Wyborne tyłki
Marian Henel, Twarze (fragment), 1987, fot. A. Podstawka, MNWr

17 minut czytania

/ Sztuka

Wyborne tyłki

Karol Sienkiewicz

Kontakt z dywanami Mariana Henela nie pozostawia wątpliwości, że to artysta na miarę Dargera. Jego pierwsza solowa wystawa sprawia jednak wrażenie, jakby wciąż nie było wiadomo, jak go ugryźć

Jeszcze 4 minuty czytania

Artystyczny outsider Marian Henel mógłby być jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich twórców. Ręcznie wiązane dywany, które po sobie zostawił, intrygują i świadczą o wyjątkowej fantazji. Zadziwiają samą swą skalą. To kilkumetrowe kompozycje, bogate i kolorowe. Nie do wiary, że dopiero dziś, trzydzieści lat po śmierci, artysta doczekał się pierwszej indywidualnej wystawy. Ekspozycja „Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic” w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu prezentuje niemal cały zachowany dorobek pacjenta szpitala psychiatrycznego w Branicach. To jedenaście dywanów oraz zbiór fotografii. Wystawę uzupełnia film dokumentalny „Maniuś”, nagrany pod koniec jego życia.

Na filmie Maniuś, jak go nazywano w szpitalu, jawi się jako skrajnie mizoginistyczny staruszek, schorowany i najwyraźniej czerpiący przyjemność z dzielenia się przed kamerą swymi sprośnymi historyjkami. Na starość Henel schudł. Niska waga mu nie odpowiada, z rozrzewnieniem wspomina swoje pełne pośladki z młodości, które podziwia na starych, niewprawnych technicznie zdjęciach. Przed aparatem z samowyzwalaczem wcielał się w kobiety o obfitych kształtach, używał do tego specjalnie skonstruowanych przez siebie „pogrubiaczy”, ważących nawet kilka kilogramów rajstop i biustonoszy. Próbował tak się ustawiać przed obiektywem, by na pierwszym planie znalazł się jego ulubiony motyw – pośladki. Czasami nakładał pielęgniarski czepek i tak przebrany wychodził na oddział. 

Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic

kurator: Piotr Oszczanowski, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, do 12 lutego 2025

Jego dywany szczęśliwie przetrwały w Szpitalu im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach (wcześniej Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych). Dotychczas, by zapoznać się z pracami Henela, trzeba było wybrać się do Branic. Dlatego wrocławska wystawa to wyjątkowa okazja. 

Marian Henel, Pielęgniarka (fragment), 1974, 350×180cm, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. A. Podstawka, MNWrMarian Henel, „Pielęgniarka” (fragment), Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. A. Podstawka, MNWr

Pielęgniarki

Henel miał sporo szczęścia. Szpital w Branicach szczycił się terapiami pozafarmakologicznymi, w tym arteterapią. W 1968 roku czterdziestoletni pacjent został namówiony przez zatrudnionego w szpitalu artystę Stanisława Wodyńskiego do uczestnictwa w zajęciach na krosnach tkackich w prowadzonej przez niego Pracowni Ekspresji Sztuki Psychopatologicznej. Pierwsze dwa dywany wykonał według podsuniętych mu wzorów. Ale jego zaangażowanie i sprawność przekonały opiekunów, by pozwolić mu tworzyć według własnych pomysłów. W ciągu dwóch dekad powstało kilkanaście wielkich dywanów. Praca nad jednym zajmowała Henelowi około dwóch lat. Jak na artystę nieprofesjonalnego miał wyjątkowe warunki do tworzenia i sporą swobodę.

Jako pacjent szpitala psychiatrycznego zwolniony był z cenzury obyczajowej. Dlatego na dywany mógł bez ograniczeń przelewać swoje erotyczne i masochistyczne fantazje. Erotyka spotyka się tu z gwałtem, a nagie kobiety z postaciami jakby żywcem wyjętymi z ludowej niesamowitości i przypowieści o potworach. Na przykład „Kobieta wamp” (1972) to naga, rubensowska diablica, z rogami, zwierzęcymi uszami i ogonem wyrastającym spomiędzy pośladków. Jej nagie ciało oplątuje wąż, niczym z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego. Otaczają ją przerośnięte owady i latające diabło-nietoperze z wywalonymi jęzorami. Z wód jeziora wychodzi zaś ogromna piersiasta ropucha.

Podobne stworzenia towarzyszą „Pielęgniarce” (1974) brodzącej w wodzie i odsłaniającej swe łono. O jej zawodzie świadczy czepek, ale zawadiacki uśmiech sugeruje, że może coś ją właśnie opętało. Tuż obok swoje okolice genitalne wypina mężczyzna. Ten dywan można potraktować jako zbiorowy portret szpitala w Branicach, zresztą podpisanego w górnej partii dywanu na skrzydłach czarnego nietoperzopodobnego stwora.

Marian Henel, Kobieta wamp (fragment), 1972, 290×190 cm, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. A. Podstawka, MNWrMarian Henel, „Kobieta wamp” (fragment), 1972, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. A. Podstawka, MNWr

Jeszcze więcej dzieje się na dywanie zatytułowanym po prostu „Branice Szpital” z 1974 roku, ludzko-zwierzęcej orgiastycznej kompozycji. Jeśli pojawiają się tu nagie kobiety, to z przerażającymi twarzami albo z ogonami. Karykaturalnie przedstawionemu mężczyźnie wyrasta z penisa kwiat. Kuro-kobieta o dużych piersiach dzierży w dłoni pejcze. Centralna postać, która na czapce ma wypisaną datę, przypomina noworodka o ciele w kształcie wydłużonej piersi w momencie laktacji. Mleko spija z niej łysa głowa, z której wyrasta dłoń, drapiąca ją po łysinie. Skojarzenia z piekielnymi potworniakami Hieronima Boscha nasuwają się same. Zresztą Wodyński przyznaje, że zdarzało mu się podsuwać Henelowi albumy ze sztuką dawną, w tym autora „Ogrodu rozkoszy ziemskich”.

Szpitalny azyl

Henel jednak posługiwał się własną wyobraźnią i nie lubił się powtarzać. W każdym kolejnym dywanie wymyślał nowe elementy, bawił się układami (podobno inspiracji szukał w komiksach Henryka Chmielewskiego o Tytusie, Romku i A’Tomku). Zmieniał kompozycję i kolorystykę. Wśród prac Henela wyróżniają się na przykład „Twarze” (1987), dywan przedstawiający po prostu trzynaście głów w kilku rzędach, głównie łysych i wykrzywionych karykaturalnym grymasem. Doszukiwano się w nich ponoć podobizn komunistycznych polityków. Jedna z nich rzeczywiście łudząco przypomina Jerzego Urbana.

Dywany Henela zazwyczaj interpretuje się jednak przez pryzmat jego życiorysu i zaburzeń. Jego dramatyczne losy działają na wyobraźnię. Mogłyby posłużyć za kanwę komedii lub horroru. Urodzony w 1926 roku, był niechcianym dzieckiem, według własnych słów – owocem gwałtu. Wcześnie osierocony, pozbawiony młodości, imał się różnych zajęć, pracował jako parobek w gospodarstwach rolnych, a po wojnie – palacz w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kluczborku.

Wiedza o jego życiu pochodzi jednak głównie z jego własnych opowieści, a na pewno lubił koloryzować i szokować swoich słuchaczy. Miał być więc ofiarą molestowania i przemocy, ale twierdził też, że oglądał i uczestniczył w torturowaniu więźniów UB, a nawet w egzekucjach bez wyroku.

Widok wystawy. Marian Henel, Wisielec (fragment), 1983, 263×620 cm, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWrWidok wystawy. Marian Henel, „Wisielec” (fragment), 1983, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWr

Równie wstrząsające były historie z czasów jego pracy w pegeerze. Gdy widmo remontu jego niewielkiego mieszkanka zagrażało odkryciu sekretu (przebieraniu się za kobietę), podpalił stodołę z zapasami zboża. Po krótkim czasie spędzonym w więzieniu w 1960 roku został skierowany do szpitala psychiatrycznego w Branicach, gdzie przebywał do końca życia. Często powtarzana jest opinia, że nie wymagał leczenia szpitalnego, a to jego koledzy z UB załatwili mu skierowanie, które pozwoliło mu uniknąć surowszej kary. Początkowo pracował w tkalni, gdzie produkowano lniane materiały, z których szyto bieliznę szpitalną. Potem Wodyński przekonał go do wiązania dywanów.

W niektóre z opowieści Henela uwierzyć łatwiej, w inne mniej. Być może dlatego tak wiele nieścisłości w faktach z jego życia podawanych przez różnych autorów, na przykład co do przyczyn podpalenia stodoły czy jego małżeństwa. W historii przywoływanej przez Wodyńskiego do ślubu doszło przez żart pracowniczek pegeeru z kompletnie pijanej dojarki krów, która natychmiast po wytrzeźwieniu zażądała rozwodu. Antropolog Aleksander Jackowski pisał, że żona po prostu „nie chciała poddać się jego dziwactwom”. Tak czy owak wiele w tych historiach przemocy, w tym seksualnej. Ich ślady odnajdziemy w dywanach.

Widok wystawy. Od lewej: Marian Henel, Twarze, 1987, 260×485 cm; Wielkie tyłki, 1981, 240×480 cm, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWr  Widok wystawy. Od lewej: Marian Henel, „Twarze”, 1987, „Wielkie tyłki”, 1981, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWr

Przebieranki

Henelowy dywan „Medaliony” (1979) zawiera kilka osobnych scenek otoczonych owadzio-roślinną ornamentyką. Można się domyślać, że poszczególne medaliony przedstawiają epizody z życia autora, na przykład kary cielesne zadawane małemu chłopcu (przedstawionemu jako diabełek) czy moment inicjacji seksualnej, która jest jedną z najczęściej przytaczanych historii z życia Henela. Stosunek z żoną gospodarza, która swą otyłością przypominała też jego matkę, miał się trwale odcisnąć na jego psychice. Stąd też brała się podobno jego obsesja na punkcie obfitych pośladków.

Jeden z dywanów jest nawet wprost zatytułowany „Wielkie tyłki” (1981). Nagie kobiety o szerokich, krągłych pośladkach należą tu do fantastycznego świata owadów, gadów i płazów. W środkowej partii „Medalionów” pośladki wypinających się postaci mają nawet twarze i wydają się ze sobą kłócić.

Poza dywanami Henel pozostawił po sobie zbiór wspomnianych już zdjęć, przeważnie autofotografii, na których przebierał się za kobietę o pełnych kształtach lub w podobny sposób inscenizował lalki. Zdjęcia te służyły Henelowi do masturbacji, ale też do szokowania swego otoczenia. Na wystawie zamknięto je w grzecznych ramkach i wyeksponowano w rzędach.

Chociaż Henel wyraźnie fascynuje się kobietami i kobiecym ciałem, wiele jego wypowiedzi charakteryzuje skrajna mizoginia, o kobietach wyraża się wyłącznie w niecenzuralny sposób. Na szczęście dywany nie mogą mówić. Wachlarz zachowań Henela, jego umiejętności adaptacji w różnych warunkach oraz skłonność do szokowania zainspirował Bogusława Habrata, autora jednego z tekstów w katalogu, do tego, by w jego twórczości obok dywanów i fotografii wyróżnić też „działania performatywne, poprzez które kreował swoje otoczenie”.

Widok wystawy. Autoportretowe, inscenizowane fotografie Mariana Henela, W tle: Medaliony, 1979, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWr

Skandal na życzenie

W przypadku tak niekonwencjonalnej biografii połączonej z bezdyskusyjnym talentem łatwo o niezdrową sensację. Niestety wpadli w jej pułapkę autorzy wrocławskiej wystawy. Sam Piotr Oszczanowski, kurator wystawy, a zarazem dyrektor całego Muzeum Narodowego we Wrocławiu, którego Muzeum Etnograficzne jest oddziałem, podkreśla, że wystawa jest przede wszystkim kontrowersyjna.

To samo mówi zresztą wielu komentatorów sztuki Henela. Pisze się, że jego sztuka jest efektem perwersji czy „polimorficznych dewiacji”. Anna Steliga w katalogu proponuje nawet nowe pojęcie „sztuki patoerotycznej” i pisze, że „obsceniczność i bluźnierstwo, które Henel zawarł w swoich rysunkach, wielkoformatowych tkaninach i fotografiach, to zjawiska wywołujące powszechne przerażenie”. Nie wiem, czy rzeczywiście powszechne, mnie ani nie gorszą, ani nie przerażają.

Taki ton nadał refleksji nad sztuką Henela sam jego „odkrywca” Stanisław Wodyński. W opublikowanym online tekście „Plugawy żywot lubieżnika z Branic” pisze o „ociekających spermą, krwią menstruacyjną, moczem i kałem wizjach”, samego Henela określa zaś jako „zdeprawowanego osobnika”, „absolutnie amoralnego”. Dodaje, że „drzemały w nim siły i popędy mroczne, a czyny, o których mi, jakby specjalnie, żeby mnie męczyć – opowiadał, budziły wstręt i grozę”. Warto zaznaczyć, że Wodyński nie jest psychiatrą ani terapeutą, w szpitalu odpowiadał za zajęcia plastyczne.

Wystawa we Wrocławiu ma równie skandalizującą oprawę. Nadano jej tytuł „Obłęd”, w podtytule nazywa się Henela „lubieżnikiem”, jakby trzeba nas było przed jego wyobraźnią bronić.

Wstęp na wystawę mają wyłącznie osoby pełnoletnie (co samo w sobie jest skandalem). Wszystkie te zabiegi wydają się przesadzone i stygmatyzujące. Tymczasem to właśnie seksualne fantazje Henela sprawiają, że się nim interesujemy. Może wystarczyłoby spojrzeć na jego sztukę mniej konserwatywnym, mniej bogobojnym okiem, a zarazem zrozumieć jego sytuację, by zgorszenie było mniejsze.

Być może też dlatego Henel został potraktowany we Wrocławiu nieco po macoszemu, w sposób, w jaki nie prezentowano by twórczości profesjonalnej osoby artystycznej. Wystawa jest przaśna, ściśnięta w niewielkich pomieszczeniach. Oszczanowski naiwnie tłumaczy, że ekspozycja ma miejsce w Muzeum Etnograficznym, bo właśnie ono prezentuje „najbardziej kompleksowo bogactwo i pełnię społeczeństwa”.

Chociaż na zajęcia z arteterapii w szpitalach uczęszcza tysiące pacjentów, wybitni artyści zdarzają się tam rzadko. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wystawa „Obłęd” to zmarnowana szansa na lepsze przyjrzenie się Henelowi. I w sensie ekspozycyjnym, i merytorycznym.

Outsider

Tymczasem od dekad istnieje terminologia i obszary sztuki, w których można mówić o sztuce Henela bez zbędnego skandalizowania. Przecież już w latach 80. Henel określany był jako przedstawiciel art brut. W książce „Sztuka zwana naiwną” wymieniał go wspomniany wcześniej Aleksander Jackowski. Dzisiaj powiedzielibyśmy raczej nie tyle, że był artystą naiwnym, ile artystą outsiderem.

W ostatnich latach prace Henela pojawiały się na ekspozycjach sztuki outsiderów w Polsce i za granicą, m.in. „Po co wojny są na świecie” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie czy „Nie jestem już psem” w Muzeum Śląskim w Katowicach (obie kuratorowane przez Katarzynę Karwańską oraz Zofię Płoską-Czartoryską). Dywan Henela znalazł się też na wystawie Aleksandry Waliszewskiej „Opowieści okrutne” w MSN-ie w 2022 roku jako kontekst dla twórczości popularnej malarki, obok prac takich artystów jak Bronisław Linke czy Witold Wojtkiewicz. Okazało się, że Henel świetnie pasuje do malarzy symbolistów. W mniej korzystnym kontekście jego dywan pokazał krakowski MOCAK na wystawie „Zbrodnia w sztuce”. Wtedy sugerowano w słynnych mocakowych podpisach, że gdyby nie sztuka, Henel próbowałby swe „zbrodnicze” fantazje realizować w życiu.

Już w 1998 roku artykuł o Henelu ukazał się w szóstym numerze zina „Czereja”, wydawanym w latach 90. przez Artura Żmijewskiego. Pisał o nim Jędrzej Niestrój, również absolwent pracowni Grzegorza Kowalskiego. Niestrój miał okazję odwiedzić szpitalną pracownię Henela już po jego śmierci, filmując ją i rejestrując wspomnienia o nim pracowników szpitala. „Czereja” zajmowała się głównie sztuką studentów Kowalskiego, ale Henel świetnie do nich pasował, a historie z jego życia współgrały chociażby z niestworzonymi opowieściami, którymi dzielił się w wywiadzie na łamach tego samego numeru inny absolwent Kowalni – Jacek Markiewicz.

. Widok wystawy. Marian Henel, Branice Szpital, 1976, 400×250 cm, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWr. Widok wystawy. Marian Henel, „Branice Szpital”, 1976, Specjalistyczny Szpital im. Ks. Biskupa Józefa Nathana w Branicach, fot. W. Rogowicz, MNWr

Artysta

Indywidualna wystawa Henela przychodzi późno, mimo że w Polsce jest on twórcą absolutnie wyjątkowym. Rozglądając się nieco szerzej, można jednak znaleźć podobnych mu outsiderów. Henelowi najbliżej byłoby do Henry’ego Dargera, być może najbardziej rozpoznawalnego artysty nieprofesjonalnego.

Twórczość Dargera została odkryta po jego śmierci w 1973 roku. Mieszkanie artysty skrywało prawdziwy skarb – zbiór jego rysunków i tekstów. Okazało się, że Darger, wychowanek sierocińców i samotniczy dozorca jednego z chicagowskich szpitali, niemal cały wolny czas poświęcał pisaniu powieści o „pannach Vivian” i ich rebelii przeciwko niewolnictwu dzieci. W chwili jego śmierci rękopis liczył 15 tysięcy stron. Towarzyszyły mu zaś rysunki i kolaże pełne hermafrodytycznych dziewczynek, półnagich, z męskimi genitaliami, często w sytuacjach bitew i zadawanych im tortur. Na pierwszy rzut oka przypominały nostalgiczne ilustracje książkowe z dawnych lat. Z Dargerem łączy Henela nie tylko jego status artysty outsidera, ale też kwestia dwupłciowości czy fantazje o przemocy.

Wyjątkowość Henela leży nie tylko w formie, ale przede wszystkim w skali jego prac, na którą nie pozwala sobie wielu profesjonalnych twórców, a co dopiero outsiderzy. Wynikała ona ze szczególnej pozycji w branickim szpitalu i z szeregu przywilejów, niedostępnych dla innych pacjentów.

Henel potrzebuje dziś podobnej uwagi i metodycznych badań, z jakimi spotkała się twórczość Dargera. Mam na myśli autentyczne zainteresowanie nienaznaczone stygmatyzującym, karzącym wręcz spojrzeniem. By zrozumieć i naprawdę docenić Henela, trzeba w Maniusiu z Branic dostrzec po prostu artystę, nie zapominając przy tym o jego biografii. Podejść do jego sztuki bez pruderyjnego zgorszenia i obawy, że Henelowe dywany zbałamucą
młodzież.