych osób mogą być problemem? Owszem. Niekiedy jednak przypisujemy im zbyt duże sprawstwo. W kontekście kryzysu zdrowia psychicznego młodych ludzi i rzeczywistości wszechobecnych dystraktorów, w której na co dzień funkcjonują, bez trudu można by pewnie wymienić znacznie więcej czynników mających na to daleko idący wpływ niż tylko korzystanie z ekranów. Debata na ten temat ujawnia, jak często sami wpadamy w pułapkę myślenia stereotypami – kształtowanymi wręcz niekiedy z poziomu naszej dystynkcji.
Uczmy głębokiego czytania. To ważna umiejętność w świecie przebodźcowania. Nie zapominajmy jednak przy tym o empatii. Współczesny krajobraz medialny, w którym żyją na co dzień młode osoby, tworzy wiele różnych praktyk, pełniących na dodatek w ich życiu wiele różnych funkcji. Sugerując w debacie medialnej, że rzeczywistość ta jest czarno-biała, nie zauważając, że może mieć bardzo wiele odcieni, ryzykujemy, że młode osoby rzeczywiście staną się bezradne wobec technologii.
Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.
Tekst powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.