Nie przypuszczałem, że płyta-składanka arii operowych tak bardzo mnie wciągnie, każe do siebie wracać. Jeszcze kilka lat temu tego typu nagrania odrzucały mnie swoją szczątkowością, fragmentarycznością, skokiem w jeden styl, w drugi (i trzeci), popisem i galanterią. Od jakiegoś czasu zaczęło się to zmieniać. Może przez wzgląd na większą znajomość operowego repertuaru, może przez nieprzepartą ochotę smakowania samego głosu, jego koloru i temperatury. Nie mówiąc o orkiestrze.
„Slavic Opera Arias”. Piotr Beczała (tenor),
Łukasz Borowicz (dyr.),
Polska Orkiestra Radiowa, Orfeo 2010.Płycie „Slavic Opera Arias” Piotra Beczały (i Polskiej Orkiestry Radiowej pod batutą Łukasza Borowicza) charakter nadaje już sam wybór repertuaru. Arie słowiańskie, opera słowiańska – idiom określający krąg geograficzny i estetyczny, klimat językowy i brzmieniowy, kolor i styl. A więc śpiewność, melancholia (czy nostalgia), czułość, miłość, smutek, bohaterskość. Temu nagraniu sprzyja też niewątpliwie fakt, że wykonawcy czują się w tej „słowiańskiej” przestrzeni jak w domu. Jakże inaczej!
Zaczyna się od arii Vladimira z drugiego aktu opery „Kniaź Igor” Borodina. Dalej między innymi dwa razy Lenski z „Oniegina” Czajkowskiego, finałowa aria Hermana z „Damy pikowej”, Młody Cygan z „Aleko” Rachmaninowa, Książe z „Rusałki” Dvořáka, i dużo, bardzo dużo polskiej muzyki („Cisza dokoła” Stefana ze „Strasznego dworu”, „Szumią jodły…” Jontka z „Halki, „Płyną tratwy po Wiśle” Franka z „Flisa” Moniuszki, „Czy ty mnie kochasz?” Domana z „Legendy Bałtyku” Nowowiejskiego, „Gdy ślub weźmiesz…” z „Janka” Żeleńskiego).
Właśnie ilość polskiej muzyki jest warta podkreślenia, bo przecież o najwyższej (albo jednej z najwyższych) pozycji Beczały w świecie operowym już się nie dyskutuje, więc teraz tą płytą w najlepszy z możliwych sposobów promuje rodzimą, „słowiańską” twórczość.
Piotr Beczała zresztą w każdej arii czuje się jak ryba w wodzie. Jest namiętny (Książe u Dvořáka), zakochany (Lenski), pełen tęsknoty (Stefan), marzenia (Jontek), dzikiej radości (Herman). Jego głos brzmi ciepło, soczyście, intensywnie, szlachetnie, barwnie, czysto. Pięknie po prostu.
I ma doskonałego partnera, bo Polska Orkiestra Radiowa gra każdą z tych arii tak, jakby nigdy nie wychodziła z opery. Jakby jej żywiołem była scena. A na pewno tak jest w przypadku Łukasza Borowicza. To, że Piotr Beczała nagrywa płytę z tym właśnie dyrygentem, już o czymś świadczy. Reszta jest w muzyce. Choćby w arii Księcia z „Rusałki”. Po tym nagraniu ta muzyka już nigdy nie będzie taka sama. Zwłaszcza finał, uderzenia orkiestry jak trzęsienie ziemi. Jak pragnienie miłości.
I jeszcze jedno. Tym, którzy co jakiś czas zarzucają sieci swoich decyzji na likwidację Polskiej Orkiestry Radiowej, niech zwiędną uszy. A co mają zrobić nauczyciele Piotra Beczały, którzy nie poznali się na jego wielkim głosie? Tacet.
Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.