Arvo Pärt,
„IV Symfonia”

Tomasz Cyz

IV Symfonia (z podtytułem „Los Angeles”) jest jednym z ostatnich utworów Arvo Pärta. Kompozytor zadedykował ją Michaiłowi Chodorkowskiemu. To nie pierwszy polityczny akt estońskiego kompozytora

Jeszcze 1 minuta czytania

IV Symfonia jest jednym z ostatnich utworów Arvo Pärta. Skomponowana w 2008 roku, miała premierę 10 stycznia 2009 roku w Walt Disney Concert Hall. Ma podtytuł: „Los Angeles”. Kompozytor zadedykował ją Michaiłowi Chodorkowskiemu – skazanemu przez rosyjski sąd za malwersacje finansowo-podatkowe, choć tak naprawdę za działalność antyrządową, skierowaną przeciwko prezydentowi-premierowi Putinowi – oraz tym wszystkim, którzy są więzieni z pogwałceniem praw obywatelskich w Rosji. W booklecie znajdziemy cytat z traktatu „O przestępstwach i karach” Cesarego Beccarii: „Łaska i przebaczenie są tym niezbędniejsze, im więcej absurdów w prawie i okrucieństwa w wyrokach”.

Arvo Pärt, „IV Symfonia”, „Kanon Pokajanen”.
Los Angeles Philharmonic, Esa-Pekka Salonen (dyr.),
Estonian Philharmonic Chamber Choir, Tõnu Kaljuste (dyr.),
1 CD, ECM/Universal 2010.
To nie pierwszy polityczny akt estońskiego kompozytora. Po tajemniczym (i niewyjaśnionym do dziś) morderstwie w październiku 2006 roku rosyjskiej dziennikarki Anny Politkowskiej, Pärt zadeklarował, że wszystkie jego utwory wykonane w najbliższym czasie będą upamiętniać jej śmierć. „Anna Politkowska oddała swój wielki talent, energię i – w końcu – nawet swoje życie, ratując ludzi, którzy byli świadkami nadużyć panoszących się w Rosji” – tłumaczył. Dobitnie. I wprost.

Kiedy w listopadzie 2003 roku Arvo Pärt odbierał w Sejnach tytuł „Człowieka Pogranicza” (przyznawaną przez Fundację Pogranicze), otrzymał niezwykły – choć zwykły dla jego twórczości – prezent: trzy dzwony strojone w trójdźwięk. Kompozytor najpierw się zamyślił, potem na nich zagrał. I powiedział: „Zrobiliście mnie pogranicznikiem, czyli człowiekiem pilnującym granicy. Ja też przekroczyłem granicę. Zrobiłem to świadomie, żeby pokazać, jak łatwo można przekroczyć to, co niedozwolone... Są różne granice, widoczne i niewidoczne. Te są groźne, nie powinniśmy ich przekraczać. Są wypisane w naszych duszach, święte, jak zapowiedzi Boże. Nie kradnij, nie rób bliźniemu, co tobie niemiłe. Najpoważniejsza zapowiedź przyszła bowiem od Chrystusa: miłujcie nieprzyjaciół waszych. To przesłanie przewyższa nasze rozumienie. Widzimy, w jakim stanie znajduje się świat, który nie potrafi sprostać tym słowom”. Gdy skończył mówić, uśmiechnął się dobrotliwie. Pokornie. I skromnie.

IV Symfonia ma trzy części (Con sublimita; Affannoso; Deciso), trwa niewiele ponad pół godziny. Wszystkie części są wolne, zawieszone gdzieś wysoko pod niebem, a może nawet ponad nim. Słychać tylko orkiestrę smyczkową, harfę, kotły i perkusję. Wszystko eteryczne, zmysłowe, przezroczyste.

Zaczynają skrzypce, od akordu „jak z lepszego świata, być może z królestwa, do którego wstąpili Tristan i Izolda Wagnera” (jak pisał krytyk „Los Angeles Times” po prawykonaniu). Powolne, powracające zmiany akordu jak w rytm jakiegoś utajonego rytuału (któremu akompaniują harfy, wiolonczele i krotale). Obraz stojącej (lekko falującej) wody, czystego nieba (z pojedynczymi chmurami). Spokój, ale jakby złowieszczy. Cisza przed burzą. Gdzieś w środku pierwszej części crescendo kotłów. Po nim, jak z obrzędu, uderzenia dzwonów, perkusji, i chorał smyczków. Marsz jakiś jak z pogrzebu… Tylko kto umarł? Świat?

Druga część zaczyna się jak scherzo. Pizzicato smyczków niepokoi, podobnie głuche uderzenia perkusji. Nawet dłuższe akordy dudnią ponuro. W tej odsłonie jest najwięcej zmian, choć one i tak są sobie bliskie. Słychać też echa wcześniejszego utworu „These Words…” – krótkiej quasi pieśni na smyczki i perkusję, której tytuł nawiązuje do Szekspirowskiego „Hamleta”. Może stąd to napięte do granic możliwości wahanie obecne w dźwiękach.

Trzecia część (Deciso) zaczyna się znów akordami – wzajemnie dysonującymi. Jak z jakiegoś filmu, którego tak naprawdę nie potrzebujemy. Jeszcze tęskna solowa melodia skrzypiec (con intimo sentimento). Jak wspomnienie. Wreszcie gdzieś w połowie zaczyna się najważniejszy pochód. Jedne kontrabasy grają nuty akordu A-dur, pozostałe – a-moll. Po chwili wiolonczele podobnie zmieniają nastrój z A-dur na a-moll, który próbują odmienić altówki (A-dur). Dochodzą skrzypce. I tak pozostanie już do końca. (Na płycie umieszczono jeszcze fragment „Kanonu Pokajanen”.) Nierozwiązane napięcie. Rozbicie świata. Harmonia dysharmonii. Cisza.

PS. Muzyka Arvo Pärta dawno trafiła do filmu (choćby „Niebo” w reż. Thomasa Tykwera wg ostatniego scenariusza Krzysztofa Piesiewicza i Krzysztofa Kieślowskiego, czy „Elegia” według prozy Philipa Rotha z Penelopą Cruz i Benem Kingsleyem). Także na deski teatralne, baletowe. Nic dziwnego. Jej medytacyjny, zastygający puls aż prosi się o gest, o ruch. IV Symfonię zaczyna właśnie tańczyć Bałtycki Teatr Tańca (spektakl „Sen” do choreografii Wojciecha Misiury, premiera 25 marca 2011).


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.