Michel Leiris, „Noce bez nocy i kilka dni bez dnia”

Tomasz Szerszeń

Śnienie Leirisa oscyluje między jawą i snem, karmiąc się odpryskami przeżywanej realności

Jeszcze 2 minuty czytania

„Noce bez nocy i kilka dni bez dnia” to coś więcej niż tylko apoteoza snu, tego drugiego życia. To sto siedem dowodów na istnienie ścisłego związku między śnieniem i pisaniem – między zagłębianiem się w ciemną i zamkniętą przestrzeń snu, a zaczernianiem atramentem przestrzeni kartki. Związek jest głębszy niż się na pozór wydaje: śnienie i pisanie to dwie aktywności przynależne do „nocnej” części egzystencji, oddzielone od tego, co „dzienne” znaczącym pęknięciem, które Maurice Blanchot nazwał dystansem między „mną a mną samym”. Pisząc, a następnie czytając własną autobiografię, rozpoznajemy i nie rozpoznajemy się równocześnie; podobnie jest, gdy pojawiamy się we własnym śnie. Ten moment konsternującego podobieństwa/niepodobieństwa – gdy Ja staje się Nim, gdy jestem równocześnie sobą i kimś obcym – zdaje się fascynować Michela Leirisa i uporczywie przywołuje pytania: kim jest to śnione „Ja”? Kim jest „Ja” autobiografii?

Michel Leiris, „Noce bez nocy i kilka
dni bez dnia”
. Przeł. Anna Wasilewska,
słowo/obraz terytoria, Gdańsk, 176 stron,
w księgarniach od czerwca 2011
Michel Leiris (1901-1990) – etnograf, pisarz, poeta, krytyk sztuki, podróżnik – śnił i pisał przez całe życie. Jego pierwsza większa próba literacka to właśnie opublikowany w drugim numerze „La Révolution surréaliste” (1925) sennik „Le Pays de mes rêves”. Również później, już po oficjalnym rozstaniu z surrealizmem, zapis snów pozostanie ważnym elementem jego twórczości. Sny, które pojawiają się w „L’Afrique fantôme” („Widmowa Afryka”, 1934) – dzienniku z dwuletniej podróży do Afryki – rozsadzają kompletnie schemat książki etnograficznej (czy też podróżniczej) i stają się obiektem antropologicznego zainteresowania na równi z rytuałami Dogonów. W „Wieku męskim” (1939) sny są równoprawną częścią autobiografii, podczas gdy w monumentalnej tetralogii „La Règle du jeu” („Reguła gry”, 1948-1976) stanowią pretekst do prawdziwie proustowskich rozważań i zdań równie meandrycznych, jak struktury marzeń sennych.

„Noce bez nocy” zawierają zapisy snów z lat 1923-1960, ale już pierwsza strona otwiera ten zbiór na bliżej nieokreśloną przeszłość: „Bardzo stary sen” zdaje się być istniejącym poza czasem prywatnym mitem (mitem, jakich wiele u Leirisa). Podobnie w prowadzonym równolegle, monumentalnym „Journal 1922-1989” – dzienniku, który towarzyszył mu przez całe dorosłe życie i który ukazał się dopiero po jego śmierci – pierwsze niedatowane i nieczytelne wpisy stanowią niemożliwy do ustalenia sekret: sekret ucznia, który uczy się pisać. Również „Noce” są swoistą lekcją pisania: wraz z pisarską ewolucją Leirisa zmieniają się również jego sny; jakby śnienie i pisanie stanowiły przejawy tej samej aktywności; jakby były figurami tego samego nocnego języka. Pochodzące z lat 20. zapisy mają więc bardziej surowy i równocześnie surrealistyczny charakter (jeżeli takie określenie w stosunku do marzenia sennego ma w ogóle jakiś sens...), tworząc poszarpane i niespójne obrazy. Z czasem zaczynają przekształcać się w małe poematy prozą, w których „realne” życie miesza się ze snem, zaś sama historia z jej interpretacją. Stają się coraz częściej komentarzem do aktualnych wydarzeń politycznych, do podróży, spotkań towarzyskich (pojawiają się prawdziwi znajomi, tacy jak m.in. Georges Bataille, André Breton, André Masson, Simone de Beauvoir czy Picasso; pojawia się również duch Nervala – autora patronującego literackim próbom Leirisa) i innych rzeczywistych zdarzeń. Staje się jasne, że dla Leirisa sen nie jest wcale czasem utraconym, wyrwą w życiu, lecz właśnie czasem odzyskanym, prawdziwym drugim życiem.

Śnienie Leirisa oscyluje więc między jawą i snem, karmiąc się odpryskami przeżywanej realności. Ten stan „pomiędzy”, dobrze oddaje angielskie tłumaczenie tytułu, dalekie od oryginału: „Nights as Day, Days as Night”. Noce jako dzień, dni jako noc. Autorka polskiego przekładu, Anna Wasilewska, pozostaje wierna Leirisowi, akcentując raczej przewrotne odwołanie do „Baśni tysiąca i jednej nocy”, a także jeden ze głównych motywów autora „Wieku męskiego”: stale powracający wątek braku. Brakuje jednej nocy (do tysiąca i jednej nocy). Zawsze czegoś brakuje, by noc mogła stać się dniem, a bohater snu (i bohater autobiografii) postacią z krwi i kości. Dlatego proces pisania (i śnienia) nie może się nigdy zakończyć. Ta szczelina, rozdźwięk – miejsce, które zwykle uznajemy za kompletnie jałowe dla dalszych rozważań – staje się obsesją Leirisa; fundamentem jego autobiograficznych praktyk, które są rodzajem zmagania z pustką, próbą odnalezienia i scalenia na zawsze utraconych fragmentów.

„Głęboki sen utrzymuje nas na nieuchwytny, niedostrzegalny dystans, nie możemy jednak uznać się za nieobecnych, ponieważ sen, przeciwnie, przynosi nam nieodpartą pewność obecności” – pisał o „Nocach” Blanchot. Ten paradoks przypomina słynną proustowską metaforę rozmowy telefonicznej – znak równoczesnej obecności i nieobecności, bliskości i oddalenia, życia i śmierci wreszcie. Spisywanie własnych snów jest właśnie taką rozmową: wsłuchaniem się we własne oddalenie, w Niego, którym jestem. To wreszcie jeszcze jeden z wielu sekretnych rytuałów Leirisa, porównywalnych w XX-wiecznej sztuce chyba jedynie z intymnymi ceremoniami Sophie Calle (dyskretnie odnoszącej się zresztą do jego twórczości).

Leiris zderza historie o niemal alegorycznym znaczeniu z takimi, do których klucz pozostanie na zawsze niejasny. Mimo to, „Noce” absorbują nas coraz bardziej, w miarę jak przerzucamy kolejne kartki sennika. Stopniowo staje się jasne, że wcale nie chodzi o uwiedzenie czytelnika, lecz o fundamentalną sprawę: sny to sekrety, które po prostu muszą zostać spisane!


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.