ADAM KRUK: „Moje ulubione ciasto” widziałem na tegorocznym Berlinale, dokąd irańskie władze nie pozwoliły wam przyjechać. Poznałem tam jednak występującą w głównej roli Lily Farhadpour. Wydała mi się bardzo silną osobowością, całkiem podobną do postaci, którą gra w waszym filmie.
MARYAM MOGHADAM: Takie są irańskie kobiety! Postać Mahin nie była jednak w żaden sposób inspirowana Lily, ta jednak, całe szczęście, napełniła ją swoją energią. Farhadpour jest pisarką, tłumaczką, aktywistką – to w Iranie postać ważna, a także bardzo odważna, o czym świadczy też fakt, że zgodziła się wystąpić w „Moim ulubionym cieście”. Poznaliśmy ją przy pracy nad poprzednim filmem, „Balladą o białej krowie”, gdzie wystąpiła w roli drugoplanowej. Zaprzyjaźniliśmy się z nią i bardzo chcieliśmy, by Mahin dostała jej twarz, by posiadała pewne jej cechy. Była pierwszą aktorką, której zaproponowaliśmy tę rolę, przyjęła ją bez wahania.
BEHTASH SANAEEHA: Podobnie było z Esmailem Mehrabim – on także był naszym pierwszym wyborem do roli Faramarza. To, że oboje zaakceptowali scenariusz, zadecydowało o tym, że film w ogóle powstał, dziś nie wyobrażam go już sobie w innej obsadzie. Spędziliśmy razem sporo czasu, bo proces zaczął się, na długo zanim jeszcze padł pierwszy klaps. Próby z aktorami trwały prawie trzy miesiące, każdego dnia po sześć godzin – wyobrażasz to sobie? To tak, jakbyśmy pracowali w teatrze. Wymagało to więc od Lily i Esmaila dużego poświęcenia, ale dało magiczny efekt – mimo że historie ich życia są bardzo różne od granych przez nich postaci, to gdy zaczęliśmy zdjęcia, właściwie się nimi stali.
Podobno twarz Mehrabiego w Iranie znają wszyscy.
BS: Nie tylko w Iranie – jego twarz kojarzy się dobrze także w diasporze perskiej, którą znajdziesz pod każdą szerokością geograficzną. Esmail to bardzo doświadczony aktor, dziś już osiemdziesięcioletni. Zaczynał w teatrze, a później, jeszcze przed rewolucją, dostał angaż w Królewskiej Narodowej Telewizji. Stworzył wspaniałe role w teatrze telewizji, grywał w popularnych serialach i w filmach. Faktycznie znali go wszyscy – tyle że szczyt popularności osiągnął w latach 80., w ostatnim czasie popadł nieco w zapomnienie. W ubiegłej dekadzie zrezygnował z publicznych wystąpień, był zmęczony sytuacją w irańskiej telewizji. W „Moim ulubionym cieście” robi więc swój come back. Tym bardziej szkoda, że publiczność mieszkająca w Iranie nie będzie mogła go zobaczyć – w każdym razie nie legalnie i nie na dużym ekranie.
Rozkosznie patrzy się na ich romans. Przynajmniej do pewnego momentu jest ciepły i autentycznie zabawny, a nieczęsto zdarza się oglądać komedie z Iranu.
MM: Powodem, dla którego w Iranie nie powstają pewne gatunki filmów, jest oczywiście cenzura. Nie możemy wyrażać się wprost, zabroniono nam tańczyć, śmiać się… Władze szczególnie nie lubią właśnie komedii, śmiech mógłby bowiem podważyć powagę, za którą chowają się rządzący. Zakazane są też romanse – można marzyć o miłości, ale pokazywać jej nie wolno. Już jednak przemoc jak najbardziej – w państwowej telewizji wciąż przypominane są propagandowe filmy batalistyczne o męczennikach z czasów wojny irańsko-irackiej. My tymczasem pokazujemy jedynie spotkanie dwojga ludzi, którzy przypadają sobie do gustu, razem śpiewają, tańczą, może czasem się dotkną. Tyle. Nie ma w „Moim ulubionym cieście” żadnej nagości czy scen seksu. To jednak wystarczyło, by zakazać pokazywania naszego filmu w Iranie. Wytoczono nam sprawę w sądzie tak naprawdę tylko za pokazywanie rzeczywistości – takiej samej w Iranie, jak na całym świecie. Czekamy na proces, mułłowie będą nas sądzić.
Odsłaniając tę rzeczywistość, łamiecie szereg tabu: nie tylko pokazujecie kobiety bez hidżabów, jest też zakazany w Iranie alkohol, a nawet scena kupowania viagry w aptece. Skąd znaleźliście w sobie odwagę, by być aż tak szczerymi?
BS: Staraliśmy się być szczerzy i w poprzednich filmach: „Risk of Acid Rain” i „Balladzie o białej krowie” – oba zresztą uznano w Iranie za niemoralne i wezwano nas przed sąd. Szczególnie ciężką przeprawę mieliśmy w drugim przypadku, gdyż krytykowaliśmy w „Balladzie” irańskie prawodawstwo, z karą śmierci na czele. Tym razem postanowiliśmy pokazać sytuację kobiet, opowiedzieć ich historie, oddać im hołd – dla obojga z nas było to ogromnie ważne. Jeżeli chcieliśmy zrobić to uczciwie, nie mogliśmy się cenzurować, musieliśmy odrzucić strach. W przeciwnym wypadku nasz film byłby tak samo zakłamany, jak zakłamany jest świat, w którym żyjemy w Iranie od czterdziestu pięciu lat. I dotyczy to także irańskiego kina, ukazującego kobiety myjące naczynia czy kładące się do łóżka w hidżabach – nikt tak przecież nie robi! Mieliśmy serdecznie dość tych wszystkich kłamstw, podobnie jak dość ma ich większość irańskiego społeczeństwa.
MM: Gdybyśmy je powielali, zdradzilibyśmy irańskie kobiety i wszystko, co te uczyniły w ostatnich latach, zdradzilibyśmy ich walkę. Czuliśmy, że musimy walczyć wraz z nimi, nawet jeśli poniesiemy tego konsekwencje. Głęboko wierzymy w to, że jeśli chcemy w końcu dokonać zmian – a Irańczycy prą do nich od tak dawna – musimy być odważni, musimy wyrażać to, czego chcemy, i to, na co się nie godzimy. Mówić głośno o tym, o czym każe nam się milczeć, i pokazywać to, co każe nam się zasłaniać.
Ten ikonoklazm wyraźnie wpisuje wasz film w rewolucję kobiet w Iranie. Jest w nim nawet scena ładowania do policyjnej suki młodych, atrakcyjnych dziewczyn – musi się ona skojarzyć z aresztowaniem i skatowaniem Mahsy Amini, które stało się zarzewiem rozruchów.
BS: Podejrzewam, że wszyscy Irańczycy, którzy brali w nich udział albo je popierali, chcą zrobić coś na rzecz tego ruchu, chcą, by coś się wreszcie zmieniło. Dlatego nie baliśmy się tej sceny, cała ekipa filmu mocno ją wspierała. Już na samym początku bardzo otwarcie rozmawialiśmy z całą obsadą i zespołem o charakterze naszego filmu i konsekwencjach, które mogą się wiązać z jego powstaniem. Zależało nam, by każdy, kto zdecyduje się na współpracę, rozumiał ryzyko i podjął świadomą, niepochopną decyzję. Za tydzień znów musimy wszyscy stawić się w sądzie: Maryam, ja, nasz producent, nawet nasz operator. Byliśmy na to gotowi, bo wierzyliśmy, że na filmowcach ciąży pewna odpowiedzialność.
Maryam Moghaddam i Behtash Sanaeeha
Duet reżyserski i scenariopisarski, prywatnie małżeństwo. W 2020 nakręcili „Balladę o białej krowie”. Ich drugi wspólny film, „Moje ulubione ciasto”, miał swoją premierę na 74. Berlin International Film Festival.
Gdy kilka lat temu byłem w Iranie, nie dało się nie zauważyć wszechobecnej hipokryzji – ci sami ludzie zachowują się inaczej w sferze prywatnej i publicznej. Tym samym podejściem skażone jest też, jak zauważyliście, irańskie kino – myślę chociażby o braku kobiet w filmach Kiarostamiego czy tych wszystkich (symbolizujących dorosłych) dzieciach u Majidiego. Wy nie używacie metafor, mówicie bardzo wprost.
MM: Język i kultura perska jest bogata w metafory, ale ludzie w Iranie w gruncie rzeczy są tacy sami jak na całym świecie. To media od czterdziestu pięciu lat zakłamują rzeczywistość, sprawiają, że za granicą wierzy się, że jesteśmy bandą radykałów, którzy kochają żyć tak, jak islamski reżim nam nakazuje. Zostaliśmy zmuszeni do prowadzenia – o czym się przekonałeś – podwójnego życia. Bo nie ma innego sposobu, bo cóż innego pozostaje, jeśli chcesz wykroić z rzeczywistości choć kawałek wolności? Bez tej maski można zostać aresztowanym albo skończyć dużo gorzej. Gdybyś jednak powrócił do Iranu dziś, na pewno zauważyłbyś różnicę: po protestach kobiet dokonała się widoczna gołym okiem, także na ulicach, zmiana. Coraz więcej kobiet, szczególnie młodych, zrzuciło hidżaby, coraz więcej osób odważa się żyć po swojemu – nie bacząc na konsekwencje.
Myślę, że „Moje ulubione ciasto” byłoby odważne nawet poza Iranem. U nas również nieczęsto ogląda się historie siedemdziesięcioletnich kobiet, które wybierają się na łowy... Nie jest to zakazane przez prawo, stanowi jednak kulturowe tabu.
MM: Myśleliśmy dużo o kwestii wieku, pisząc scenariusz. Ważne dla nas było, by nie powielać klisz wytworzonych przez przemysł rozrywkowy, wmawiający nam, że tylko ludzie młodzi, o doskonałych ciałach, prowadzący niesamowicie ekscytujące życie, zasługują na uwagę. Nie zgadzamy się z tym. Nasza Mahin jest piękna, ale w inny sposób niż Demi Moore, choć są w tym samym wieku. Nasze ciotki i babcie podobnie – to ich piękno chcieliśmy naświetlić, zbadać, docenić. Rzeczywistość, w której ludzie się starzeją, w której nie zawsze są zadowoleni z tego, jak się ich życie potoczyło, interesuje nas dużo bardziej niż ta życzeniowa. Gdy od wielkiego dzwonu duże wytwórnie stworzą coś na temat osób starszych, te i tak wyglądają o połowę młodziej niż ludzie faktycznie będący w ich wieku. To także jest kłamstwo. My zaś chcieliśmy być wiarygodni, bo wierzymy, że szczerość to najlepsza strategia – wszystko jedno czy w Iranie, czy w Hollywood.
„Moje ulubione ciasto”, reż. Maryam Moghadam, Behtash Sanaeeha. Iran, Francja, Niemcy 2024, w kinach od listopada 2024BS: Rozmawialiśmy też sporo o samotności, szczególnie ludzi starszych. Zadziwiające jest, że doświadczenie życiowe – czyli coś, co powinno w życiu pomagać – wcale przed nią nie chroni. Pary w rodzaju tej, którą portretujemy w filmie, rozmawiające o starzeniu się, o śmierci (do której jest im bliżej niż młodym ludziom, więc rozumieją ją inaczej), wydają nam się o niebo ciekawsze od tych, które serwuje nam się w komediach romantycznych. Jednocześnie chcieliśmy, by „Moje ulubione ciasto” było na swój sposób właśnie komedią romantyczną – nawet jeśli raczej nietypową. Ostatecznie zresztą, kiedy starasz się być szczery w ukazywaniu związków międzyludzkich, wiek ma najmniejsze znaczenie. Nasz film nie jest tylko dla seniorów, młodzi widzowie również dostrzegają w nim jakąś prawdę. Dostajemy od pokolenia zetek sporo wiadomości o tym, jak bardzo pokochali naszych bohaterów.
Trudno ich nie kochać – portretujecie ich z wielką czułością. Służy temu też praca kamery, która podchodzi do nich coraz bliżej, w miarę jak oni sami zbliżają się do siebie.
BS: Cieszę się, że to zauważyłeś, bo zdjęcia do „Mojego ulubionego ciasta” były głęboko przemyślane. Stanowiły przy tym prawdziwe wyzwanie, bo musieliśmy opowiedzieć historię w przeważającej większości w jednej lokacji, w domu Mahin, co wymagało angażującego uwagę widza mise-en-scène. Podczas rzeczonych trzymiesięcznych prób opracowywaliśmy choreografię między bohaterami, zastosowanie różnych rodzajów ruchów kamery i planów. Mapowaliśmy całą topografię domu, testowaliśmy najróżniejsze rozwiązania poruszania się po niej postaci i sposób, w jaki kamera ma go rejestrować. Za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć teatralności.
Podobał mi się też dobór muzyki – przedrewolucyjnych irańskich kawałków.
BS: W scenie tanecznej słyszymy Fereydouna Farrokhzada – niesamowicie popularnego artystę, osobowość estradową, showmana, a przy tym zawziętego wroga islamskiej rewolucji, po której przebywał – jak mnóstwo Irańczyków – na emigracji. Na początku lat 90. zamordowały go w Niemczech irańskie służby specjalne. Najprawdopodobniej – bo okoliczności jego śmierci nigdy do końca nie zostały wyjaśnione. Jest też Mehrpouya – genialny gitarzysta i sitarzysta, czy Hayedeh – wielka diwa perskiej piosenki, która z kolei wyemigrowała do Stanów.
MM: Większość z nich nie miała innego wyjścia. Po rewolucji islamskiej wykonawcy z czasów szacha zostali w Iranie zakazani. W latach 80. mogłeś nawet zostać aresztowany, jeśli złapano cię na ich słuchaniu. Zależało nam na wykorzystaniu ich utworów, bo opowiadamy o ludziach, którzy żyli na tyle długo, by doświadczyć tych dwóch światów: zarówno liberalnej, permisywnej kultury za panowania Rezy Pahlawiego – czasów młodości, które kojarzą im się z bardziej normalnym życiem, jak i epoki porewolucyjnej. Która uparcie nie chce się skończyć.
Niedawno wybrano nowego prezydenta, potencjalnie bardziej liberalnego. Wiążecie z tym jakieś nadzieje?
BS: Niewielkie, o wszystkim decyduje i tak Chamenei. W naszym przypadku ma to znaczenie tym mniejsze, że władze wykonawcze są rozdzielne od systemu sądowniczego, który, bez względu na urzędującego akurat prezydenta, znajduje się w rękach kleru. Mamy zakaz opuszczania Iranu już od siedemnastu miesięcy – nie wiemy, co będzie dalej. Żywimy oczywiście nadzieję, że nie wsadzą nas do więzienia, ale w Iranie trudno jest cokolwiek przewidzieć.