Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Tokarska-Bakir

PÓŁ STRONY:
Zapiski współwinnego widza; Do Agnieszki Sabor

Joanna Tokarska-Bakir

Joanna Tokarska-Bakir

Zapiski współwinnego widza

Z niedowierzaniem przeczytałam w „Tygodniku Powszechnym” wywiad Marcina Żyły z Małgorzatą Wosińską, „etnologiem i psychotraumatologiem”, która, według własnych słów, przebywając w Rwandzie prowadziła badania terenowe dotyczące ludobójstwa i zajmowała się terapią jego ofiar. Wosińska, osoba tuż po magisterium, za to znacznie przed doktoratem, krytykuje w nim książkę Wojciecha Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć”, przede wszystkim jednak w sposób wiele mówiący o niej samej krytykuje Tochmana, reportera górującego nad nią dorobkiem i doświadczeniem. „Wojtek”, mówi Wosińska o dziennikarzu, którego spotkała raz w życiu przez pół godziny, co ma zapewne zniwelować różnicę wiedzy i rangi, jaka ich dzieli.

Pierwsze pytanie, które zadała „Wojtkowi”, było dowcipne i dotyczyło tego, czy cierpi on chorobę lokomocyjną („w książce dużo pisze, że źle podróżowało mu się po Rwandzie, drogi były wąskie a powietrze duszne”). Dowiadujemy się, że w Rwandzie Tochman czuł się fatalnie, w odróżnieniu od niej, która czuła się w niej jak ryba w wodzie. „Ciągle byłam tam przez wszystkich dotykana” – chwali się Wosińska, przedłużając żywot klasycznego tropu opowieści podróżniczej o zabawnych Murzynkach, chętnie dotykających białej skóry (radzę sięgnąć po Jamesa Clifforda, na warszawskiej etnologii to mniej więcej III rok studiów).

Porównanie własnego dobrego samopoczucia ze złym samopoczuciem Tochmana ustanawia oś argumentacji, na której opiera się cały wywód Wosińskiej. Wosińska jest obiektywna, bo jest etnolożką, ona „wyłącznie odtwarza teren”. Tochman jest subiektywny, bo jest reporterem, on „ustanawia własną narrację”. Wosińska bez wahania identyfikuje się ze swoimi rozmówcami, pallotynami, których nazywa „ocalałymi z ludobójstwa”. Błąd Tochmana polega na tym, że nie z pallotynami się identyfikuje, ma bowiem wątpliwości co do roli, jaką odegrali w zdarzeniu. Już z tego fragmentu wynika, jak sprzeczne są ze sobą konkluzje i deklaracje Wosińskiej. Obiektywna badaczka bezkrytycznie przejmuje relacje pallotynów jako ofiar. Krytycyzm pozostaje w gestii subiektywnego reportera. Jako profesor etnologii informuję, że postawa, którą prezentuje w wywiadzie Małgorzata Wosińska, nie ma nic wspólnego z obiektywnością etnologiczną, więcej z postawą zwaną going native [przywłaszczanie sobie tożsamości lokalnej – przyp. red.], wielokrotnie, choć jak widać wciąż zbyt rzadko krytykowaną w literaturze przedmiotu. Ma też wiele wspólnego z problemami własnego kraju, jakie Małgorzata Wosińska przywiozła ze sobą do Gikondo.

Gdyby Wosińska uważniej czytała książkę Tochmana, na str. 115 znalazłaby wyznanie samych pallotynów, na kogo naprawdę polowano w Gikondo, kto zaś, choć zagrożony, był ledwie świadkiem masakry. W kulminacyjnym momencie rewizji, prowadzonej przez trójkę Hutu poszukujących Tutsi w domu misyjnym polskich pallotynów w Gikondo, trzej bojówkarze stają przed pokojem księdza Filipka. „Na korytarzu jest szafa z instrumentami liturgicznymi – opowiada ów ksiądz. – Otwieram drzwi do mojego pokoju i opieram się o drzwi szafy, w której siedzi przykryta albami siostra Balancila [Tutsi]. Serce bije mi coraz mocniej ze strachu, ale Bóg czuwa nad nami, bo zaglądali w pokojach do szaf, ale nie zajrzeli do tej, w której Pan ochronił życie siostry Balancili. Na koniec szef [Hutu] szyderczo mówi: «Nie bójcie się, mam nadzieję, że wnet będziecie mogli wyjechać»”.

W Rwandzie miało miejsce ludobójstwo. Hutu wymordowali Tutsich. Polscy pallotyni byli świadkami tej masakry. Bardziej lub mniej winnymi, by przywołać tytuł książki Thomasa Mertona. Nie byli jednak jej ofiarami, a nazywanie ich ocalałymi z ludobójstwa jest moralnym nadużyciem. Tego Małgorzata Wosińska nie przyjmuje do wiadomości.

Nie są to jedyne jej kłopoty z elementarnym określeniem stron konfliktu, w którym bez kwalifikacji chciałaby zostać rozjemcą. Wosińska pisze, że wcześniej, jeszcze w Polsce, zajmowała się Zagładą. Rozumiem, że chodzi jej o zagładę Żydów. Nie pojmuję więc dalszego ciągu jej wypowiedzi: „uznałam, że powinnam pojechać na ekshumację. Zaczęłam pracować przy lokalizacji grobów żołnierzy niemieckich w Polsce”. Dalej mamy dziwną (campową?) opowieść o złotym zębie ukradzionym przez badaczkę z niemieckiego grobu podczas ekshumacji, zakończoną następująco: „Nie wstydzę się o tym mówić, napisałam o tym tekst do książki o etyce badań. Nauka też bywa przewrotna”. No, no...

Nie mogę pojąć, dlaczego redakcja konserwatywnego bądź co bądź „Tygodnika Powszechnego”, zdecydowała się na opublikowanie rozmowy z osobą wygłaszającą tak osobliwe poglądy. Poglądy Wosińska ma zawsze pryncypialne i zdecydowane, doświadczenie zawodowe i, jak wolno sądzić, życiowe, raczej nikłe. Jeśli zawód psychotraumatologa, który, jak wynika z listu Fundacji Pomorskiego Centrum Psychotraumatologii, Małgorzata Wosińska dopiero zdobywa, będzie wykonywać z podobnym skutkiem jak zawód etnologa, może lepiej, żeby została w Polsce? Pomysł, by zdobywała szlify w Gikondo można skomentować arabskim przysłowiem o uczeniu się fryzjerstwa na głowach sierot.

Do Agnieszki Sabor

Cieszę się, że Agnieszka Sabor wypowiedziała swoją opinięfilmie Artura Żmijewskiego „Polak w szafie”, prezentowanym na prowadzonej przez nią debacie w Fundacji Batorego w Warszawie w roku 2006. Lepiej późno niż wcale. Problem polega na tym, że Agnieszka Sabor nie pamięta filmu, który oglądała.

Sabor pisze: „Uczestnicy projektu badawczego przeprowadzonego w Sandomierzu pod kierunkiem prof. Joanny Tokarskiej-Bakir – straumatyzowani tym, co usłyszeli od mieszkańców, a co udowodniło, że mit o mordzie rytualnym nadal jest w mieście żywotny – stają przed kamerą, by na chwilę wcielić się w jedną z ofiar pogromu, do którego doszło tu przed trzystu laty. Dlaczego żaden nie waży się powiedzieć: «Nazywam się Jan Kowalski. Może stałbym wtedy obojętnie w tłumie oprawców? Może sam rzucałbym kamieniem?». Mam wrażenie, że w tym przypadku nie chodziło o to, iż utożsamienie się z ofiarą jest łatwiejsze. Po prostu: młodzi naukowcy nie mieli poczucia więzi ze współczesnymi sandomierzanami”.

Wyjaśniam, że wypowiedzi studentów o których mowa, nie dotyczyły ofiar pogromu, tylko Żydów skazanych na spalenie, ścięcie lub powieszenie w XVII- i XVIII-wiecznej Polsce, w kontekście oskarżeń o mord rytualny. Tekst „mógłbym zginąć jak…”, którego wypowiedzenie zaproponował studentom Artur Żmijewski, miał być przerwaniem zmowy milczenia i wyrazem solidarności z nimi. Tekst zaproponowany przez Sabor po prostu nie miałby sensu, w polskim sądzie nikt w nikogo nie rzucał kamieniami. Skoro jednak Agnieszka Sabor zdecydowała się w tym kontekście wspomnieć o „tłumie oprawców”, możemy być jej tylko wdzięczni za sugestię, kto z kim powinien się solidaryzować. Szczególnie w kontekście „Barabasza” , Mariana Sołtysiaka, i mordów na Żydach, które popełnili jego partyzanci. Dzięki wypowiedzi Sabor dowiedzieliśmy się też, co jest najgorszą rzeczą, jaką może zrobić etnograf, który w życiu chrześcijan na polskiej prowincji widzi rzeczy gorszące. Powinien zastanowić się, czy widząc je i opisując, sam nie staje się gorszycielem.

Jako etnografka mam do powiedzenia Agnieszce Sabor jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza: w badaniu naukowym identyfikacja zachodzi zawsze. Identyfikacja, której ona dokonuje, w fachowym etnograficznym języku nazywa się going native. Wiążą się z nią różne komplikacje, przede wszystkim relatywizm moralny, czym zaś jest moralny relatywizm, nie muszę chyba redaktorce katolickiego czasopisma tłumaczyć. Studenci w filmie Żmijewskiego identyfikują się z ofiarami. Także to utożsamienie nie jest niewinne, może bowiem prowadzić do zawłaszczenia pozycji ofiary. Jest jednak trudniejsze do przeprowadzenia niż to, które wybrała Agnieszka Sabor. Która po prostu pochyla się nad własną grupą, bardziej ludzką i zrozumiałą niż kiedykolwiek. I leczy ją snem.

Polecam autorce lekturę mojego i Aliny Skibińskiej tekstu pt. „Barabasz i Żydzi”, który pod koniec roku ukaże się w kolejnym roczniku „Zagłady Żydów”. Będzie to kolejna, dla chrześcijan dość symboliczna okazja, by rozważyć, z kim czujemy większą solidarność.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.