NAJWAŻNIEJSZE CZYTAĆ:
Na wyspie
Z przekory, trochę terapeutycznie, trochę z ciekawości – jak też sobie radzą w kryzysie największe zdaniem największych pracusiów lenie Europy – uciekłam na grecką wyspę. Jeszcze w porcie przybyszów wita napis na murze: „Fuck you, Merkel”. Duch oporu nie ginie, pomyślałam, sięgnęłam po ciężką od książek walizę i rozejrzałam się za taksówką. Adresu nie musiałam podawać. Wystarczyło nazwisko mojej gospodyni. Przy wąskiej na szerokość jednego samochodu kamiennej ulicy stał dwustuletni dom, otoczony wysokim kamiennym murem. Przed nim roztaczał się pistacjowy sad, którego od lat nikt nie uprawiał. Ziemia wyjałowiona przez nieżyczliwe innym roślinom drzewa odcinała się jasnożółtą barwą od wyrazistego rysunku cyprysów, kilku pinii i rozłożystych niczym letnie kapelusze liści pistacji. Szum cykad, chłód murów i roześmiana twarz starej kobiety o czujnym spojrzeniu.
Niski, władczy głos zarządza ruchem gości tak, by nikt nikomu nie przeszkadzał i niczego od nikogo nie chciał. Prawo tego miejsca. Na nocnym stoliku dostrzegam elegancko wydaną gazetę z dużym zdjęciem Wisławy Szymborskiej. O – myślę sobie – grecka wersja „Ex librisu” trwa mimo gróźb bankructwa państwa. Obok wybór wierszy Paula Celana. Po grecku. Poznaję po portrecie piórkiem naśladującym jedno z ostatnich zdjęć poety. Gratisy od wydawcy, wśród nich przekłady Płatonowa piętrzą się przy ławie.
Beata Stasińska
znów w W.A.B.!
Beata Stasińska powraca do wydawnictwa W.A.B. W związku z tym to jej ostatni (na razie) felieton dla dwutygodnik.com.
Beato, dziękujemy za przypominanie na naszej stronie, że „NAJWAŻNIEJSZE CZYTAĆ”. I życzymy, żeby nasze krytyczne spory o książki przynosiły jak najwięcej wartości dodanej.
redakcja dwutygodnik.com
Kuchnia od śmierci męża właścicielki zamieniła się w pracownię i sypialnię. „Już się w życiu nagotowałam” – oświadcza. W jednym z jej wierszy Penelopa, czekając na Odyseusza, nie szyje, nie robi konfitur, pisze. W bibliotece książki w czterech językach nie przytłaczają jasnego wnętrza. Ważne są w nim wygodna kanapa i wiekowy fortepian. Śladu komputera. Z cywilizacyjnych wynalazków ostał się telefon i telewizor, by w razie potrzeby nie tracić kontaktu ze światem i oglądać tureckie seriale. Wieści o spadkach notowań giełdowych i umierających z głodu dzieciach w Afryce przyjmowane są ze smutnym spokojem kobiety, która zna ból, ludzką ułomność i nienasycenie. Nikt nie chce powszechnego wyzerowania kont, by raz jeszcze uczciwie zacząć od początku. Nikt nie myśli jak się nie zatracić, jak ograniczać własne potrzeby. Świat poetki skurczył się do kartki papieru i pióra. Nie wiemy, czy i kiedy je jakieś posiłki, bo nasze pytania i zaproszenia zawsze zbywa lekką irytacją. Nie wyobraża jednak sobie dnia bez porannej kawy i piwa. Zwłaszcza piwa.
Żywa legenda. Tak mówią o niej Grecy. Wnuczka wielkiego greckiego prozaika, poetka i tłumaczka fuka na to z niejakim znużeniem jak sowa, siedząca na konarze pistacjowego suchego drzewa. „Jestem stara, chora i brzydka, ale żyję, mam pamięć ciała i zmysły. I miałam szczęście do ludzi: mądrych i szczodrych rodziców, męża i przyjaciół”.
Przy pierwszej rozmowie obecna jest czesko-amerykańska para. On z błyskiem w oku wspomina podróż do Polski w latach 70., spotkania ze Zbigniewem Herbertem, Stanisławem Barańczakiem, Ryszardem Krynickim. Ona, co mnie zdumiewa, porównuje miejsce i talent naszej gospodyni w literaturze greckiej do Juliana Tuwima. Ślęczę przez kolejne dni nad tomem angielskich przekładów wierszy i za nic nie umiem doszukać się tego podobieństwa. Polskie wspominki ożywiają pamięć i wyobraźnię poetki. Przy kolejnym przejściu z języka angielskiego na rosyjski zaczyna żałować, że poprzestała na przekładach Puszkina, Mandelsztama, Cwietajewej i Pasternaka, a przecież mogła uczyć się też polskiego i tłumaczyć polskich poetów. Dziwnie to brzmi w starym greckim domu.
Pojawiają się i znikają kolejni poeci i pisarze. Wśród nich monstrualny w rozmiarach Patroklos, w którym by żaden Achilles się nie zakochał, mający u pani domu zawsze taryfę ulgową z uwagi na zmysł do słowa. Wrażliwy Kostas o klasycznie śródziemnomorskiej urodzie, poeta w żałobie, tworzący kolejny tom po śmierci żony, przyjaciel domu.
Gdy schodzimy z córką na późne śniadanie do sadu, na stole leżą nowe zapisane kartki. Nad nimi rozgrywa się cały teatr gestów, mówiące ręce i głowy. Kreślone są słowa i całe wersy. Pierwsze czytanie nowego wiersza. Ostatnia wersja przekładu z nocy. Tak dzień po dniu, jak w transie, zapomnieniu. Czasami jesteśmy dla tych poetów w rozmowie niewidzialne. Z przerwą na poranny nowy rytuał, kiedy to moja córka pomaga gospodyni upiąć włosy w kok. Dziewczyna i stara kobieta przekomarzają się, przeglądają w lustrze, by po chwili powrócić do stołu z zapisanymi kartkami i kawą. Z przerwą na wyprawę do kawiarni w miasteczku, by przyjrzeć się ludziom i nakarmić wyobraźnię. I mówić, mówić. Jesteśmy maniakami słowa – mówi w pewnej chwili grecka poetka. I nawet jeśli zdanie to oznacza ucieczkę, jeśli kryje się w nim jakiś fałsz, to niech to będzie fałsz rodem z tureckich seriali, w których padają znienacka takie słowa: „W każdym kłamstwie kryje się jakieś wyznanie”. Taka prawda.