Ken Russell:  le style, c’est l’homme

Ken Russell:
le style, c’est l’homme

Jakub Majmurek

27 listopada zmarł w Londynie Ken Russell – autor uwodzących, przedziwnych, ekscentrycznych filmów. Jeden z najoryginalniejszych współczesnych filmowców

Jeszcze 3 minuty czytania

Biografie Liszta, Mahlera, Byrona, Czajkowskiego, adaptacje klasyka angielskiego modernizmu D. H. Lawrence’a – tematy filmów zmarłego niedawno Kena Russella wyglądają, jakby były zamówione przez jakąś instytucję edukacyjną, jak obrazy dla szkół mające pomagać uczniom i uczennicom zdobywać wiedzę z historii kultury. Wystarczy jednak zobaczyć choć jeden film Anglika, by przekonać się, że nie tylko nie mają one nic wspólnego z jakkolwiek rozumianą „szkolnością”, ale są wręcz jej zaprzeczeniem.

Russell był jednym z najoryginalniejszych reżyserów kina brytyjskiego, nie wpisywał się w żaden dominujący nurt, równie daleko było mu do realistycznego kina społecznego spod znaku „młodych gniewnych”, czy Kena Loacha, jak i do szacownych, kostiumowych produkcji z epoki wiktoriańskiej – choć sam Russell uwielbiał sięgać po historyczne kostiumy.

Jego filmy uruchamiają potężną machinę filmowej wyobraźni, uwodzą imaginacyjną inwencją, atakują widza emocjonalną intensywnością i krzykliwym, „operowym”, „barokowym” stylem, którego podstawową figurą jest przesada – w prowadzeniu aktorów, w ich grze, w natężeniu ekranowego ruchu, bogactwie scenografii. Wszystko to równoważy anarchiczny, surrealistyczny, przywodzący na myśl Topora i Monty Pythona humor. Najlepiej styl kina Russella oddaje trudno przetłumaczalny na język polski angielski przymiotnik flamboyant, który znaczyć może jednocześnie krzykliwy, przesadzony, ekscentryczny, ale też intensywny, płomienisty. Dokładnie takie są filmy Russella – choć jest to twórca szalenie nierówny, w każdym jego dziele znajdujemy tą samą intensywność, to samo bogactwo dziwaczności stylów.

Child of the revolution


Russell swoją zawodową karierę zaczyna jako fotograf prasowy w latach 50. Z aparatu przerzuca się dość szybko na kamerę, kręci dokumenty zaliczane do ruchu Free Cinema. Amatorskie filmy Russella zwracają uwagę producentów z BBC i od początku lat 60. reżyser zaczyna pracować na stałe dla tej stacji. Początkowo jako dokumentalista, następnie także jako autor fabularnych filmów telewizyjnych – przede wszystkim o sztuce. Już w BBC Russell pracuje ze swoją ulubioną formułą biografii artysty (kręci filmy o Elgarze, Isadorze Duncan, Richardzie Straussie), od początku traktując ją w sposób zupełnie idiosynkratyczny – jako punkt wyjścia do fantazjowania na temat wielkiej artystycznej postaci, inscenizowania na ekranie obrazów-skojarzeń, jakie postać ta wywołuje, nie tylko nie troszcząc się o wierność „prawdziwej biografii” postaci, ale zupełnie ignorując jakąkolwiek realistyczną motywację.

W kinie Russell debiutuje w 1963 roku filmem „French Dressing”, ale prawdziwym przełomem jest dla niego adaptacja „Zakochanych kobiet” D. H. Lawrence’a z 1969 roku. Dziewięć lat wcześniej w sławnym procesie brytyjski sąd oddalił zarzuty o „obsceniczność” wobec innej powieści Lawrence’a – „Kochanka Lady Chatterley”, umożliwiając pierwsze dostępne dla szerokiej publiczności wydanie tej powieści z 1928 roku na Wyspach. Proces ten uważa się za jeden z kamieni milowych rewolucji obyczajowej, jaka zaszła w Wielkiej Brytanii w latach 60., zmieniając ciągle tkwiące w wiktoriańskim purytanizmie społeczeństwo w jedno z bardziej permisywnych na świecie. Dlatego Philip Larkin mógł później pisać z charakterystycznym dla siebie żółciowym sarkazmem, że stosunek seksualny pojawił się na Wyspach Brytyjskich dopiero w okolicach 1963 roku, „między zdjęciem zakazu z Chatterleya/(taka powieść)/a wydaniem przez Beatles pierwszego longplaya” (przeł. Stanisław Barańczak).

„Zakochane kobiety”. Wlk. Bryt., 1969

Film „Zakochane kobiety” – portret trzech kobiet z angielskiej klasy średniej z międzywojennej Anglii, uwikłanych w niełatwe, gwałtowne, pełne pasji relacje z mężczyznami – jest nieodrodnym dzieckiem obyczajowej rewolucji lat 60. Nie mógłby bez niej powstać, jej zawdzięcza to, w jaki sposób portretuje relacje między opresyjną kulturą, a swobodną seksualnością – podstawową, najbardziej pierwotną siłą witalną, którą nieskutecznie próbuje opanować każda cywilizacja. Te same tropy pojawiają się w całym kinie Russella, często oskarżanego o obsesje na punkcie seksu, przywiązywanie nadmiernej wagi do wyzwolenia od różnych form seksualnej opresji i do idei wyzwolenia człowieka poprzez seks.

Russell witalnej, seksualnej energii przeciwstawia takie instytucje jak Kościół i państwo. Schemat ten jest najlepiej widoczny w „Diabłach” (1971), adaptacji „Diabłów z Louden” Aldousa Huxleya. Film rozgrywa się we Francji, w czasach Ludwika XIII. Rządzący za plecami zidiociałego króla (który spędza czas na takich rozrywkach jak strzelanie do protestantów przebranych za wielkie ptaki) kardynał Richelieu dąży do centralizacji władzy w królestwie, w tym celu pragnie wyburzyć mury obronne znajdujących się wewnątrz królestwa miast – mury są nie tylko oznaką ich niezależności, ale w razie czego pozwalają zbuntowanym mieszczanom bronić się przed królewskimi wojskami. Plany kardynała wywołują protest w mieście Louden. Przewodzi mu popularny ksiądz Urbain Grandier, spowiednik miejscowego klasztoru żeńskiego. W Grandierze potajemnie kocha się przełożona klasztoru, matka Joanna. Ten jednak jest obojętny na jej awanse, w sekrecie wiąże się węzłem małżeńskim z inną kobietą – Madeleine de Brou. Gdy dowiaduje się o tym Joanna, oskarża Grandiera o czary i demoniczne opętanie całego podległego jej klasztoru. Zainteresowane skompromitowaniem księdza władze manipulują zakonnicą i wykorzystują rzekome opętanie sióstr jako oręż w politycznej rozgrywce.

„Diabły”, Wlk. Bryt. 1971

Jak nietrudno zauważyć, na podobnym materiale literackim opierała się „Matka Joanna od aniołów” Kawalerowicza. Polecam obejrzenie obu tych filmów, jednego po drugim. W kontraście do ascetycznego, klaustrofobicznego, statycznego filmu twórcy „Faraona”, frenetyczne, rozedrgane kino Russella w pełni wybrzmiewa w całej swojej barokowej przesadzie. Przy czym, co ciekawe, o ile kręcona w „ateistycznym” PRL-u „Matka Joanna od aniołów” nie zamyka się na perspektywę religijną, transcendentną, to „Diabły” Russella rozgrywają się w perspektywie radykalnej immanencji, gdzie religia jest tylko aparatem ideologicznym władzy, a religijne ekstazy (demoniczne opętania sióstr itd.) symptomem seksualnych stłumień i frustracji. Jeśli jest w tym świecie jakaś boska siła, to jest nią wyłącznie Eros.

Stosunek Russella do seksu równie wiele zawdzięcza latom 60., co D. H. Lawrence'owi (do jego prozy wróci w 1989 roku, kręcąc „Tęczę”). Z dzisiejszej perspektywy czyni to zawartą w nich wizję wyzwolenia seksualnego cokolwiek problematyczną. Naznaczona jest ona bowiem silnie modernistyczną mizoginią, fantazjami o „wiecznej kobiecości”, „pierwotnej”, „nieustającej” wojnie płci itd. Swobodna seksualność, którą za Lawrencem opiewa Russell jest priapiczna, falliczna. Kobiecość jest dla niej obcym, wrogim żywiołem, który musi zostać ujarzmiony.

Co nie jest biografią, nie jest w ogóle


Wpływy rewolucji ’68 roku widać także w kręconych masowo przez Russella biografiach wielkich artystów. O kimkolwiek bowiem Russell kręciłby filmy, czy będzie to Franciszek Liszt, Michał Czajkowski, czy Lord Byron, opowiada o swoich bohaterach tak, jakby byli oni gwiazdami rocka, celebrytami współczesnej popkultury. Wielka tradycja kultury nie jest dla Russella muzealnym obiektem, ale kluczem do zrozumienia współczesności.

Zabieg ten najdalej posunięty jest w „Lisztomanii” (1975). Nie bez przyczyny tytuł kojarzy się beatlemanią. Liszt jest w filmie międzynarodową gwiazdą, wirtuozem fortepianu, na którego koncertach młode fanki piszczą i mdleją z zachwytu, jest adorowany przez wielkich tego świata, rozbija się po najdroższych hotelach, spędzając czas na radosnych ekscesach (głównie, choć nie tylko, seksualnej natury). Od początku film odrzuca jakąkolwiek wierność „realiom epoki”, po kolejnym ekscentrycznym pomyśle w ogóle nas nie dziwi, gdy okazuje się, że rosyjska caryca jest prywatnie dominą z pejczem, usiłującą podporządkować sobie Liszta, gdy ten gra koncert w Sankt Petersburgu.

„Lisztomania”, Wlk. Bryt. 1975

Liszt ma swój mroczny cień w postaci ponurego, ciężkiego, ogólnie stłumionego Richarda Wagnera, który w lochach należącego do zaprzyjaźnionego arystokraty zamku buduje przy pompatycznych dźwiękach swojej muzyki golemy, mające atakować okoliczne żydowskie wioski. Liszt to lekkość, radość wyzwolonej z represji kultury; Wagner to ciężka kultura, w której to, co wyparte, powraca pod postacią antysemityzmu i faszyzmu. Dla tej niezwykle spójnej (choć dziś rozbrajającej swoją naiwnością) wizji Russella nie jest nawet specjalnie istotne to, że Liszt, jeśli przyjrzeć się jego zachowanym wypowiedziom publicznym, był w swoich poglądach co najmniej równie antysemicki jak Wagner.

Najciekawszą z licznych biografii Russella jest „Valentino” (1977), film poświęcony słynnej gwieździe kina niemego. Russell dokonuje w nim fascynującej dekonstrukcji mitu „gwiazdy”. Pokazuje, w jaki sposób „gwiazda” jest pewnym pustym miejscem we współczesnej kulturze, które musi zostać przez kogoś zapełnione. Russell nie tylko portretuje mechanizmy tworzenia i niszczenia gwiazd, ale zwraca także uwagę na nekrofilski charakter popkultury.

Film zaczyna się od śmierci Valentina. Producenci posiadający prawa do jego filmów rozpaczają, że teraz, po śmierci gwiazdy, stały się one bezwartościowe. Jednak, gdy fanki największego kochanka kina niemego omal nie tratują się na śmierć, gdy masowo gromadzą się, by po raz ostatni pożegnać jego ciągle młode i piękne, wystawione na widok publiczny ciało, producenci odkrywają, że prawdziwą żyłą złota jest martwa, nie żywa gwiazda. Przedwczesna śmierć Valentina zmienia go w czysty mit, w świętego kina. Unieśmiertelnia jego obraz jako „syna szejka”, nie pozwalając by wizerunek legendarnego „południowego kochanka” kina zakłócił widok starzejącego się, tracącego swój powab ciała aktora.

Po rewolucji


Swoje najlepsze filmy Russell kręcił w latach 70. Im bardziej odda się od rewolucyjnych energii lat 60., tym bardziej jego kino osiada, wytraca impet, zastyga w manierze, bardziej irytuje, niż zachwyca swoją dziwacznością, tym wyraźniej anachronicznie brzmi w nim jego panseksaualizm. Znakiem, że z kinem Russella zaczyna się dziać coś nie tak były już „Odmienne stany świadomości” (1980). Film SF o naukowcu, który odkrywa narkotyk, pozwalający człowiekowi dotrzeć do pokładów „genetycznej”, komórkowej pamięci, w której gromadzi się historia ewolucji wszystkich gatunków, z jakich powstał człowiek, drażni niezwykłą pretensjonalnością i brakiem poczucia humoru, jakim przesycone były jego biografie. Rozczarowują także obrazy narkotycznych wizji. Praktycznie każdy poprzedni film Russella wyglądał jak trip po naprawdę mocnym kwasie, więc film, który nagle wprowadza wyraźnie sygnalizowane w narracji „narkotyczne halucynacje” staje się wielkim krokiem wstecz.

„Odmienne stany świadomości”, USA 1980

Po 1980 roku Russell nakręcił tylko dwa dobre filmy, „Gotyk” (1984) i „Kryjówkę białego węża” (1988). Pierwszy rekonstruuje wspólny pobyt nad Jeziorem Genewskim Byrona, Shelleya i Mary Shelley, w wyniku którego ta ostatnia napisała „Frankensteina”. Drugi jest świetną zabawą konwencją filmu grozy, zrobioną z dyskretnym humorem, elegancją i plastyczną wrażliwością. Russellowi nigdy nie udało się zrealizować swojego filmowego marzenia – adaptacji „Nienasycenia” Witkacego.

***

Russell zawsze był twórcą stojącym na uboczu, względnie szanowanym, lecz trochę pomijanym przez krytykę i historyków filmu. Nie zapoczątkował w kinie brytyjskim żadnego szerszego nurtu, właściwie nie zostawił naśladowców. Wiele konstrukcji myślowych ożywiających jego filmy razi dziś anachronizmem. Ale jego kino z lat 70. ciągle pozostaje niezwykle mocną, spójną, oryginalną artystyczną propozycją, oferującą nawet współczesnemu widzowi wiele niezwykle silnych filmowych emocji i niespodzianek. Z Russella został nam głównie mocny filmowy język, idiom, styl. A jak wiemy, styl to człowiek.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.