Kinga Skwira nie boi się upiorów niemodnych poetyk, zaklętych w pojęciu „poezji kobiecej”. Przeciwnie, chętnie po nie sięga, by negocjować z takim ich rozumieniem, które oznaczało coś trywialnego, dalekiego od „męskiego” rozmachu twórczego. Ogrywanie tradycji okazuje się jednym ze sposobów walki o odzyskanie miejsca dla „kobiecych” tożsamości. Skwirze udaje się ta gra, a jej poezja ocieka lepkimi sokami, konfiturami i krwią menstruacyjną.
Poetka zadebiutowała w 2021 roku tomem „Wszystko już było dotykane”. Teraz wróciła do czytelników z nowymi wierszami, wydanymi pod tytułem „Od wiosny trzęsą mi się ręce”. Oba tomy są podobnie klejące. Skwira, wyciągając z polskiej „poezji kobiecej” cały arsenał artefaktów, żongluje nimi nad wyraz powabnie, ale i mądrze. Autorka z jednej strony pisze ciałem, trochę tak, jak chciała w legendarnym manifeście „Śmiech Meduzy” Hélène Cixous, czyli całą sobą. A nawet intensywniej, bo ciało w tych wierszach nie jest tylko figurą retoryczną, a raczej dąży do pełnokrwistego urealnienia, wypruwania flaków. Z drugiej strony tom ten przypomina o tradycji pisania kobiecego – cukierkowego, niby trywialnego, którym można zawijać papiloty, jak polecał złośliwie Ostap Ortwin. Czy te dwa porządki wykluczają się? Oczywiście, że nie.
Kinga Skwira, „Od wiosny trzęsą mi się ręce”. Dom Literatury w Łodzi, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Łodzi, 38 stron, w księgarniach od czerwca 2024
Pojęcie tzw. poezji kobiecej wymagałoby rewizji. Odcinanie „poezji kobiet” od „poezji kobiecej” było pewnego rodzaju prowizorką. Ryszard Przybylski w głośnym eseju „To jest klasycyzm” twierdził, że literatura kobieca podejmuje przede wszystkim tematy takie jak: „buduar, rodzina, sztambuch, tkliwość i może coś jeszcze”. Badacz nazywał tego typu twórczość „powołaniem płci pięknej”. Zauważał przy tym, że istnieje również „poezja kobiet”, zajmująca się – w przeciwieństwie do tej kobiecej – istotnymi problemami. Tymczasem feministki, badaczki literatury, krytyczki i pisarki odżegnywały się od tego i poezję pisaną przez kobiety nazywały po prostu „poezją kobiet”.
Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że chciałabym zaznaczyć genealogię poezji Skwiry. Jej wierszom towarzyszy m.in. widmo naczelnej „kobiecej” poetki, czyli Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (szczególnie tej z tomu „Pocałunki”). I wcale nie widzę w tym obelgi. Wręcz przeciwnie – krótkie formy, zaskakujące puenty, erotyki pełne namiętności i bólu, ale także dystansu do doświadczeń podmiotki to siła tych wierszy. Zobaczmy:
pora karmienia
w kuchni znowu trzeba coś pozmywać. jestem ciebie pełna
i jestem ciebie pusta. ktoś nam powyrywał serca
i robi z nich płatki na mleku
Dla porównania jedna z miniatur Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:
Ślepa
Ślepa jestem. Oślepiona majem.
Nic nie wiem prócz, że pachną bzy.
I ustami tylko poznaję
żeś ty nie ty...
Magdalena Samozwaniec, siostra Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, w swoich komentarzach próbowała poszerzyć kobiecy wymiar tych wierszy, pisząc o ich „krwistej i męskiej” stronie, a wreszcie ukazując je jako teksty biseksualne. Taka konkluzja miała przede wszystkim obalić podział na kobiece i męskie pisanie. Tymczasem Skwira wydaje się świadoma wartości literatury tłamszonej pod ciężarem „kobiecości” i dlatego mimo wszystko chętnie nawiązuje do wierszy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, które nie są pozbawione erudycji, humoru oraz ciekawych rozwiązań formalnych.
Wiersze Skwiry, podobnie jak poezja Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, często są konstruowane na zasadzie monologu kierowanego do bliskiej osoby, np. „jestem nitką śliny rozciągniętą między twoimi wargami”, „na twoich policzkach ścierają mi się usta”, „myślę tylko o tym, że chcę pić z tobą colę”. Nierzadko wyrażają stan psychosomatyczny podmiotki, wywołany przez drugą osobę i opisywany w liczbie mnogiej: „jeszcze raz mieć w brzuchu twój oddech. / spadł na mnie deszcz, jedliśmy makaron, / było w tym całe nasze życie. / myśleliście, że tego nie zrobię, a ja zadałam dużo pytań, / na które od dawna już miałam odpowiedź”.
Na podobnej zasadzie Skwira, pisząc naturalistycznie o kobiecej fizjologii, wchodzi w polemikę z krytyką ośmieszającą feminizm, tym razem z pojęciem „literatury menstruacyjnej”, używanym w latach 90. przez Jana Błońskiego czy Krzysztofa Vargę. Przyjrzyjmy się dwóm wierszom, w których obecny jest motyw miesiączki. Najpierw „gorące truskawki”:
woda z syropem, lepkie palce czerwca.
ludzie śpiący w metrze, popękane usta,
jest zbyt gorąco, żebym była smutna.
lukier na powiekach, na prześcieradle
plamy po moim okresie. mało nam zostało.
kiedy zasypiamy, zmienia nam się oddech.
Wiersz pracuje na kilku płaszczyznach. Przed oczami migają nam kadry z filmu romantycznego. Para kładzie się do snu, a najważniejsze jest to, co dzieje się między nimi w chwili wygaszania świadomości. Jednak ich relacja została już wcześniej opowiedziana obrazami: woda z syropem, popękane usta i plamy po okresie. Jeśli założyć, że syrop został zrobiony z tytułowych truskawek, to wszystkie obrazy są w odcieniach czerwieni. Pojawiające się tu metafory: „lepkie palce czerwca”, „lukier na powiekach”, sprawiają, że czujemy słodycz, bliskość i ciepło pomiędzy bohaterami. Jednocześnie obraz śpiących ludzi w metrze wzmaga poczucie niepokoju, tak jakby niebezpieczeństwo kryło się tuż za progiem drzwi sypialni. W tej słodko-gorzkiej scenie interesuje mnie jednak najbardziej sposób zobrazowania miesiączki, a raczej pozostałości po niej. Plamy te mogłyby być uznane za odstręczające, w wierszu stają się jednak jednym ze składników niezwykle intymnej sytuacji przed snem.
Pisanie Skwiry dałoby się w tym sensie rozumieć jako kontynuację sformułowanych przed ponad 100 laty myśli Ireny Krzywickiej, która na łamach „Wiadomości Literackich” pisała:
ten wstydliwy i sekretny stosunek do normalnej funkcji organizmu jest jakąś pozostałością epoki barbarzyństwa, epoki cywilizacji pierwotnej, kiedy to kobieta w owym okresie była tabu. Tabu i koniec. Nieczysta, wyrzucona poza nawias gromadnego życia. Od tego czasu zmieniły się parę razy ustroje społeczne, ujawniono siły przyrody, ale tabu pozostało tabu […]. Heroicznie [kobiety] kryją drżenie nóg, boleści, omdlałość organizmu, pustkę w głowie – tabu, tabu, proszę samca!
Skwira nie odsłania żadnego sekretu – przecież miesiączka to naturalne zjawisko złuszczania się błony śluzowej macicy, prawda? – a jej podmiotka najzwyczajniej w świecie brudzi krwią prześcieradła. Drugi wiersz, w którym pojawia się miesiączka – a raczej jej brak – pochodzi z wcześniejszego tomu, którego tytuł na okładce został zapisany czerwonym flamastrem, przypominającym krew:
chodzę i pytam: gdzie jest mój okres
w grudniu mam na przemian orgazmy i stany lękowe.
poza tym witryny sklepów, płyny do kąpieli:
słodki migdał, róża, wiśnia. czułość plastikowych opakowań.
cynamonowa kula do wanny, po której dostałam uczulenia
(czerwona plama po lewej, na plecach). poparzone palce.
powiększone węzły chłonne i kandyzowane owoce.
przyszłam, żebyś umył mi ręce,
kiedy wyglądam jak maryja ze schodzącym lakierem z paznokci.
W wierszu tym uderza intrygujące zestawienie obrazów. Wszystkimi zmysłami odbieramy stany cielesne i psychiczne podmiotki, a nieco dalej wybrzmiewa symboliczny gest mycia rąk – ale nie krew z nich spływa, lecz odpryskujący lakier z paznokci. Co ciekawe, postać Maryi mogłaby symbolizować cierpienie związane z macierzyństwem. Podmiotka przecież czeka na okres i wydaje się, że potencjalna ciąża nie jest przez nią pożądana. Świadczy o tym tytuł nawiązujący do wersu Wojaczka „[c]hodzę i pytam: gdzie jest moja szubienica?”. To zestawienie otwiera wiele możliwości interpretacyjnych, ale jedno jest pewne – brak krwawienia oznacza coś negatywnego.
Zresztą brak w poezji Skwiry ogrywany jest na wiele sposobów, np. erotycznie, jak w wierszu z ostatniego tomu „szybko i czule”: „piszę ci po rękach kiedy wkładasz we mnie palce”, lub w odcieniach świadomego absurdu: „myjąc podłogę zauważyłam że jest we mnie dziura” (czytamy we „Wszystko już było dotykane”). Czasami jednak poetka decyduje się na zapełnienie pustki: „w koszu pestki mnie i ciebie”. Pestka kryje w sobie potencjał, który może zacząć kiełkować; tak samo pustka jest przestrzenią dla czegoś, co ją wypełni.
Podobnie myślę o poezji Skwiry, zapełniającej brak czy też lukę po poezji kobiecej. Finalnie to sama kobiecość oznacza pustkę – uciszana, ośmieszana i wymazywana przez wieki pod płaszczykiem „trywialnej literatury”. Podjęta przez Skwirę próba odzyskiwania kobiecości niesie za sobą ryzyko, że część krytyki zbagatelizuje tę twórczość, widząc w niej przede wszystkim – jak niegdysiejsi krytycy – wyłącznie „buduary”. Muszę więc przyznać rację Tomkowi Bąkowi, że wiersze te mogą nucić dziewczęta i wrażliwe osoby studenckie. Jednak poezja ta powinna przede wszystkim trafić do rąk różnych odbiorców – niezależnie od wieku czy płci, gdyż nic, co kobiece, nie powinno być nam obce. Nawet plamy po okresie.