„Jesteśmy ludźmi, którzy potrafią śpiewać i tańczyć w rozpaczy” – mówiła w wywiadzie udzielonym w 2000 roku Ceija Stojka. Ona i jej brat Karl byli jednymi z pierwszych, którzy w latach 80. XX wieku otwarcie opowiadali o ludobójstwie Romów i Sinti. Austriacko-romska artystka przeżyła osiemdziesiąt lat i przeszła przez trzy obozy: Auschwitz-Birkenau, Ravensbrück i Bergen-Belsen. Powtarzała: „Auschwitz to mój płaszcz, Bergen-Belsen to moja sukienka, a Ravensbrück – mój podkoszulek”.
Pierwsze obrazy namalowała na początku lat 90., po podróży do Japonii. Miała wtedy około 50 lat. Nieco wcześniej Karin Berger, dokumentalistka, która nakręciła o Stojce dwa filmy, namówiła ją na dokumentowanie wspomnień. Najpierw piórem, później pędzlem. Wystawę Stojki „Nie mogę zapomnieć”, prezentowaną podczas festiwalu Łódź Wielu Kultur w Muzeum Miasta Łodzi, otwiera rysunek pola słoneczników, przez które przedzierają się romskie tabory. Niebo jest lekko zachmurzone, ale obraz emanuje spokojem. To przykład dzieła z jej „jasnego cyklu”. Pokazywała w nim życie Romów i Sinti sprzed Zagłady – spotkania, bycie w drodze, tańce, życie w społeczności. Rodzice Ceiji zarabiali na handlu końmi, podróżowali przez Austrię. W 1939 roku, na mocy dekretu Hitlera, wdrożono prawo norymberskie klasyfikujące Romów jako „wrogów rasowych państwa”. Wówczas osiedli w Wiedniu, zamieszkali w wagonie, którym wcześniej podróżowali. Pierwszą rzeczą, jaką zabrano rodzinie Stojki, był wóz. Ruch stał się więc kluczowym elementem jej prac, podobnie jak wiatr, który pojawia się w różnych realizacjach. Wiatr symbolizuje pamięć. W wierszu „Kiedy podróżowaliśmy” pisała:
Ceija Stojka, „Nie mogę zapomnieć”
kurator: Noëlig Le Roux, Muzeum Miasta Łodzi, do 1 grudnia 2024
Kocham deszcz, wiatr i błyskawice, a gdy chmury zasłaniają niebo, a wiatr tańczy z liśćmi na drzewie, deszcz daje życie kwiatom i napełnia szklanki w naszej krainie.
Na „jasnych” rysunkach pojawia się też niepokój. Ma formę krwistoczerwonej swastyki kontrastującej z żywą zielenią. Stojce zależało na ukazaniu procesu faszyzacji Austrii, którego doświadczyła na własnej skórze, zanim trafiła do obozu. Mówiła, że chce namalować wszystko, co naziści „ukradli” Sinti i Romom – i malowała to krok po kroku, przyglądając się po latach swojemu dzieciństwu.
Tuż przy wejściu na wystawę, naprzeciw słoneczników, wiszą dwa rysunki z serii „ciemnej”. Przedstawiają malowane czarnym tuszem sceny – na jednej więźniowie tłoczą się przed bramą obozu, to moment „przed”. Na drugiej są już za murem – postaci są czarne, jedynym kolorem jest tu krew na śniegu, drzewa w tle i dwa żółte kwiaty, które wyrastają jakby na przekór śmierci. Drzewa w sztuce Ceiji Stojki to te, które widziała w obozie Bergen-Belsen. Natura była dla niej żywicielką – spijając z jednego z nich sok i żywicę, ona, jej matka i współwięźniarki przeżyły ostatnie dni przed wyzwoleniem. Gałązka z tego konkretnego drzewa często powraca na jej obrazach.
Czerń w pracach Stojki zarezerwowana jest dla wspomnień, które szczególnie bolą. Malowała nocami, zmagając się z traumą. Jej prace można wpisać w nurt sztuki naiwnej, bo nie miała wykształcenia artystycznego, a jej dziecięca kreska wpisuje się w estetykę bliską tej tendencji. Jednak Rebecca Schiffman, recenzując jej prace, odczytywała ją jako „psychologiczny regres” towarzyszący zagłębianiu się w traumę. Ruch dłoni Stojki byłby więc napędzany emocją, w żaden sposób niestylizowany. Jej ekspresjonistyczne postaci, o wykrzywionych twarzach, przypominają cienie. Rzadko występują pojedynczo – zazwyczaj grupami, w których mieszają się ofiary i kaci. Szerokie, gwałtowne pociągnięcia pędzla miały odzwierciedlać psychiczny stan 10-letniej Ceiji podczas obozowych doświadczeń. Często twierdzono, że „naiwność” w jej malarstwie pochodzi z dziecięcego sposobu patrzenia na świat, podobnie jak charakterystyczna, „żabia” perspektywa, pozorująca sposób widzenia świata przez dziecko. Być może to nie dziecięca perspektywa, lecz dekady noszenia w sobie tych obrazów sprawiły, że zyskały one odrealniony charakter. Pamięć, lęk, ból i żałoba przetworzyły wspomnienia w coś niemożliwego, a zarazem nadal przerażającego. Stojka powtarzała: „Strach jest zawsze w nas. Nigdy nie udało mi się tego zapomnieć”. Po wyzwoleniu z obozu trudno jej było odnaleźć się w rzeczywistości. W filmie Karen Bergen pytała: „Jak mam się cieszyć z zielonej trawy po tym wszystkim?”. Ale próbowała żyć. Sprzedawała dywany. Zachowało się zdjęcie – siedzi na stołku w białej sukience, z papierosem. Zwyczajne ujęcie. Na zewnątrz nic nie wskazuje na to, co dzieje się pod powierzchnią.
Trauma wracała do niej w snach. Wspominała, że w jednym z nich „widziała ówczesny obóz Bergen-Belsen i wielki grób, który unosił się w powietrze. Wyglądało, jakby brakowało mu sił i chwiał się. Nagle mniejsze groby połączyły się z nim i wszystkie razem stworzyły gigantycznego ptaka. Jego pióra utworzyły niezliczone ciała, czaszki wystawały zewsząd. Ten ptak, pełen mocy, uniósł się nad Bergen-Belsen i poleciał do tych, którzy byli winni śmierci wielu ludzi”. Cykl o obozie „Nawet śmierć boi się Auschwitz” tworzyła przez 22 lata, od 1990 do 2012 roku. Kiedy trafiła do Auschwitz, miała zaledwie 10 lat. Otrzymała numer Z 6399 („Z” oznaczało „Cygan” – z niemieckiego Zigeuner). Wytatuowany numer stał się częścią jej tożsamości artystycznej i pojawiał się na obrazach jako podpis.
Kiedy obraz nie wystarczał, Stojka dodawała do niego tekst – wiersze, fragmenty prozy czy notatki malowała na froncie lub na odwrocie malowanej powierzchni. Łączyła obrazy, symbole i słowa. Na jednej z prac z 2003 roku (ustawionej na środku sali wystawowej), na czarnym tle widnieją „dziecięce” rysunki, jakby ze szkolnej tablicy. Kruki, tory, oczy – symbole, do których artystka stale wracała. Kruki łączyły świat żywych i umarłych, tory symbolizowały podróż Romów, ale też transporty do obozów zagłady. Wyabstrahowane oczy były dowodem, że zawsze ktoś patrzy – każda historia ma świadków. Ten i inne rysunki przypominają dziecięcy strumień świadomości; niemożliwość przetworzenia tego, co się widzi; pełnego zrozumienia, co się dzieje: bo jak poradzić sobie z ukrywaniem się za stosem martwych ciał albo zawstydzeniem własną nagością, której nie można ukryć przed strażnikiem („Te kobiety bały się nazistów, ale miały tylko dwie ręce i nie wiedziały, gdzie je umieścić, czy zakryć genitalia, czy oczy”).
Gdy przedstawienia okrucieństwa u Stojki robią się wyjątkowo dosadne, dziecięcość kreski staje się dla widza szczególnie trudnym doświadczeniem. Jak na obrazie ukazującym stosy ciał, beżowo-różowych, małych, rozmytych. Leżą bezimienne jedno na drugim. Na kolorowej pracy z 1994 roku widzimy jesienny pejzaż z wozem romskim, z którego zwisają bezwładne ciała w kolorowych ubraniach. W tle zdezorientowani więźniowie, kolczaste druty i strażnicza wieża ze swastyką. Niemi świadkowie – drzewa – już nie są pokryte żywą zielenią, a niebo ma brązowy, apokaliptyczny odcień. „Czy śni mi się, że żyję”? – dopisywała na odwrocie. Z obozu kobiecego w Ravensbrück powstał obraz, na którym pośrodku przypominających romskie wozy baraków stoją w rzędzie kobiety, ubrane w różnokolorowe sukienki. W rogu rysunku znów wóz, z którego zwisają martwe ciała. Scenę nadzorują więźniarki z psami. Stojka szczególnie zapamiętała jedną z nich, którą malowała cienką kreską, zawsze skrzywioną i złą.
Jedna z jej wcześniejszych wystaw nosiła tytuł „Wstydziliśmy się z powodu wstydu”. Ale na łódzkiej wystawie wstydzi się ten, kto ogląda. To pierwsza tak duża prezentacja Ceiji Stojki w Polsce, znaczące, że właśnie tutaj. W 1941 roku Romów oraz Sinti z Austro-Węgier przywieziono do obozu wydzielonego z łódzkiego getta. Wśród nich była rodzina artystki. Osiedleni żyli w strasznych warunkach, najprawdopodobniej nikt, kto przeszedł przez łódzki obóz, nie przeżył. Gazowano ludzi w ciężarówkach, rozstrzeliwano w lesie. Nie zachowały się żadne świadectwa z tamtego okresu, pewnie dlatego, że teren był szczelnie zamknięty. Autorzy wystawy zdecydowali się pokazać na wystawie fotografie łódzkiego getta wykonane przez żydowskich mieszkańców już po deportacji Romów i Sinti do obozu w Chełmnie nad Nerem. Dziś, piszą kuratorzy, „wokół miejsca kaźni rośnie i szumi las”.