Jeszcze 2 minuty czytania

Beata Stasińska

NAJWAŻNIEJSZE CZYTAĆ:
Biały murzyn i ropucha

Beata Stasińska

Beata Stasińska

Pisarze, jak wszyscy ludzie, dzielą się na tych, co czytają książki i tych, co książek, zwłaszcza literackich, nie czytają. Ci drudzy próbują ze swej deklaracji uczynić strategię marketingową. Ogłaszają światu swoje desinteressement, z rzadka i z łaski wypowiadając się o tym, co piszą inni. Bywa, że przygadają gdzieś koledze po piórze (więc jednak coś czytają), bo w końcu nic tak łatwo nie przychodzi jak złośliwość. Być może w ich głowie siedzi jakiś speen doctor i radzi. W końcu czasy są ciężkie, pisarzy i książek za chwilę może być więcej niż czytelników.

Ci, co czytają, są jak bohaterka „Maliny” Ingeborg Bachman, która mówi: „Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki”. Taką uzależnioną od czytania pisarką jest też Doris Lessing. Szaleństwo pochłaniania czarnych liter na białym papierze zaczyna się dzięki matce od najwcześniejszych lat. Wykwalifikowana pielęgniarka i beznogi weteran I wojny światowej uciekają ze zbiedniałej Anglii najpierw do Persji, potem Rodezji, wożąc ze sobą, a potem zamawiając z kraju, kilogramy książek. Obraz wczesnych lat swojego życia w Persji i Afryce Lessing stworzyła w „Pod skórą” – pierwszym tomie wspomnień, spisywanych w pod koniec minionego stulecia. Rodzina pisarki nie była zamożna, przechodziła przez wszystkie trudy osadniczego życia w Południowej Afryce, żyła na kredyt, a jednak nie oszczędzała na książkach, zwłaszcza dla dzieci, które za chwilę pójdą do strasznych przyklasztornych szkół i od tego, co przeczytają i czego się wcześniej nauczą w domu, zależy, czy dadzą sobie w nich radę. Mała Doris z syndromem starszej siostry właściwe była skazana na książki. Czytała w każdej wolnej chwili, ucieczkowo, kosztem snu, na granicy szaleństwa. Jak uciekająca przed ojcem Bachman. Nie ukończyła szkoły, nie wyjechała na studia. Czytała, by jeszcze jako nastoletnia pannica postanowić: będę pisarką. Znów przypomina się Bachman: „przebywanie w stanie niewinności jest bardziej zrozumiałe dla człowieka, który popadł w nałóg czytania, nie powinno się czytać w ogóle albo powinno się umieć czytać naprawdę”.

Po latach Lessing wspominając afrykański głód książek, odda sprawiedliwość British Council, który organizował biblioteki dla czarnoskórej ludności. Biblioteka w Harare była oblegana głównie przez młodych mieszkańców. Gdy pisarka zamieszkała w Londynie, często gościła i opiekowała się uciekającymi przed więzieniem czarnoskórymi bojownikami. Kilkakrotnie odwiedzała południowe regiony Afryki, by z czasem poczynić taką uwagę: „Czarny rząd nie zadbał o dostarczanie książek i zakładanie bibliotek. Na dłuższą metę to niedopatrzenie – a może wręcz świadome zaniechanie – może się okazać najgorszym ze wszystkich błędów”. Stała, niezależna od szerokości geograficznej cecha młodych klas politycznych.

Lessing długie lata bieduje, wychowując samotnie syna. (Dwoje pierwszych dzieci zostawiła po rozwodzie byłemu mężowi.) Czyta nieustannie i pisze, by nigdy nie stać się autorem „żyjącym z literackiego nierządu” (Bachman). Pisze stylem celnym, choć niewyszukanym. Wyczuwa się w nim staranie, by w nadmiarze zwodniczych słów nie skłamać, nie uronić treści. Jej dwutomowe wspomnienia są w dużej mierze pamiętnikiem lektur czytelniczki uważnej, o osobnym niepodległym niczemu osądzie i guście. Nie brak w nich surowych autorecenzji, opisów kuchni literackiej i życia literacko-teatralnego Anglii lat 50. Wobec siebie Lessing pozostaje samobójczo szczera i bezwzględna, wobec świata – zdeterminowana, by docierać do prawdy i mówić prawdę. W końcu całe życie była „dzieckiem, które mówiło, że król jest nagi”.

Szybko zrozumie, jaka jest cena pisarskiego chałturzenia: „Uznałam, że wszystkie inne próby zarobienia pieniędzy na czymś innym niż poważne pisarstwo są błędem”. Przez lata jej dochody są na poziomie tygodniówki robotnika, tyle że nie są tak regularne. Żegnając się ostatecznie pod koniec lat 50. z komunizmem napisze: „Chcę napisać dużo książek. A stęchły zapach unoszący się nad trzydziestoma latami umarłych politycznych światów przyprawia mnie o mdłości”. To dzięki owym mdłościom powstanie jej najważniejsza powieść „Złoty notes”, czytana przez kolejne pokolenia wedle wszystkich możliwych kluczy: lewicowego i antylewicowego, feministycznego i postfeministycznego, czytana na początku histerycznie i po prokuratorsku, a dziś, gdy mija pól wieku jej recepcji – jako powieść historyczna i zarazem otwierająca nowy rozdział po latach wojny płci.

Lessing nie ucieszyła się ponoć z Nobla. Podziwu godna konsekwencja kogoś, kto kiedyś napisał: „Nie spodziewałam się być bogata, bo nie o to chodziło”. Z wiekiem w jej wspomnieniach słychać coraz więcej ciemnych, mizantropijnych tonów: „żyjemy w czasach zimnych, zawistnych i ostrożnych”. Czasach, w których – jak pisze wielka czytelniczka – „książki są kupowane, lecz niekoniecznie czytane”. Z tej perspektywy łatwiej jest jej idealizować na przykład stare dobre porządki wydawnicze w latach 50., w których rola wydawcy nie ograniczała się jedynie do przemawiania do ręki autora. „Wydawnictwami – pisze – zarządzają księgowi, zainteresowani nie jakością literacką książki, lecz wyłącznie jej sprzedażą, a pisarze oceniani są jedynie według nakładu”. Wydawnicze czy multimedialne imperia, które w swoim nienasyceniu pożerały wydawnictwa i niszczyły więzi między pisarzem i redaktorem, tak naprawdę nie zarobiły na książkach wystarczająco dużo. Molochy te – prorokuje Lessing – będą się rozpadały. Nastąpi powrót do mniejszych oficyn i koniec wydawców o mentalności księgowych: „W tej dziedzinie małe jest doprawdy najpiękniejsze”. Bachman była bardziej dosadna, nazywając już w latach 60. targi we Frankfurcie szlachtuzem, dawno już pozbawiona złudzeń, gdy pisała o świecie, w którym „handel książką przerodził się w handel ludźmi”.

Londyński okres życia Lessing, któremu poświęcony jest drugi tom zatytułowany „Spacer w cieniu”, to nie tylko opis umierania komunistycznych marzeń o raju na ziemi, to czas obserwacji ostatniego rozdziału w historii kultury werbalnej. Pisarka mieszkała przeważnie w złych, plebejskich dzielnicach miasta. Towarzyszyła codziennemu życiu swoich sąsiadów, nierzadko robotników. Te portrety wykluczonych, historie ich rodzin czy opisy sąsiedzkich stosunków, to jedne z najbarwniejszych partii książki. Lessing widziała, jaką rolę ogrywa w tym mikroświecie słowo mówione, pisane i czytane. Jak ważna jest kolacja domowników przy wspólnym stole i rozmowy na koniec dnia. „A potem z dnia na dzień, a dosłownie z wieczora na wieczór – nadszedł koniec dobrych czasów, bo pojawiła się telewizja i usiadła jak ropucha w rogu kuchni”.

Jednak 90-letnia pani Lessing nie przestaje pięknie wierzyć w słowo: „Myślę, że literatura – powieść, opowiadanie, a nawet jedna linijka wiersza – ma moc niszczenia imperiów” – napisze.

Pozostaje nam za nią podążyć. Z kraju białego murzyna i ropuchy siedzącej w rogu kuchni. Wiedząc, że wspomnienia Doris Lessing wydał w Polsce koncern.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.