Pieśni w pleśni
Marek Pospieszalski Octet feat. Zoh Amba, fot. Radosław Kaźmierczak

9 minut czytania

/ Muzyka

Pieśni w pleśni

Bartosz Nowicki

Obsesyjność powtórzeń, klaustrofobiczna przestrzeń dźwiękowa, „dziwne” przejścia tonalne, powykrzywiane melodie, szumiące obiekty – wszystko to wywołuje na „Now!” poczucie osaczenia i przygnębienia. Nie jest to łatwa rozrywka. To w ogóle nie jest rozrywka!

Jeszcze 2 minuty czytania

Historia zatoczyła koło. Można tak stwierdzić po pierwszych taktach nowej płyty oktetu Marka Pospieszalskiego z gościnnym udziałem amerykańskiej saksofonistki tenorowej Zoh Amby. Otwierające tytułowy „Now!” powtarzające się sekwencje odsyłają słuchacza w niedaleką przeszłość, w okolice roku 2016, w którym przez polską scenę niezależną przeszła fala fascynacji muzyką repetytywną inspirowaną amerykańskim minimalizmem. Wymierny wkład w artystyczny sukces tego zjawiska miał krakowski label Instant Classic, wydawca trzeciej płyty orkiestry Pospieszalskiego. Słuchało się wtedy tych nagrań (m.in. Wacław Zimpel, LAM, Kristen czy Lotto) z zachwytem nad formą, rytmem i transem, ćwicząc koncentrację, śledząc w skupieniu każde przesunięcie frazowe oraz kontemplując skrupulatność w egzekwowaniu materiału ograniczonego do powtarzanych w nieskończoność sekwencji.

Wspomnienie to jawi się dziś niczym senny powidok z czasów, w których mieliśmy komfort, aby głowić się głównie nad estetyką. Jesteśmy jednak w teraźniejszości, w 2024 roku, o czym wręcz krzyczy typografia z okładki płyty Pospieszalskiego oraz ilustrująca ją fotografia, jednym kadrem podsumowująca globalny pejzaż społeczno-polityczny. Zmianę ilustruje jednak przede wszystkim muzyka zespołu, która po początkowym repetytywnym rozmachu (kompozycja „Now!”) stopniowo osadza się we wszechogarniającej posępności. Na jej tle nawet wymagające wcześniejsze płyty oktetu, dedykowane polskim kompozytorkom i kompozytorom XX wieku, wydają się emanować entuzjazmem.

„Now!” otwiera wartka fraza, powtarzana w miarowym tempie. O dziwo, w warstwie rytmicznej, która aż do końca utworu stanowi potężną i stałą strukturę, przez dłuższy czas nie słychać perkusji (Qba Janicki). W przeciwieństwie do poprzednich płyt, gdzie stanowiła jeden z wiodących elementów ekspresji, w nowym wcieleniu pojawiać będzie się niezwykle subtelnie, czasem nawet niezauważalnie wtopiona w dźwięk innych instrumentów, jak choćby we współbrzmienie fortepianu (Grzegorz Tarwid) i gitary (Szymon Mika) w tytułowym fragmencie. Do duetu dołącza wkrótce kontrabas (Max Mucha) i zdaje się, że również któryś z saksofonów (Piotr Chęcki, Marek Pospieszalski, Zoh Amba) bądź trąbka (Tomasz Dąbrowski), stopniowo rozkręcając orkiestrowy mechanizm. Kiedy rama kompozycji zostaje już mocno wyeksponowana, czas na solistów.

Bez muzykologicznej biegłości, osłuchania w brzmieniach instrumentów bądź znajomości stylistycznych manier niełatwo przypisać tu ścieżki do ich wykonawców. Frazy saksofonów meandrują pomiędzy sobą, naśladują i uzupełniają się, schodząc się chwilami w spektakularnym współbrzmieniu (charakterystyczne wspólne partie melodyczne są bodaj najbardziej wyrazistą sygnaturą tego zespołu). Jeden z nich należy do Zoh Amby pochodzącej z Tennessee artystki młodego pokolenia, która od kilku sezonów swoją uduchowioną i żarliwą muzyką szturmem zdobywa najbardziej prestiżowe sceny free. Mimo swojego statusu wschodzącej gwiazdy jazzu, dołączając do oktetu, bezbłędnie odczytała ideę zespołowego grania, przyświecającą Pospieszalskiemu i jego świcie. Bo choć w jej skład wchodzą właściwie tylko wirtuozi doświadczeni w formatach jazzowych, eksperymentalnych czy popowych, najistotniejsza jest tutaj wspólnotowość. Konwencja muzyki repetytywnej, która mniej lub bardziej wyraziście przewija się przez cały album, wymaga zachowania dyscypliny oraz – mimo autonomii, jaką zagwarantował muzykom Pospieszalski, oraz otwartości na improwizację – niewychodzenia przed szereg.

Marek Pospieszalski, fot. Radosław KaźmierczakZoh Amba, fot. Radosław KaźmierczakQba Janicki, fot. Radosław KaźmierczakTomasz Dąbrowski, fot. Radosław Kaźmierczak
Koncert w NOSPR, fot. Radosław Kaźmierczak


Na „Now!” wszelkie autorskie solówki są zatem osadzone w solidnych ramach kompozycyjnych, a rozróżnienie na akompaniament i pierwszy plan pozostaje umowne. Jest to wynikiem zarówno aranżacji, jak i brzmienia. Nawet noise’owe, elektroakustyczne wstawki zdają się funkcjonować na równi z malującymi melodie dęciakami czy fortepianem („Reborn”). Gęsty miks uzyskany w berlińskim studiu, gdzie nagrany został materiał, spaja barwy instrumentów w relatywnie wąskim spektrum akustycznym. Osadzone w ciasnej i mało selektywnej przestrzeni głosy przylegają do siebie w demokratycznym współbrzmieniu. W tej konwencji każdy z artystów dostaje na płycie swój moment, ale żaden nie próbuje zawłaszczyć dla siebie zespołowego wysiłku. Nawet długie partie Grzegorza Tarwida („Bios”) wybrzmiewają bardziej jako budujące nastrój introdukcje niż solowy popis.

Marek Pospieszalski Octet & Zoh Amba Now!, Instant Classic 2024Marek Pospieszalski Octet & Zoh Amba „Now!”, Instant Classic 2024W kolejnych kompozycjach inspiracje minimalizmem przybierają inne wcielenia. Tempo zwalnia, a regularność powtórzeń rozrzedza się. Hipnotycznie zapętlone nokturny stają się coraz bardziej odrealnione, również za sprawą modyfikacji, którym poddaje je Pospieszalski. Brzmienia niektórych z instrumentów zaczynają falować jak odtwarzane z rozciągniętej i sfatygowanej taśmy magnetofonowej. To niejedyne momenty odwołujące się do muzyki współczesnej XX wieku i tradycji eksperymentów rodem ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, którą zespół dogłębnie prześwietlił w ostatnich latach. I mimo że twórcze kompetencje i środowiskowe koligacje pozycjonują go raczej w kategorii jazzowego big-bandu, zdecydowanie można odczuć, że muzycy mają ambicję, aby kontynuować kurs dwudziestowiecznej awangardy, podążając śladami Panufnika, Serockiego, Sikory czy Kulenty.


Nie do przecenienia dla formuły (anty)big-bandu Pospieszalskiego jest towarzysząca temu przedsięwzięciu koncepcja twórczego „psucia” muzyki i wywoływania wśród słuchaczy dyskomfortu, zaczerpnięta, jak mi się wydaje, z idei noise’u i industrialu, choć bliska również freejazzowemu ikonoklazmowi. W przypadku płyty dedykowanej kompozytorom wyrażały to choćby elektroakustyczne ściany hałasu, przedęcia i szumy, w przypadku „kompozytorek” – burdony oraz przestery. Na „Now!” wszechobecne są różnego rodzaju szmery czy chrzęsty żelastwa, generowane zapewne przez Qbę Janickiego z „dźwiękowej deski”. O istotnej roli „hałasu” nie świadczy bynajmniej intensywność, fragmenty te nie są bowiem głośne, lecz jego wszędobylskość. Wyabstrahowane od brzmienia i struktury utworu, bądź usytuowane w kontrze do bardziej lirycznych fragmentów, szumy zachodzą na utwory jak pleśń („Bios”, „Reborn”, „Never again, again and again”), wywołując poczucie drażniącego akustycznego świądu. Dopełniają to triggerujące zabiegi na gotowych ścieżkach, deformujące brzmienia i linie melodyczne poszczególnych instrumentów.

Zespół Pospieszalskiego stroni od kokietowania publiczności. Jego muzyka przypomina, że wartość artystyczna nie jest równoznaczna z podobaniem się i zabieganiem o atencję. To również wyrazisty kontrkulturowy gest zorganizować taki all-star team nie dla zyskania poklasku, ale po to, żeby konsekwentnie proponować repertuar trudny i wymagający od słuchacza głębokiego zaangażowania i zaufania. „Now!” stawia te wymagania wysoko nie tylko jako kolejny muzyczny kalambur, ale również na poziomie emocjonalnym jest materiałem dotkliwym i silnie epatującym niemal każdym swoim elementem. Obsesyjność powtórzeń, klaustrofobiczna przestrzeń dźwiękowa, „dziwne” przejścia tonalne, powykrzywiane melodie, szumiące obiekty dźwiękowe, wolne tempa w przeważającej części albumu, wszystko to wywołuje poczucie osaczenia i przygnębienia, czasem wręcz dojmującej beznadziei, a chwilami nawet nudy. Nie jest to łatwa rozrywka. To w ogóle nie jest rozrywka!

Poświęciłem kilkanaście pełnych odsłuchów „Now!” na przebicie się przez te „zasieki” i otrząśnięcie się z początkowego uczucia marazmu i zagubienia w tym materiale. Wykonałem tę pracę nie tylko jako recenzent, ale przede wszystkim jako wymagający i niedający się zawładnąć pierwszemu wrażeniu słuchacz. Wydaje mi się, że to konieczne, aby zdekodować logikę tego materiału, docenić kompozytorski i aranżacyjny kunszt Pospieszalskiego (mimo że jest mi on znany), biegłość wykonania materiału, zauważyć istotne detale. Czy czuję satysfakcję? Głównie z wykonanej pracy, która pozwoliła mi oswoić te nagrania. Sama muzyka zespołu satysfakcji nie przynosi programowo, zwłaszcza w emocjonalnym znaczeniu tego słowa. Twórczość Pospieszalskiego i jego przyjaciół odwołuje się raczej do idei (wskazują na to m.in. tytuły utworów) czy stanów emocjonalnych będących wynikiem społecznych, politycznych czy kulturowych obserwacji. Stąd, mam wrażenie, z „Now!” tak boleśnie i przejmująco rezonuje zeitgeist.