Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Chwościk

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

dwutygodnik.com podjął ambitną i niełatwą próbę opracowania nowej „Księgi snobów”. Pierwowzór jest zresztą pochodzenia prasowego. Składające się na „Księgę” rozdziały były pierwotnie cyklem felietonów „Snob Papers”, autorstwa odznaczającego się wielką pisarską płodnością Williama Makepeace Thackeraya. „Snobów badać należy tak jak inne przedmioty nauk przyrodniczych” – zapowiada Thackeray we wstępie. Pisane do „Puncha” niefrasobliwe felietony składa zatem w dzieło systematyczne. I tak hierarchicznie rozpoczyna od snoba królewskiego, by przez snobizm arystokratyczny, dworski przejść do snobów z dobrych rodzin. Dalej „jako przedmioty nauk przyrodniczych” opisane są okazy z City, snoby wojskowe, duchowne („potworna, czarno odziana rasa” została potraktowana dobrotliwie), snoby uniwersyteckie (jadowicie), snoby literackie (z gryzącą ironią), snoby wydające przyjęcia, snoby kontynentalne i snoby angielskie na kontynencie… Wiele uwagi poświęcono snobom wiejskim, snobom i małżeństwu, wreszcie – jesteśmy wszak w Anglii – aż osiem rozdziałów traktuje o snobach klubowych. Okazało się, że tego nie dosyć. Publikując swe felietony przez rok, Thackeray był zasypywany listami: a gdzież snoby teatralne, snoby handlowe, snoby medyczne i chirurgiczne, snoby urzędnicze, prawnicze, artystyczne, muzyczne, sportowe? „Teraz, gdy zaczyna się sezon operowy, daj nam pan rozprawę na temat Snobów wszechstronnych!” – żąda ktoś. Nie trzeba zatem internetowych forów, aby powstawało dzieło interaktywne.

Czy „Księga snobów” jest sto dwudziestoletnią ramotą? Odsunąwszy (z żalem) jej całą Englishness, trzeba przyznać Thackerayowi nie tylko zmysł obserwacji i poczucie humoru, ale zdolność do diagnoz wykraczających poza obyczajową satyrę.

Pełny tytuł brzmi: „Księga snobów napisana przez jednego z nich”. To pierwszy warunek: aby o snobizmie pisać, trzeba samemu być snobem. Trzeba widzieć, słyszeć i czuć. Obserwacja musi być uczestnicząca. Ale na tym nie koniec. Thackeray usiłował zjawisko snobizmu społecznie rozwarstwić, wyspecyfikować odmiany. Dziś dokonanie takiej specyfikacji wymagałoby potężnego programu badawczego i właśnie owej obserwacji uczestniczącej, praktycznie w tej skali niemożliwej. Nawet ograniczając się tylko do „warszawki” (a może już się tak nie mówi?), ile trzeba by przeniknąć środowiskowych i towarzyskich nisz, kanap, knajp, klubów, redakcji, galerii, teatralnych kulis… A nieubłagane rozwarstwienia pokoleniowe? A – równie nieubłagane – bariery finansowe? A wcale niełatwe, mimo pozorów luzu, dress cody? Kiedy jesteś oldskulowy, a kiedy po prostu niemodny? A lektury obowiązkowe, kanony słuchanej muzyki, oglądanych spektakli i wystaw? A wernisaże i premiery? A finisaże i finały? Wszystko wciąż oscylujące na krawędzi Hot i Not, Hit i Kit, In i Off. Gdzie trzeba być, z kim i w czym, a gdzie grozi obciach – miejscówki zmieniają się szybko. O wykluczenie i stygmatyzację nietrudno. Snobizmy środowiskowe są ekskluzywne. Snobizmy „Krytyki Politycznej” nijak się mają do snobizmów „Zeszytów Literackich”, snobizmy Dwutygodnik.com nijak do snobizmów „Kultury Liberalnej” itd., itd. Nie zapominajmy o podziałach politycznych – są przecież snobizmy lewicowe i prawicowe, zapewne jeszcze wewnętrznie nieźle podzielone. A snobizmy LGBT? A jaką wylęgarnią snobizmów muszą być korporacje z ich rywalizacjami?

Lecz o co właściwie w tym wszystkim chodzi? Wróćmy jeszcze do pierwowzoru Thackeraya. Do opisu zjawiska snobizmu sprowokowało go środowisko uniwersyteckie, bo „uniwersytety są ostatnimi miejscami, do których przenika reforma”. Tam widzi, jak jeden ze studentów „przemyka po dziedzińcu bez chwosta na czapce, drugi zaś nosi złotą lub srebrną frędzlę przy aksamitnym birecie”. Ten drugi jest bogatym fellow commoner, natomiast nieszczęśliwi chłopcy bez chwostów u czapek nazywają się sizars, a w Oxfordzie servitors, za czym idzie cały szereg upokorzeń i dyskryminacji. Ci bez chwościka na czapce napiętnowani są w spisie studentów owym s.nob. – sine nobilitate. Czy dziś  można by wskazać czego oznaką jest złoty chwościk, symbol snobistycznych aspiracji? No bo przecież nie żadnej nobilitas. Chwościków jest bez liku, ale żaden nie daje szlachectwa.

„Zaczyna się sezon operowy…”. Jaki Thackeray opisze premierę u Trelińskiego?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.