Rozlega się dźwięk organów, a po chwili kobieca wokaliza. Szemrzą i łączą się, zaczynając od tego samego miejsca – zapowiadają coś niepokojącego, i jest to piękny początek. Zaumne na „Only Good Dreams for Me” porusza się po doskonale znanym sobie gruncie: pracuje na wyobraźni słuchacza i możliwościach poszerzania jej pola. Gra przestrzenią, rozproszonymi nagraniami terenowymi, kojącymi właściwościami szeptu i czule manipuluje paskiem jasności dźwięku. „Jasność” jest też przy okazji jednym ze słów kluczy w myśleniu o koncepcji tej płyty – nieintuicyjnym, gdy poznawanie zacznie się od oglądania okładki i włączenia pierwszego numeru.
W Polsce ambient ma się naprawdę dobrze, a gatunkowa specyfika z roku na rok przysparza mu coraz większe grono odbiorców. Nie trzeba być wybitną obserwatorką rzeczywistości, żeby wiedzieć, widzieć lub czuć podskórnie, że coraz częściej szukamy – mniej lub bardziej kategorycznych – ucieczek od rozkładającej naszą prywatną codzienność gorączki przebodźcowania. Postpandemiczne lęki i niespokojne, zaraźliwe algorytmy socialmediowe, wojny zakaźne czy pasożytnicza hustle culture rozregulowują nas bez reszty. Ambient, odżegnując się od przyjętych za standardowe elementów muzyki, takich jak ustrukturyzowane melodie czy rytm, tworzy przestrzeń do wyciszania układu nerwowego i kontemplacji. „Muzyka tła” zamiast do aktywnego słuchania często służy do walczenia z bezsennością, zwiększania efektywności pracy, nauki i medytacji lub składania prania w kostkę. Poprzez swoją nienachalność nie wymaga angażowania się w konsumpcję.
Jednak dla Mateusza Olszewskiego to jedynie punkt wyjścia. Poznański producent nigdy nie zamykał się w ciasnocie gatunkowej ramy, ma wypracowany własny język, który z płyty na płytę poddaje się kolejnym permutacjom. Emulguje ambient z dub techno, dream pop z elementami drone’u, a nad wszystkim czuwają gotyckie duchy i estetyka lo-fi. Niezależnie od tego, w którą stronę Zaumne przesuwa gatunkowy ciężar, istotnym elementem każdego albumu – od najstarszych „Przeżyć” po zeszłoroczne „Parfum” – jest wzbogacanie instrumentalnych kompozycji o spoken word i ASMR. To właśnie słowa – czasem wyraźne, często zbłąkane – są w dużej mierze odpowiedzialne za emocjonalny angaż słuchaczek i słuchaczy. Żeby nie być gołosłowną: „Błysk” zawiera zsamplowane wypowiedzi osób, które otarły się o śmierć, „Emo Dub” to kompilacja ASMR-owych spowiedzi z YouTube’a o przeżywaniu przeróżnych stanów wewnętrznych – od zakochania, przez tęsknotę, po chroniczne zmęczenie codziennością. Z kolei „Parfum” zawiera luźno porozrzucane fragmenty „Kwiatów zła” Baudelaire’a, dotykające tematyki sprzeczności ludzkiej natury czy egzystencjalnego niepokoju.
Mam wrażenie, że Zaumne dobrze odnajduje się w czymś, co Brian Eno nazywał kiedyś the rehersal of empathy – w podejściu do tworzenia opierającym się na podejmowaniu prób wyboru do swoich dzieł takich emocji, które pozwolą wejść w czyjąś skórę, znaleźć się w cudzej sytuacji. Eno wiedział, Zaumne wie i my dobrze wiemy, że to niemożliwe. W rzeczywistości nic nigdy nie jest takie samo dla nikogo – nie da się tego zmierzyć, zbadać, zważyć, sprawdzić, a używanie słów to w tym przypadku zawsze za mało. Ale eksplorowanie tej niepewności może prowadzić do poszerzania zdolności poznawczych, trenowania wrażliwości, otwierania się na „innego” i powstawania takich płyt jak „Only Good Dreams for Me”.
Podczas słuchania tego albumu po raz pierwszy towarzyszyło mi przedziwne uczucie. Znam je z zapętlania „Music Has The Right to Children” Boards of Canada – przypomina odwiedzanie dawno niewidzianego miejsca z dzieciństwa, jest bardziej jak sen niż wspomnienie.
400
„Dwutygodnik” ma już 16 lat, opublikowaliśmy 400 numerów, a w nich 11 i pół tysiąca tekstów. Sto numerów temu oddaliśmy rolę redaktorów praktykom i praktyczkom – tym, których na co dzień na łamach opisujemy i przepytujemy. Numer 400. oddajemy w ręce absolwentek i absolwentów dwutygodnikowej Szkoły Pisania. Debiutujący na łamach autorzy i autorki piszą o nowych płytach, spektaklach, książkach, wystawach, kinofilii. A „Dwutygodnik” , jakby powiedział jeden z naszych nowych autorów, „czuwa, żeby dyskusja nie zgasła”.
Mieszanina mrocznej elektroniki, rozmytych ludzkich głosów i sielankowego nastroju sprawiają, że pamięć płata figle i zaczynam się zastanawiać, czy może dorastaliśmy z Olszewskim na jednym osiedlu, choć to przecież niemożliwe. Podczas dwudziestu dziewięciu minut i dwudziestu ośmiu sekund trwania tej płyty spomiędzy mgiełki otulających dźwięków przebijają groźne nuty i tworzą niepokojący podtekst do onirycznej całości (najmocniej to działa w „Angel Security”). Wrażenie, które tu opisuję, najprawdopodobniej wydarza się poprzez efekt intymności, jaki udało się osiągnąć na tym albumie. Intymności rozumianej nie w sensie miłosnym czy erotycznym, ale w sensie prywatności doświadczenia. „Only Good Dreams for Me” to mój sen. Gdy przestaje być mój, jest twój. Może być snem każdego, to jest moc tej płyty. Ilu słuchaczek potrzeba, żeby wyśnić jeden z lepszych polskich albumów tego roku?
Chociaż „Only Good Dreams for Me” jest materiałem zbudowanym głównie wokół głębokiej atmosfery i sennych pejzaży, Olszewski bierze w nawias gatunkowe założenia i niuansuje je charakterystycznymi dla siebie upiększeniami. Instrumenty: mgliste smyczki, kontrabas, dubowe werble, eleganckie klawisze organów, odskubane drobinki rurkowych dzwonków. Dźwięki terenu: trzepoty ptasich skrzydeł, stereofoniczne trzaski, pociąg między Zurychem a Mediolanem, odgłosy przypominające szuranie gumową podeszwą po winylowej podłodze, szczęk kluczy, szum windy. Muzykę da się wycisnąć nawet z grzebienia i strzelania palcami. Ludzki głos: poetycki monolog Natalii Panzer, którym zachwyciłaby się Julia Holter, szepty przywodzące na myśl „All the Little Pretty Horsies” Current 93 i śmiech w „The Open Window”, przez który ten numer brzmi jak potencjalny prequel lub sequel (trudno ocenić chronologię zdarzeń) „Limerence” Yves’a Tumora z wybitnej ambientowej składanki „Mono No Aware” wydanej w 2017 roku przez PAN.
Zaumne „Only Good Dreams For Me”, Warm Winters Ltd 2024„Love2” dodaje do ambientu popowy akcent. Pościelowa, niemal soulowa kompozycja emanuje ciepłem, a miłosnej szeptance towarzyszą echo i pogłos – myślę o tych dwóch minutach jak o świetle martwej gwiazdy, które jest widoczne na długo po jej śmierci – i które nastraja czułością dalszą część albumu. Kończące utwór wersy „I am touching the spinning walls / It’s a way to remember what’s mine is yours / and back again” przypominają o uziemiającej mocy miłości, która zawsze wygra w tych zawodach, nawet z najlepszym ambientem. Jasność „Only Good Dreams for Me” jest tym bardziej słyszalna, im bardziej ma się w pamięci poprzednie wydania Olszewskiego – z lepkiego i gęstego niczym syrop „Emo Dub” czy mleczno-dusznego „Parfum” rzadko kiedy tak wyraźnie przebijało aż tyle światła. Lekkość aranżacji, dużo przestrzeni na oddech i delikatność syntezatorów działają jak antykoszmarowy pakiet z nieistniejącej ubezpieczalni snów.
Mimo spójności „Only Good Dreams for Me” wszystkie zawarte tu numery wyraźnie różnią się jeden od drugiego. W ambientowych albumach bywa z reguły odwrotnie – koniec utworu często płynnie zlewa się z początkiem następnego i wystarczy chwila nieuwagi (a przecież o rozluźnianie stanu skupienia tu chodzi), żeby nie zorientować się, jak „Pop 1” zmienia się w „Pop 2”, nie wspominając nawet o dwudziestokilkuminutowych kompozycjach pokroju „A Shadow in Time” Williama Basińskiego. Na najnowszym albumie Zaumne każdy utwór otwiera kolejny rozdział – krótkiej, ale niezwykle wciągającej historii.
Peryferyczność i pozorny brak znaczenia poszczególnych dźwięków sprawiają, że treści „Only Good Dreams for Me” nie wyczerpuje żadna interpretacja – można doszukiwać się zbyt wiele lub dostrzegać za mało, zaufać swoim zmysłom lub gubić się w podróży do kresu nocy, najprawdopodobniej gdzieś na wysokości fazy REM. To sen, który w równej mierze opiera się na wrażliwości i zdolnościach kompozycyjnych Olszewskiego, co na wyobraźni słuchacza. Synergia godna najlepszego z ekosystemów.