MONIKA STELMACH: W Galerii Studio pokazujesz dużą wystawę Hanny Orzechowskiej. Jeszcze do niedawna niewiele było o artystce wiadomo. Jak wpadłaś na jej trop?
LUIZA NADER: Zupełnie przypadkiem. Kiedy w 2018 roku pisałam książkę o cyklu „Pamięci przyjaciół – Żydów” Władysława Strzemińskiego, zgłosiła się do mnie córka Hanny Orzechowskiej – Agata Siecińska, z pytaniem, czy jestem zainteresowana obejrzeniem maszynopisu „Teorii widzenia”, który jest w jej rękach. Oczywiście byłam. Spotkałyśmy się w mieszkaniu matki Agaty, przyjaciółki Strzemińskiego, czyli właśnie Hanny Orzechowskiej. „Teoria widzenia” leżała na biurku, ale nie to mnie zaskoczyło. Byłam zdumiona, kiedy rozejrzałam się po mieszkaniu i na ścianach zobaczyłam zupełnie niesamowite kolaże, tkaniny i obrazy.
Co cię zaskoczyło w tych pracach?
Fenomenalna artystyczna wrażliwość, zaangażowanie w świat, a zarazem różnorodność technik, w których pracowała artystka. Orzechowska skończyła Wydział Architektury Wnętrz (w 1951 r.) oraz Wydział Włókiennictwa (w 1953 r.) w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Potem zaczęła studiować malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Następnie pracowała w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie, gdzie projektowała tkaniny użytkowe i unikatowe. W Łodzi od połowy lat 50. prowadziła pracownię tkaniny. Tkanina zawsze była dla niej ważna jako jedno z mediów artystycznych, obok rysunku, kolażu i malarstwa. W 1960 roku miała pierwszą wystawę indywidualną w warszawskiej Kordegardzie, gdzie doskonale było widać, w jak różnorodnych technikach pracowała. Z okazji tej prezentacji zaprojektowała konstrukcję, rodzaj instalacji, na której eksponowała swoje obrazy, rysunki i projekty. Wszechstronność Hanny Orzechowskiej chciałyśmy pokazać również na wystawie w Galerii Studio.
Hanna Orzechowska, bez tytułu, druga poł. lat 40., dzięki uprzejmości Agaty Siecińskiej
Luiza Nader
krytyczka i historyczka sztuki; wykładowczyni ASP w Warszawie na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich. Autorka książek „Konceptualizam w PRL” (2009) oraz „Afekt Strzemińskiego” (2018).
„Patrząc w słońce. Hanna Orzechowska”, kuratorka: Luiza Nader, Galeria Studio, Warszawa, do 17 listopada 2024.
Spotkanie Polityka biografii kobiet. Wokół książki „Patrząc w słońce. Hanna Orzechowska” z udziałem: Agaty Jakubowskiej, Doroty Jareckiej, Luizy Nader i Agaty Siecińskiej odbędzie się 14 listopada, o godz. 19:00, na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich ASP w Warszawie.
Wyjątkowa wydawała mi się także tematyka jej prac, w czym później się tylko utwierdziłam: od nauki, przez autoportret i portret, przez wątki neurologiczne, po prace ukazujące niezgodę na rzeczywistość polityczną. Artystka była znakomicie wykształcona, oczytana i ciekawa świata; podróżowała, znała języki. Pochodziła z bardzo interesującej rodziny. Jej matka Zofia Boziewicz była malarką, ale nie praktykowała sztuki. Nic dziwnego. Poświęciła się wychowywaniu czwórki dzieci, dbaniu o dom, wspieraniu męża w jego karierze naukowej. Kazimierz Orzechowski był naukowcem, neurochirurgiem, pionierem badań mózgu. Na jednej z tkanin Hanny Orzechowskiej widać powielony abstrakcyjny motyw słońca lub komórki, może neuronu? W innych kolażach znajdują się wycinki z atlasów anatomicznych przedstawiające wewnętrzne narządy człowieka.
Czy Agata Siecińska próbowała wcześniej zainteresować kogoś twórczością swojej matki?
Tak. Siecińska nie tylko sama jest malarką, ale też osobą wysoce świadomą artystycznej i intelektualnej wartości dorobku, jaki pozostawiła po sobie jej matka. Poza sztuką artystka zgromadziła bogate archiwum dokumentacji swojej pracy teoretycznej, wystaw i zdjęć, a także część dotyczącą Strzemińskiego, który umierając, przekazał jej sporą część spuścizny.
Znałaś wcześniej jej twórczość?
Nie. Ale słyszałam o Orzechowskiej na marginesie biograficznych narracji na temat Strzemińskiego. W pozytywnym świetle wzmiankowała Hannę Nika Strzemińska we wspomnieniowej książce poświęconej rodzicom. Natomiast w innych przypadkach, jeśli już pojawiała się jakaś informacja na temat Orzechowskiej, to fałszywa, tak jak w „Powidokach” Andrzeja Wajdy. Reżyser nie miał pojęcia o jej twórczości.
Na ile prawdziwy jest tak chętnie powielany stereotypowy obraz Orzechowskiej jako uczennicy zakochanej w mistrzu?
Całkowicie zmyślony. Skonstruowany zapewne na podstawie jakiejś złośliwej plotki. Hanna tuż po wojnie zaczęła studia artystyczne w Łodzi. Tu poznała Władysława Strzemińskiego, który w drugiej połowie lat 40. XX wieku prowadził na uczelni m.in. zajęcia z historii sztuki i tu właśnie po raz pierwszy prezentował teorię widzenia. Studentki i studenci byli nim zafascynowani: namawiał ich do stworzenia własnych wizji realizmu, do pracy nad świadomością wzrokową, a w końcu do transgresji obowiązujących reżimów widzenia. Był zapewne charyzmatycznym wykładowcą, który skupiał wokół siebie ludzi. Orzechowska i Strzemiński byli sobie bliscy, ale na zasadach partnerskich, przyjacielskich. Towarzyszyła mu do jego śmierci.
Hanna Orzechowska, bez tytułu, druga poł. lat 40. XX wieku, dzięki uprzejmości Agaty Siecińskiej
Na wystawie pokazujesz jeden z notesów Hanny Orzechowskiej dotyczący teorii widzenia XX wieku.
To dalszy ciąg „Teorii widzenia”, od której moje spotkanie z Orzechowską się rozpoczęło. Znana wersja, wydana po raz pierwszy w 1957 roku, kończy się, a raczej urywa na analizach twórczości van Gogha. W najnowszej edycji z 2016 roku dodano artykuł Strzemińskiego „Widzenie impresjonistów” i tę edycję kończy analiza twórczości Matisse’a. Przez dziesięciolecia jedynie przypuszczano, że istniała jeszcze dwudziestowieczna część tego opus magnum Strzemińskiego. Orzechowska zachowała wizualne materiały do „Teorii widzenia”, używane prawdopodobnie przez artystę podczas wykładów – wyświetlane za pomocą epidiaskopu (według Doroty Jareckiej). To teoria widzenia w wizualnej praktyce. W archiwum znalazłam również dwa bruliony Hanny Orzechowskiej, w których sporządzała notatki z wykładów Strzemińskiego właśnie dotyczących sztuki dwudziestowiecznej. Marzy mi się, żeby wydać te materiały z porządnymi przypisami i analizami. Naprawdę nie przesadzę, jeśli powiem, że dla badań nad powojenną twórczością Strzemińskiego mają znaczenie zasadnicze. Nawet ich wstępna analiza zmusza do zerwania z masą rozpowszechnionych, a nieugruntowanych sądów np. na temat znaczenia, jakie dla Strzemińskiego miał surrealizm. Bruliony Orzechowskiej są tym ciekawsze, że to w tej chwili jedyny znany kobiecy punkt widzenia, z którego odtworzona została „Teoria widzenia”.
Strzemiński był charyzmatyczną osobą. Na ile faktycznie była to partnerska relacja?
Hanna Orzechowska rozwijała własną postawę myślenia, widzenia i tworzenia. To zupełnie odrębna artystka i ciekawa teoretyczka sztuki. Strzemiński otaczał się świetnymi twórczyniami i twórcami. Na temat kobiet jednak niewiele wiemy, historia sztuki nie poświęciła im uwagi. W tym kręgu artystyczno-przyjacielskim poza Orzechowską były jeszcze m.in. Judyta Sobel, Halina Olszewska (potem Ołomucka), Danuta Kulanka. Niewiele się o nich mówi, herstorie i narracje dotyczące ich twórczości wciąż pozostają do napisania.
W historii sztuki ugruntował się obraz Strzemińskiego – samotnego geniusza, który po wojnie tworzył wyjątkowe powidoki i prace dotyczące zagłady Żydów. Taki obraz jest kwestią bardziej narracji, którą tworzą historycy sztuki, niż samego Strzemińskiego. W rzeczywistości powidoki tworzyły również artystki Hanna Orzechowska i Halina Ołomucka. Ołomucka przeszła przez piekło obozów śmierci, to właśnie w jej twórczości wirują czarne, błękitne i czerwone słońca, jak również obecne są literalne nawiązania do zagłady Żydów – prace na progu dokumentu i artystycznej reprezentacji. Mając w swoim otoczeniu tak wyraziste artystki, Strzemiński czerpał z ich wiedzy i doświadczenia. Wpływali na siebie wzajemnie. Powiem więcej, twórczość powidokowa Strzemińskiego wiele traci bez znajomości prac Orzechowskiej, Ołomuckiej i innych artystek, staje się dość posągowa i w sumie niezrozumiała bez przyjęcia założenia wzajemnych przepływów tego niezwykle energetycznego środowiska twórczego.
Luiza NaderHolokaust jest ważnym tematem również dla Orzechowskiej. Co wiadomo o tej części jej twórczości?
Zachowały się trzy antyprzemocowe kolaże: „By nigdy więcej”, „Nie strzelajcie do…” i „Zabrałam tobie koronki, tobie skrzydła, tobie ręce żeby o mnie pamiętali” z drugiej połowy lat 60. XX wieku. Datuję je na lata około 1968–1969. Orzechowska bierze w nich stronę tych, w których jest wymierzona przemoc. Ważnym elementem kolaży jest język. W „By nigdy więcej” artystka zawiera fragmenty z gazet, na których odczytać można tekst: „ofiarom faszyzmu obozu oświęcimskiego”, „zamilkł głos ludzki”, „by nigdy nie”. W centrum kolażu umieszczona jest również tkanina: pasiak obozowy, a u góry kompozycji kilka pasów w kolorach winkli obozowych: żółty oznaczał Żydów, fioletowy świadków Jehowy, czerwony – więźniów politycznych, różowy – osoby homoseksualne, czarny – tak zwanych więźniów aspołecznych, czyli m.in. Romów i Sinti. Od końca lat 40. XX wieku, a szczególnie w latach 60. w Polsce oficjalna polityka historyczna uniwersalizowała pamięć obozów. Orzechowska przeciwstawiła się takiej wizji historii i wskazywała na ofiary pochodzące ze specyficznych grup ofiar prześladowanych przez nazistów. Co wydaje mi się wyjątkowe w pracy Orzechowskiej: cierpienie nie podlega ani porównaniom ani uniwersalizacji. Przeciwnie, cierpienie jednej grupy ofiar wspiera, naświetla, otwiera się na ukazanie kolejnego, do tej pory niewidocznego. We wspomnianych kolażach artystka wielokrotnie i z różnych perspektyw odnosi się do Zagłady, którą zarazem zaplata i komentuje z perspektywy roku 1968 w Polsce – haniebnej antysemickiej nagonki.
Hanna Orzechowska, „By nigdy więcej”, ok. 1968–1969, dzięki uprzejmości Agaty Siecińskiej
Hanna Orzechowska nie miała za sobą doświadczenia obozu. Dlaczego ten temat był dla niej tak ważny?
Wiemy, że wojnę spędziła w Łodzi, w Warszawie i Sochaczewie, ale to tajemniczy okres jej życia. Zarówno w Łodzi, jak i w Warszawie żyła obok gett. Kilka rysunków powojennych jest zapisem widoku głodujących dzieci w getcie. Po wojnie była koleżanką Haliny Ołomuckiej, która najpierw przeszła przez getto warszawskie i powstanie w nim, później – przez obozy śmierci, m.in. Majdanek, Auschwitz – Birkenau i na końcu marsz śmierci. To Marek Edelman poradził Ołomuckiej po wojnie, żeby studiowała u Strzemińskiego. Kolejna koleżanka Orzechowskiej – Judyta Sobel – ukrywała się podczas wojny pod Lwowem u polskiej rodziny. Sobel i Ołomucka wyjechały z Polski jeszcze przed rokiem 1968, w latach 50. Myślę, że dzięki znajomości z nimi Orzechowska z dużą wrażliwością śledziła społeczne i polityczne przemiany w Polsce, reagowała na antysemityzm, miała odwagę wypowiadać własne zdanie.
Wspominałaś podczas oprowadzania po wystawie, że Hanna Orzechowska doświadczyła w łódzkiej szkole instytucjonalnej przemocy. Czy to miało związek z jej twórczością?
Wydaje mi się, że przemoc ze strony uczelni mogła mieć związek z wystawą wspomnianych antyprzemocowych kolaży w 1969 roku w Warszawie. Były one również częścią jej badań naukowych, towarzyszyła im praca teoretyczna. Obie rzeczy zostały przez dwie recenzentki – Teresę Tyszkiewicz i Irenę Huml – ocenione pozytywnie. To powinno było wystarczyć, aby uczelnia skierowała wniosek o awans do odpowiedniego ministra. Formalnością miało być głosowanie podczas posiedzenia senatu uczelni. Wniosek awansowy Orzechowskiej został jednak odrzucony. Praca teoretyczna wskazuje na jej szeroką wiedzę. Bywała w Paryżu, znała świetnie francuski, w oryginale czytała prasę i teksty filozoficzne. Ale na posiedzeniu koledzy Orzechowskiej zagłosowali przeciwko. Odmówiono jej, bez wyjaśnienia powodów tej sytuacji. W korespondencji Orzechowskiej z kolejnymi rektorami jeden z nich odpisał, że zbyt emocjonalnie podchodzi do sprawy i że powinna poprawić współpracę z kolektywem. Następnie bezprawnie została zwolniona z pracy asystentka Orzechowskiej – Zofia Próchnicka. Poszła z tym do sądu. Orzechowska zeznawała na jej rzecz, co było wyrazem nie tylko odwagi, empatii, ale również kobiecej solidarności. Całą tę sprawę świetnie opisała w swoim artykule Tola Mielnik. Próchnicka wygrała sprawę z łódzką PWSSP, to był ewenement. Pisała o tym ówczesna prasa.
Nawet dzisiaj nie jest łatwo wygrać w sądzie sprawę o mobbing.
To były kobiety, które wykazały się nie tylko odwagą, determinacją, ale również siostrzeństwem. Zofia Próchnicka do pracy jednak nie wróciła, a sprawy Orzechowskiej na uczelni wyglądały coraz gorzej. W kolejnym ruchu odebrano jej pracownię. Następnie mówiono, że źle uczy i jest słabą artystką. Rozsiewano plotki. Deprecjonowano jej pracę pedagogiczną i twórczą. W 1976 roku odeszła z pracy z poczuciem porażki.
Historia Hanny Orzechowskiej to przykład wymazywania artystki i akademiczki z życia publicznego.
Do tego wszystkiego dołożyło się jeszcze jedno tragiczne wydarzenie – pożar jej pracowni w 1979 roku. Spłonęła duża część jej spuścizny, ocalałe prace są osmalone ogniem. To tajemnicza sprawa, warto, żeby ktoś ją kiedyś przebadał. Pracownię najpierw okradziono, a potem, wedle relacji Agaty Siecińskiej, intencjonalnie podpalono. Sprawców nie udało się ustalić. Nie znamy przyczyn. W latach 70. Hanna Orzechowska zaczęła chorować. Myślę, że sytuacja na uczelni, a potem pożar, który strawił znakomitą część jej twórczości, przyczyniły się do pogorszenia się kondycji artystki. Zmarła w 2008 roku w Paryżu. Została zapomniana jeszcze za życia, ale było to zapomnienie, do którego wiele osób się przyczyniło. Dzięki determinacji Agaty Siecińskiej i jej chęci dzielenia się archiwum Orzechowskiej możemy dzisiaj starać się przywrócić tę znakomitą artystkę.
Ta historia równie dobrze mogłaby wydarzyć się współcześnie.
Oczywiście, że mogłaby się wydarzyć dzisiaj, pod tym względem nie nastąpiła wielka zmiana. Mobbing i przemoc na uniwersytetach, akademiach, w instytucjach kultury, w międzyludzkich relacjach nadal istnieją. Cieszy jednak fakt, że dziś dostrzegamy destrukcyjne zachowania i mechanizmy, potrafimy je nazwać, są karalne, istnieją procedury antyprzemocowe. Pracując nad archiwum, w wielu momentach odnajdywałyśmy się w jej historii. Orzechowska była samotna w swoich zmaganiach z instytucjonalną przemocą. Jeśli jest jakaś lekcja do wyciągnięcia z tej historii, to taka, że nie możemy iść przez życie naukowe i artystyczne same, że musimy tworzyć sojusze, wspierać się nawzajem, przeciwdziałać przemocy, która ma bardzo różne twarze. Mam wrażenie, że wokół tego archiwum zawiązała się wspaniała kobieca wspólnota.
Hanna Orzechowska, bez tytułu, ok. 1978, dzięki uprzejmości Agaty Siecińskiej
Z wystawy i książki dowiadujemy się, jak ważne w życiu Orzechowskiej były kobiety.
Tak. Z mojej perspektywy jedna odkrywana artystka i jej herstoria powinna oświetlać kolejną. Ważnymi kobietami w życiu Hanny Orzechowskiej była jej matka Zofia i siostra Barbara, a także córka Agata. O koleżankach, które miały wielki wpływ nie tylko na jej twórczość, ale również, jak sądzę, na jej postawę, już wspominałam. Kobietami zajmowała się też w sztuce, np. w bogatej twórczości portretowej. W drugiej połowie lat 70. zrobiła fenomenalny cykl rysunków na temat podmiotu kobiecego – odważne prace dotyczące ciała, bólu, ale również przyjemności i radości z cielesnych doznań. Kojarzy mi się to z pracami feministycznych filozofek, które powstawały w latach 70. w kręgach francuskich. Wizerunki przede wszystkim kobiet obecne są też w jej zachowanych kolażach. Jeden z moich ulubionych, „Spotkałam ją nagle, nieoczekiwanie, tą utopioną z Sekwany…”, ukazuje na fotografii pośmiertną maskę, odlew z twarzy młodej kobiety, którą w latach 80. XIX wieku wyłowiono z Sekwany. Nie zidentyfikowano jej, więc zgodnie z ówczesnym zwyczajem wystawiono na widok publiczny, licząc, że ktoś z paryżan ją rozpozna. Wizerunek jej twarzy zapisał się w zbiorowej wyobraźni. Rozmaite formy portretowe tworzone na podstawie pośmiertnej maski tej kobiety były sprzedawane jako pamiątka w budach jarmarcznych. Orzechowska wykonała kolaż jako hołd dla kobiety, która doznała jakiejś formy przemocy – została zamordowana lub popełniła samobójstwo, a następnie wystawiona na widok publiczny, poddana zbiorowej wizualnej konsumpcji. Artystka otoczyła troską i opieką tę młodą bezimienną kobietę, przywróciła i wysłała w przyszłość jej historię, pozwalając nam niejako rozpoznać się w jej twarzy. Świetny tekst o tym kolażu napisała Zuzanna Sikorska.
Co zachowało się z twórczości Hanny Orzechowskiej?
Archiwum zachowało się w całości, ponieważ umiejscowione było w mieszkaniu, nie w pracowni. Natomiast większość prac spłonęła podczas pożaru. Te, które pozostały, są na ogół mniej lub bardziej nadpalone. Niektórych nie mogłyśmy wyeksponować, ponieważ ich obecny stan konserwatorski na to nie pozwalał. Orzechowska lubiła łączyć materiały, od wycinków z gazet, malarstwa, fotografii, tkanin o różnych fakturach po użycie przedmiotów, np. skórzanej rękawiczki, biletów, skrawków futra czy peruki. Praca konserwatorska nad nimi nie należy do łatwych. Część kolaży jest tak zniszczona, że możemy tylko przypuszczać, czego dotyczyły. Analizy wskazują jednak na to, że ich stan jest możliwy do poprawy.
To nie jest częsta sytuacja, kiedy pracuje się nad twórczością artystki zupełnie nieprzebadanej. Czułaś, że stąpasz po niepewnym gruncie?
Lubię właśnie takie wyzwania. Od dłuższego już czasu zajmuję się wizualnymi materiałami dla historii sztuki nieoczywistymi. Zazwyczaj zresztą są to również materiały, które wytrącają z ręki dobrze znane narzędzia warsztatu historii sztuki. Ale dla mnie właśnie taka sytuacja badawcza, kiedy muszę moje laboratorium budować od nowa albo poddawać nieustannej krytyce, jest ekscytująca od strony profesjonalnej, a poznawczo – superważna i wartościowa.
Jak sobie poradziłaś z takim ogromem materiału?
To nie jest i nie powinna być praca dla jednej osoby. To wszystko dzieje się i udaje dzięki intelektualnej, artystycznej, kuratorskiej, organizacyjnej i transgeneracyjnej pracy wielu kobiet. W pierwszej kolejności i przez cały czas jest z nami wspaniała Agata Siecińska, która obdarzyła nas zaufaniem, wspierała, otworzyła archiwum swojej matki. W następnym kroku zaczęłyśmy intensywnie współpracować nad spuścizną Orzechowskiej z Mariką Kuźmicz i Fundacją Arton. Wspólnie poprowadziłyśmy na warszawskiej ASP zajęcia jej dedykowane w ramach Laboratorium Muzeum Kobiet. Razem ze studentkami zorganizowałyśmy konferencję i wydałyśmy książkę „Hanna Orzechowska. Mikro-makro dywagacje”. We wrześniu zeszłego roku otworzyłyśmy wspólnie z Mariką wystawę w Fundacji Arton. A do zorganizowania wystawy w Galerii Studio zaprosiła mnie Dorota Jarecka. Chciałabym podkreślić wyraźnie, wbrew indywidualistycznej ideologii, która nadal dominuje życie intelektualne w Polsce, że bogaty w dane, rozwijający teoretycznie i egzystencjalnie proces badawczy nigdy nie jest dziełem jednej osoby.
Archiwum artystki nadal pełne jest niespodzianek i wewnętrznego życia. Z różnych części mieszkania wyłaniają się kolejne dokumenty i rzeczy. Z dużą uwagą i czułością przeglądamy każdy papierek. A prace Hanny Orzechowskiej czekają na kolejne interpretacje.