Raymond Federman, „Podwójna wygrana jak nic”

Paweł Orzeł

Magia tej powieści opiera się w dużej mierze na widocznej gołym okiem żmudnej pracy pisarza, jego nieprzeciętnej fantazji przy wpisywaniu poszczególnych narracji w konkretną, skomplikowaną strukturę

Jeszcze 1 minuta czytania

Pierwszy kontakt z debiutem Raymonda Federmana mógłby być wydarzeniem trudnym, męczącym lub szokującym. Tak jednak nie jest – Federman nie chce pogrążać swoich czytelników w bagnie niezrozumiałych, przeplatających się wydarzeń lub bez ostrzeżenia wpychać ich w głębokie wody „prawdziwego fikcyjnego dyskursu”. Już na samym początku – „To nie jest początek” – szczegółowo przedstawia mechanizmy rządzące powieścią „Podwójna wygrana jak nic” („Double or Nothing”, pierwsze wydanie 1971). Autor prowadzi poniekąd „za rękę”, ostrzega przed niebezpieczeństwami tego typu literatury, dzięki czemu odbiorca, przy głębszym zrozumieniu treści, może pełniej przeżyć zachwyt nad jej formą.

Raymond Federman, „Podwójna wygrana
jak nic”
, tłum. Jerzy Kutnik, Ha!art, Kraków,
252 strony, w księgarniach od grudnia 2010
Są trzy postaci: zapisywacz (uparty i zdeterminowany), opisywacz (nieodpowiedzialny paranoik) oraz młodzieniec (nieśmiały i naiwny Żyd), którego emigracja do Stanów Zjednoczonych po wojnie ma być kanwą powieści. Ten pierwszy rejestruje wszystko, co drugi robi, nawet jeśli są to rzeczy nierozważne lub zgoła bezsensowne; trzeci zaś istnieje wyłącznie dzięki snutej przez drugiego opowieści. Dla każdego z nich (na równych prawach) jest tu miejsce. A nad tym dość skomplikowanym układem czuwa czwarta postać (wszechobecna, wszechmocna, wszechwiedząca), która dyktuje pozostałym, co mają robić, bierze pełną odpowiedzialność za wszystko i wreszcie sama wystukuje tekst na maszynie – autor.

strona 38
[zdjęcie pochodzi ze strony Ha!artu]
Powyższy układ jest odpowiedzią na problematyczne pytanie Federmana, w którym kryje się geneza utworu: „Jak do diabła napisać książkę o własnym życiu, kiedy to życie jest pełne dziur, kłamstw, oszustw, zmyśleń i zafałszowań, jak do diabła nadać temu sens?”.

Pokusa autobiograficznego odczytania tekstu jest duża, lecz autor (lub „opisywacz”) studzi ją, podkreślając często, że prezentowane historie może bezkarnie przekształcać. Wszystko jest płynne i w każdej chwili może przybrać nieoczekiwany zwrot. Niech świadczy o tym chociażby ciągle zmieniające się imię głównego bohatera: Jacques, Robert, Boris, Dominique... „Klucząc nieustannie, podmiot piszący nigdy sam siebie nie uchwyci w powieści; uchwyci tylko powieść, która, z definicji, wyklucza go...” – zauważa autor na pewnej, nienumerowanej stronie w środku książki.

Jeśli przyrównać książkę do skończonego dzieła architektonicznego, to „Podwójna wygrana...” jest swoistym placem budowy. Oczom czytelnika ukazują się składy materiałów, wykopane i już częściowo uzbrojone fundamenty, poszczególne warsztaty, pomieszczenia dla robotników. Czytając, należy być ostrożnym, patrzeć pod nogi i uważać na głowę. To pouczająca podróż, która odkrywa przed odbiorcą elementy zazwyczaj przed nim skrywane.

strona 46
[zdjęcie pochodzi ze strony Ha!artu]
Układ tekstu na każdej stronie jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Rzadko tę książkę czyta się „tradycyjnie”, przeważnie tekst jest rozbity i zmyślnie na nowo ułożony. Czasem Federman podsuwa wskazówki, jak należy się poruszać, kiedy indziej czytelnik zmuszony jest szukać własnej drogi, a nawet wbrew klasycznemu (łacińskiemu) porządkowi brnąć na wspak – od dołu do góry, z prawej na lewo...

Mówienie jednak w tym przypadku o powieści „konkretnej” lub o kaligramach byłoby krzywdzącym uproszczeniem. Ta wizualna architektura słowa nie służy jedynie ukazaniu jakiegoś wyobrażenia, wynika raczej z abstrakcyjnej struktury dyskursu. W równym stopniu oddaje wrażliwość autora, jego intelektualizm, stosunek do danej partii tekstu, jak i grę między piszącym, maszyną do pisania a kartką papieru. Wydaje się, że trudno o większą pomysłowość w tej dziedzinie.

Magia tej powieści opiera się w dużej mierze na widocznej gołym okiem żmudnej pracy pisarza, jego nieprzeciętnej fantazji przy wpisywaniu poszczególnych narracji w konkretną, skomplikowaną strukturę.

W tym miejscu należą się więc słowa uznania dla tłumacza (i przyjaciela Federmana), Jerzego Kutnika – jest to jedyny na świecie przekład, który oddaje oryginalną typografię. Oraz kolejny ukłon w stronę Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera, bez których najprawdopodobniej polski czytelnik jeszcze długo nie miałby okazji zmierzyć się z tym ważnym dziełem XX wieku.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.