Jeszcze 2 minuty czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Historyk sztuki w literaturze

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Związki sztuki z literaturą są przebogate i odwieczne. Związki historii sztuki z literaturą – już znacznie skromniejsze i dwuznaczne. Historia sztuki na różne sposoby do „literackości” się zaleca, natomiast literatura – sądząc z tego, jak przedstawia się w niej figura historyka sztuki – tych zalotów nie przyjmuje.

Z punktu widzenia gatunków literackich miejsce historyka sztuki jest w powieści kryminalnej. W aferze z kradzieżą dzieł sztuki, z ich fałszerstwami, albo najlepiej z jednym i drugim. Historyk sztuki może znaleźć się tu zarówno po jasnej, jak i ciemnej stronie mocy. Może być obrońcą sztuki – ofiary złoczyńców, ale też cichym wspólnikiem złodziei i fałszerzy. Literatura podąża tu tropem mediów, w których sprawy sztuki mają szansę zaistnieć właściwie tylko przy okazji rabunku sławnego dzieła lub efektownego fałszerstwa (tu historyk sztuki może wystąpić w roli demaskatora, jak też sam może zostać skompromitowany jako rzekomy „znawca”).

W literaturze polskiej autorem najbardziej zasłużonym dla historii sztuki jest Zbigniew Nienacki. Jego wielotomowa seria „Pan Samochodzik”, której ekranizacje niezmiennie powracają w telewizji w czasie ferii szkolnych, kilka już pokoleń nastolatków mami kryminalno-awanturniczymi szansami tkwiącymi w tym zawodzie. Kim jest Pan Samochodzik? Sam się przedstawia jako historyk sztuki z wykształcenia, etatowy pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki w Departamencie Muzeów i Ochrony Zabytków. Sprawami kryminalnym zajmuje się amatorsko (które posuwa się do odmowy jakiejkolwiek gratyfikacji). Jako rzeczoznawca dzieł sztuki współpracuje z milicją. Jak Pan Samochodzik, poczynający sobie niczym James Bond (wyjąwszy oczywiście politykę i ekscesy erotyczne), godzi swe przygody detektywistyczne w wielu miejscach świata z ministerialną posadą? W ramach urlopu pracowniczego. Ot, okazja, żeby zwiedzić trochę zabytków i podnieść kwalifikacje.

Pan Tomasz pozostaje lojalnym obywatelem PRL. Przy okazji zapewnia cudzoziemców, że przestępczość w dziedzinie kradzieży dzieł sztuki nie jest w Polsce tak rozpowszechniona, jak w krajach zachodnich, we Francji czy we Włoszech (co zarazem tłumaczy, dlaczego działa głównie zagranicą). Tam „walkę z przestępcami utrudniają zbyt skromne środki, jakie państwa kapitalistyczne łożą na ochronę zabytków oraz zbyt łagodne przepisy prawne”. Natomiast Polska – kraj zniszczony i ograbiony w czasie wojny – „strzeże swych skarbów jak źrenicy oka”.
Za sprawą „przemian socjalnych” nie ma też zlecających kradzieże dzieł sztuki milionerów. „A i nasi celnicy są bardzo czujni pod tym względem”. Patriotyzm Pana Samochodzika jest tak daleko posunięty, że częstowany gauloisami zaznacza: „w Polsce mamy podobne papierosy, nazywają się extra mocne”. Tylko samochodzik – od którego pochodzi ksywka naszego dzielnego detektywa – pozornie grat, rozwijający wielkie prędkości samochód-amfibia – nie jest produktem FSO, lecz dziełem genialnego majsterkowicza, wuja Gromiłły.

Historia sztuki to zawód silnie sfeminizowany. Mamy więc oczywiście bohaterkę – historyka sztuki – kobietę. To Marta Majewska, ukochana pozytywnego bohatera „Złego” Tyrmanda, doktora Halskiego. Autoprezentacja na początku powieści jest zwięzła: „jestem historykiem sztuki, kocham malarstwo”. Majewska pracuje w Muzeum Narodowym, mając nad sobą w biurowym pokoju „Damę w fioletowej sukni” Czachórskiego i „Szewca” Makowskiego (dziś oba obrazy na stałej ekspozycji).
Ale na tym koniec. Ani ukochane malarstwo, ani zawód historyka sztuki, ani uniwersyteckie wykształcenie nie odgrywają w tej bandyckiej balladzie żadnej roli. Co najwyżej znamionują elegancję bohaterki, której cielesne walory biorą górę nad wszystkim. W owych latach studiować historię sztuki było szykownie, ponoć prostytutki z „Bristolu” przedstawiały się jako studentki tejże dla podniesienia ceny usługi.

Co więc robi Marta Majewska? Bierze wolny dzień w muzeum i jedzie na ciuchy po kostium kąpielowy, niezbędny na basenie Legii (to okazja do słynnej Tyrmandowskiej inwokacji do warszawskich ciuchów). Tam pada ofiarą szemranego podrywacza, co wplątuje ją w tarapaty, z których jednak wychodzi z nienaruszonym ciałem i cnotą. „Głupi historyku sztuki, ty zupełnie się nie znasz na sztuczkach” – rozczula się w finalnej miłosnej scenie doktor Halski. No, rzeczywiście. Zdecydowanie historyczki sztuki odegrały większą rolę w życiu autora „Złego” niż w jego powieści.

Pan Samochodzik i Marta Majewska to postaci fikcyjne. Ale literatura mówi też o historyku sztuki jako reprezentancie pewnego zawodu, by nie powiedzieć: dziedziny nauki. I tu jest bardzo źle. Zbigniew Herbert w swoich esejach o malarstwie holenderskim nie szczędzi uszczypliwości i drwin pod adresem tych, „którzy czytają obrazy”. Uczone spory to „przykład igraszek intelektualnych starszych, znudzonych panów”, prace współczesnych badaczy są „nudne, maniacko «naukowe» i suche jak wiór”, ich tyrady „bardziej natchnione niż zrozumiałe”. Jakby tego było mało, Herbert przywołuje Gombrowicza: „To przecież zupełnie nie ma sensu. Jak można opisać katedrę, rzeźbę czy jakieś tam malowidło – prawił cicho, bezlitośnie. – Niech pan zostawi tę zabawę historykom sztuki. Oni też niczego nie rozumieją, ale wmówili ludziom, że uprawiają naukę”.

Ostateczny cios przychodzi ze strony Thomasa Bernharda. Reger, narrator jego „Dawnych mistrzów”, siedząc na ławeczce w sali Tintoretta wiedeńskiego Kunsthistorisches Museum, dajeupust nienawiści do „przeganiających bezradne hordy” historyków sztuki: „Historycy sztuki tak długo gadają o sztuce, aż zagadają ją na śmierć. Sztuka ulega śmiertelnej zagładzie, zagadana przez historyków sztuki […]. Zajęcie historyka sztuki to najniecniejszy proceder, jaki istnieje, bredzącego zaś historyka sztuki, a istnieją przecież wyłącznie bredzący historycy sztuki, należałby przegonić batem, przegnać ze świata sztuki, powiedział Reger, przegnać ze świata sztuki należałoby wszystkich historyków sztuki, ponieważ historycy sztuki to istni gładziciele sztuki, nie wolno nam wręcz dopuścić do zagłady sztuki przez historyków sztuki, czyli sztuki gładzicieli. Kiedy słuchamy historyka sztuki, robi się nam niedobrze, powiedział, słuchając historyka sztuki, zaczynamy rozumieć, jak sztuka, o której on bredzi, ulega zagładzie, jednocześnie z bredniami historyka sztuki kurczy się sztuka i ulega zagładzie […]. Ja w moim życiu mało czego nienawidziłem bardziej niż historyków sztuki…”.




Powyższy mały przegląd stanowisk powstał w związku z otrzymaniem przez autorkę – historyka sztuki – Nagrody Literackiej Gdynia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.