Sándor Márai „W podróży”

Agnieszka Sowińska

Márai nie był kosmopolitą. Był domownikiem Europy

Jeszcze 1 minuta czytania

„Nie ma już podróżowania w odyseuszowym sensie tego słowa. Pozostała jedynie zmiana miejsca” – notuje 84-letni Sándor Márai w swoim „Dzienniku”. I choć szkice umieszczone w opracowanym i przełożonym przez wybitną tłumaczkę Teresę Worowską zbiorze „W podróży” pochodzą z lat 20. i 30. XX wieku – są więc pisane przez młodego jeszcze człowieka – przyświeca im ta sama myśl, którą ich autor wypowiedział pół wieku później.

Sándor Márai „W podróży”. Przeł. Teresa
Worowska, Zeszyty Literackie, Warszawa, 200 stron,
w księgarniach od grudnia 2011
Miejscami trudno uwierzyć, że te teksty powstały prawie sto lat temu. Ich lektura uświadamia, że łapczywość masowego turysty na zaliczanie kolejnych atrakcji świata – na dalsze, wygodniejsze i przede wszystkim coraz szybsze podróże oraz wszędobylską fotografię (Márai pisze o kodakowaniu świata – jakże ironicznie to brzmi wobec najnowszych informacji o upadku firmy Kodak) – to zjawisko starsze niż nam się wydaje. Kto dziś jeszcze potrafi być „w podróży”?

Márai zauważa, że nikogo już nie interesuje sama podróż, wyłącznie jej cel. I powtarza za Goethem: „człowiek nie podróżuje po to, by dokądś przybyć”. Dla niego bycie „w podróży” – uczestnictwo w akcie poznania i samopoznania raczej niż komunikacji – jest celem samym w sobie. Kilkanaście lat wcześniej Konstantinos Kawafis napisał: „Jeśli wyruszasz w podróż do Itaki, /pragnij by długie było wędrowanie, /pełne doświadczeń i przygód”. Nie wiem, czy Márai znał wiersz „Itaka”. Po lekturze tekstów wybranych przez Teresą Worowską mam natomiast pewność, że mógłby się podpisać pod każdym jego słowem.
Jako odtrutkę na masową turystykę z gatunku „w 30 dni dookoła świata” (dziś byłby to zapewne tydzień), węgierski pisarz proponuje stworzenie antybedekera, z którego „wędrowiec mógłby się nauczyć, że podczas podróży może z lekkim sercem odnieść się  powierzchownie do znanych atrakcji, jeśli pozostanie wystarczająco gorliwy i uważny wobec nieistotnych szczegółów. Może sobie nawet darować zachwyty i okrzyki w muzeach i katedrach, jeśli jednocześnie nie zapomni przyjrzeć się uważnie jakiejś klamce czy wystawie sklepu z żywnością”.

Z tekstów wyłania się obraz Máraiego, który czytelnik innych jego dzieł dobrze już zna: patrycjusz; uważny obserwator rozkładu świata, w którego wartościach został wychowany; Odyseusz niespiesznie zmierzający w kierunku Itaki. Márai nie był kosmopolitą, ale domownikiem Europy. Co roku robił przerwę w podróży z powodu Beppo, kelnera, który przyprawiał sałatę tak, że smakowała jak nigdzie indziej i „każdego roku wydawał się tak przejęty jak zakochani po długim niewidzeniu”. Może dlatego nie dał się wchłonąć wrzeszczącym tłumom, omotać „wielkim” wizjom XX wieku.

„W podróży” to nie tylko nostalgia za odyseuszową wędrówką przez świat, ale i zbiór arcyciekawych, przenikliwych – przezroczystych wręcz tekstów. Choć diagnozy polityczne Máraiego okazały się błędne – wbrew jego przekonaniom partia nazistowska zdobyła władzę w Niemczech, a państwo Izreal powstało mimo nierozwiązywalnego wciąż splotu konfliktów na Bliskim Wschodzie – zaskakuje i niepokoi inteligencja (czy może intuicja) pisarza, który pod powierzchnią opisywanych zjawisk dostrzega powolny rozkład świata, który wraz z wybuchem II wojny światowej zniknie bezpowrotnie i będzie powracał już tylko jako mit w jego książkach.
Na szczególną uwagę zasługują zapiski z podróży po Bliskim Wschodzie, w których Márai tworzy mapę społecznych i politycznych punktów zapalnych, opisy symptomów Wielkiego Kryzysu w Berlinie i Anglii, a przede wszystkim genialny reportaż „Mesjasz w Pałacu Sportu” (1933) z parteitagu ku czci nazistowskiego „męczennika” Horsta Wessela – wpływ Hitlera na niemieckie społeczeństwo opisywany jest tu jako fenomen religijny raczej niż polityczny czy psychologiczny.

Zbiór zamyka wzruszające epitafium z sierpnia 1941 roku, gdy świat Máraiego – Europa – wali się po raz kolejny za jego życia. To pożegnanie nie tyle z podróżami po Starym Kontynencie, co z Europą – tą „wielką rodziną, i to z tych nie najgorszych”. Choć Márai próbuje zwieść samego siebie wyidealizowanymi wspomnieniami letnich podróży, to pożegnanie ostateczne, pożegnanie z jedynym światem, w którym autor „Żaru” czuł się u siebie.

W czerwcu 1939 roku Márai stanął przez „Pietą” Michała Anioła. Czując nadciągającą nad Europę zawieruchę, pyta rzeźbiarza – ale pytanie to skierowane jest przede wszystkim do siebie samego – „co robić, kiedy człowiek wewnętrznie nie ma już nic wspólnego z epoką, w której żyje?”. „Twarz Michała Anioła nie odpowiedziała na to pytanie”. Márai odpowiedział. Póki starczyło mu sił, niespiesznie, wielokrotnie zmieniając trasę wędrówki – przymuszony okolicznościami, sytuacją polityczną i z własnej woli – zmierzał do swojej Itaki.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.