Passione – spalona namiętność

Kornelia Binicewicz

Paweł Muratow, sprawdzony i niezawodny przewodnik po włoskich światach, zachwycał się Neapolem. To miasto u podnóży wciąż gorejącej góry zachwyciło go inaczej niż wszystkie dotychczasowe włoskie miasta – Rzym, Mediolan, Wenecja, Urbino, Rawenna…

Jeszcze 3 minuty czytania

1.
All you need is love…

Dokumentalny film muzyczny to gatunek wyjątkowy, gdyż jego powstanie w przeważającej części wiąże się z zakochaniem. Fascynacja muzykiem i jego twórczością przekracza często zdystansowany i chłodny ogląd sytuacji. Wieloletnie przygotowania do filmu, śledzenie, wyszukiwanie tajemnic biografii, docieranie do ukrytych źródeł, inspiracji, kontekstów, wnikliwa selekcja utworów, zrozumienie intencji...

Kiedy Yves Billon, francuski reżyser i pionier gatunku, twórca m.in. filmu o Ali Farka Toure, zapytany o to, co skłania go do poświęcenia kilku lat na tworzenie filmowej opowieść o muzyce, prostolinijnie odpowiedział: „Wszystko to przez miłość”.


2.

Być jak Wim Wenders…

„Passione”, reż. John Turturro. Włochy,
USA 2010. W kinach od 12 sierpnia 2011
John Turturro – wyśmienity aktor, ulubieniec Braci Coenów, kreator niezapomnianej roli Jesusa w filmie „Big Lebovsky” – jest Włochem. I kocha Neapol! Nie jest co prawda neapolitańczykiem (jego ojciec, który wyemigrował do Nowego Jorku, pochodził bowiem z Rzymu), ale uwielbia Neapol, neapolitańczyków i wszystko co neapolitańskie. Dowodem jego wielkiej i bezkrytycznej miłości jest jego najnowsze dzieło filmowe – „Passione”, czyli dokumentalny hołd oddany muzyce neapolitańskiej.

Zakochanie i fascynacja to klucze do zrozumienia tego filmu, który w całości składa się z wykrzykników, superlatywów, zachwytów; skonstruowany jest z języka miłości, który zaciemnia, zagęszcza i zawłaszcza w całości opisywany obiekt. Turturro osiąga kres języka, wymachując przed oczami widzów swoim wyznaniem miłości.


3.

Zobaczyć Neapol i umrzeć…

W Neapolu to nie muzea i galerie tworzą miasto, choć nie brakuje tam dzieł wielkich mistrzów, urzekających nawet najbardziej wybrednych estetów, ale żywioł i energia jego mieszkańców.

Paweł Muratow, sprawdzony i niezawodny przewodnik po włoskich światach, zachwycał się Neapolem. To miasto u podnóży wciąż gorejącej góry zachwyciło go inaczej niż wszystkie dotychczasowe włoskie miasta – Rzym, Mediolan, Wenecja, Urbino, Rawenna… Tam Muratowa porażały przede wszystkim skarby architektury i malarstwa, perły quattrocentacinquecenta, architektura pałacowa kryjąca w sobie tajemnice krwawych porachunków książąt predestynujących do licznych tronów włoskich. Historie skandaliczne prowadziły też często Muratowa na prowincje – wielbiciel podróżowania, nie stronił od małych zakurzonych polnych dróg, wiodących go do nikomu nieznanych miasteczek zanurzonych w urzekającym krajobrazie. Ale Neapol… to całkiem inne doznania. Neapol to miejsce tętniącego życia, szaleńczo i uparcie dążącego ku śmierci.

Neapol słynie ze swych skandalicznych historii. To właśnie stąd pochodziła rodzina Carlo Gesualdo – księcia madrygalisty, genialnego muzyka i mordercy żony zarazem. Neapol determinuje do tragedii, wciąga każdego w niebezpieczną grę, w której wielka namiętność popycha człowieka w kierunku nieuchronnego dramatu. Miasto to słynie z gorącej temperatury powietrza, która podgrzewa do granic możliwości ludzkie uczucia. (Nawet krew patrona i opiekuna Neapolu – Świętego Januarego w cudowny sposób zagotowuje się w ampułkach po wyciagnięciu ze skarbca katedralnego podczas wrześniowych uroczystości religijnych.)

Romans, zdrada, rozbój smakują tu intensywniej i zdarzają się też dużo częściej niż w innych miastach włoskich. Stąd przecież wywodzi się jedna z najbardziej niebezpiecznych organizacji przestępczych, która niczym ośmiornica zaciska macki na wszystkich mieszkańcach miasta. O neapolitańskiej kommorze jeszcze w latach 30. XX wieku Muratow pisze: „Commora neapolitańska stanowi w istocie instytucję na wskroś ludową. Kieruje życiem miasta posługując się zbrodnią. Działa na wyobraźnię tłumu i w ten sposób zdobywa sobie trwałą popularność, podobnie jak święto ludowe czy teatr ludowy”.

Zbrodnia w Neapolu idzie w parze z pięknem kobiet i ich charakterem. Z zeznań wielu świadków, nigdzie we Włoszech nie widziano tylu atrakcyjnych kobiet o mocnych, niemalże męskich rysach. Ich uroda jest inna niż kobiet z północy – tu ich piękno jest w pewnym sensie trudne. Obdarzają przechodniów ciężkimi powłóczystymi spojrzeniami, jakby pogardliwymi i poniżającymi zarazem. Ale zwierzęcy, atawistyczny charakter tego miasta widać już u Gregoroviusa, który skrzętnie notuje zawołanie uliczne: „Una ragazza fresca, bella, bellisima, di tredici anni...”.

Piękne ciemnookie kobiety o obfitych kształtach i orientalnych rysach, gardłowy, niezrozumiały język, hipnotyczny wciąż wibrujący w pamięci obraz Wezuwiusza, zwierzęca namiętność, skłonność do rozbojów, oszustw i grabierzy...

Według Muratowa prawdziwe życie można obserwować dopiero na Via Toledo w Neapolu („tłum pełen instynktownej, nieswiadomej, balwochwalczej wprost radosci istnienia”). Nikt poza neapolitańczykiem nie kocha świata mocniej; on kocha mocną, upartą, zwierzęcą miłością. W jakim innym mieście europejskim można było zaobserwować naturalną scenę picia mleka wprost z wymion krowy parkującej przy głównej ulicy miasta (Muratow).

U Turturro w „Passione” wszystko jak z obrazka – wąskie uliczki, ciemne zakamarki, piękny acz groźny Wezuwiusz, wyzywające, dominujące kobiety, charczący dialekt, papierosy… Wszystko jak z Pawła Muratowa.


4.

Ti piace canzone napoletana?

Muzyka neapolitańska jest idealnym wyrazem charakteru neapolitańczyków – prosta, melodyjna, pełna porywów serca, sentymentalna, ale i burzliwa zarazem. Jednym słowem: chwyta człowieka za serce i nogi – każe płakać i tańczyć jednocześnie, mówi o rozpaczy nad niedolą świata, ale daje jednocześnie nadzieje na lepsze jutro. Z Neapolu pochodził Scarlatti, Pergolesi, Piccinni czy Rossini…

Canzone napoletana, jedna z głównych bohaterek, podmiotów lirycznych filmu „Passione”, cieszyła się niegdyś wielką sławą, przekraczającą granicę Neapolu i całych Włoch. Wielkie sukcesy gatunku to muzyczne panowanie takich królów jak Renato Carasone, Roberto Murolo, Sergio Bruni, czyli lata 50. i 60. wieku XX. Jej początki sięgają jeszcze do stulecia wcześniejszego, kiedy Salvatore di Giacome, poeta i autor piosenek, scalił w jedność coś, co rodziło się w tyglu neapolitańskim od dawna – było to połączenie klasycznych arii operowych, muzyki kameralnej i melodii ludowej towarzyszącej tańcu tarantella.

Drugim bohaterem filmu jest tak zwana sceneggiata, czyli absolutnie endemiczna dla Neapolu odmiana opery mydlanej. Urok scenegegiatty zaklęty jest (dosłownie) w neapolitańskim dialekcie, niezwykle trudnym i złożonym języku, który dla Muratowa brzmiał jak tajemnicze gardłowe uwodzenie. Akcja tych muzycznych opowieści dotyczy trudu życia, zdrad, zawodów i namiętności, ale przede wszystkim tęsknoty za domem, za rodziną. Gatunek ten stał się muzycznym zbawieniem dla targanych smutkiem dusz neapolitańskich imigrantów, zaś jej królem – Mario Merola.

Te dwa gatunki muzyczne były zawsze niezwykle ważnym elementem tożsamości lokalnej. Kiedy umarł Mario Merola (niegdyś doker w porcie, potem przez dwadzieścia lat niegasnąca gwiazda Neapolu), na pogrzebie obecne było całe miasto, a z sąsiadujących z kościołem balkonów zwisały transparenty: „Senza di te finisce Napoli (Bez Ciebie Neapol nie istnieje). Piosenki śpiewane przez Carasone, Toto czy Merolę towarzyszyły ludziom w codziennym życiu, dawały otuchę lub przynajmniej wrażenie, że nie są oni całkowicie samotni w trudach życia w niebezpiecznym Neapolu, że jest jeszcze ktoś, kto wyśpiewa ich życie. Tyle z lekcji historii…


5.

Se non è vero, è ben trovato?

Turturro jest zachwycony Neapolem. Podziwia neapolitańską muzykę – ale jest w tym podziwie bezkrytyczny i jakby pozbawiony dobrego smaku. Jego poszukiwania muzyczne dają mizerne wyniki. Choć ma pełną świadomość historii muzyki neapolitańskiej, zna klasyków i sprytnie posługuje się ich postaciami w kreowaniu opowieści, jednak to, co znajduje w dzisiejszym Neapolu, jest słabe, by nie rzecz: żenujące. Nie łatwo jest unieść ciężar porównania z mistrzami – niestety żaden z muzyków nie dorasta do pięt Renato Carasone. Żaden ze śpiewających panów i wijących się pań nie dotyka rąbka tajemnicy, jaka obecna jest w pełnych dramatu pieśniach Mario Merolli. U Turturro całe miasto śpiewa, tańczy… huczy od muzyki (reżyser prezentuje artystów lokalnej sceny muzycznej: Lina Sastri, Massimo Ranieri, Angela Luce, Mina, Salvatore Plomba, Fiorello, Peppe Barra, Loredana Simoli, Pietra Montecorvino). Ale jest to huk nędznych głosów i słabych aranżacji. (Nie wiadomo też dlaczego w filmie pojawia się Misia, czyli jedna z najbardziej mainstreamowych pieśniarek portugalskiego fado. Czy dlatego, że pieśni fado u swych podstaw również opowiadają o smutku i niedoli, a Misia akurat przejeżdżała przez via Toledo?!)

Czy Turturro wybrał najlepszych? Nie wierzę. Wszędzie na świecie jest zła muzyka. Nie trzeba jej specjalnie szukać. Jest na wyciągnięcie ręki, nawet gdy się po nią nie sięga. Ale wszędzie jest też dobra muzyka, tylko wymaga trudu, wiedzy, świadomej eksploracji. Wygląda więc, że John Turturro nie odrobił lekcji.

W końcowej scenie Turturro-narrator mówi: „Dziś nie znacie tych melodii, jutro będą na waszych ustach”. To prawda, na mych ustach wciąż pozostaje pieśń Caravan Petrol, ale w wykonaniu Renato Carasone, a nie slapstickowa wersja Turturro, w mało śmiesznej choreografii i jeszcze smutniejszej aranżacji.

Kiedy w 1960 roku Cerasone odchodził po raz pierwszy na emeryturę (potem jeszcze powrócił na scenę skuszony blichtrem San Remo), powiedział: „Wolę odejść teraz, będąc na fali, niż być później zamęczonym myślą, że nowe armie noszące jeansy zmiotą wszystko, co osiągnąłem przez całe moje życie ciężką pracą i zmartwieniami…”. No i wykrakał….