Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM: Rodzić po ludzku

Jakub Socha

Jakub Socha

Nie czytam książek Stephenie Meyer i nie zamierzam. Jednak opartą na nich „Sagę Zmierzch” oglądam namiętnie, mało jest bowiem równie bezczelnych filmów, używających przyciężkich strategii perswazyjnych, by propagować konkretny model życia.

W małym amerykańskim miasteczku, pięknym, jakby nie z tej ziemi, otoczonym przez gęsty las, mieszka grupka wampirów, grupka wilkołaków i trochę ludzi. Panuje między nimi względna zgoda, ufundowana na marzeniu o byciu człowiekiem. Ciepła sierść i ostre kły są w tym świecie przekleństwem. Seks też wydaje się nie na miejscu.

W poprzednich trzech częściach Bella chciała zaciągnąć Edwarda do łóżka. Trwało to naprawdę długo: sześć godzin czasu ekranowego i nawet nie wiem ile dni z czasu obowiązującego w sadze. W międzyczasie były inne flirty, podróże po świecie, walka na śmierć i życie, trochę dąsów, lekkie załamania. Wreszcie się udało. Czwarta część „Zmierzchu”, którą nadrobiłem niestety dopiero teraz (w kinach objawiła się pod tytułem „Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1”), rozpoczyna się jednak nie sceną miłosną, ale ślubem. W scenerii jak z reklamy, młoda dziewczyna i wiekowy, choć wyglądający na nastolatka wampir przyrzekają sobie miłość przed reprezentującym nie wiadomo jaki kościół księdzem, pod portalem z białych kwiatów. Potem uciekają do raju – na egzotyczną wyspę.

Bella przymierza koronkową bieliznę, goli nogi, balsamuje ciało. Edward jest wyraźnie podenerwowany, tak jak dzień przed ślubem, kiedy przyszedł do sypialni narzeczonej, żeby jej coś powiedzieć. Mówił, że jest zły, opowiadał o przeszłości, że on też chciał kiedyś skosztować ludzkiej krwi, dlatego zabijał ludzi, ale tylko tych gorszych od niego, zabójców, którzy sami zajmowali się odbieraniem życia. Przyszła żona zachowała się wtedy lojalnie, rozgrzeszyła, stwierdziła: „Nie martw się, zrobiłeś dobrze, przecież to byli mordercy”.

W noc poślubną, przed pójściem do łóżka, młodzi idą wcześniej schłodzić swoje ciała w wodzie pod czujnym okiem księżyca. Scena miłosna nie trwa długo – w momencie, gdy wampir zdejmuje majtki, nas już z nim nie ma. Cięcie: ranek, totalnie zniszczone łoże małżeńskie, mąż miota się po pokojach, żona z lekkim niepokojem ogląda posiniaczone plecy.

Seks z wampirem sprawia ból – wampirowi psychiczny (wie, że skrzywdził ukochaną), kobiecie tylko fizyczny. I choć Belli nawet się podoba, choć widać, że chce więcej, więcej nie będzie. W ramach zamiennika pojawią się szachy, zaraz po nich mdłości. Dziewczyna wymiotuje do muszli klozetowej, myśli, że to przez nieświeże mięso z kurczaka, szybko jednak dochodzi do wniosku, przyglądając się sobie uważnie w lustrze, że jest w ciąży. Przypomnijmy: od nocy poślubnej minęło dwa tygodnie.

Dzień rozpoznania jest dniem pierwszych powikłań. Brzemienna Bella naprawdę niesie na swoich barkach (biodrach) brzemię. Wszyscy mówią, żeby usunęła, argumentują, że dziecko człowieka i wampira może być tylko dziwadłem, a sam ciąża zagrożeniem dla matki. Dziewczyna nikogo nie słucha – choć chudnie w oczach, blednie, wpada w otępienie, postanawia urodzić. Krzyczy o nienarodzonym życiu, nic nie robi sobie z badań prenatalnych, które nie wychodzą zbyt korzystnie, krzyczy o cudzie. Woli umrzeć i urodzić, niż dokonać aborcji. W końcu rodzi i umiera – sam poród, tak jak cała „Saga”, rozgrywa się w pogardzie dla ciała. Obwieszczany przez Bellę cud narodzin przypomina Grand Guignol. Matka krzyczy, ciało skręca się w bólu, kości pękają pod ciężarem płodu, krew strumieniami wylewa się na posadzkę.

Cierpienie matki zostaje jednak wynagrodzone – film dla Belli kończy się zmartwychwstaniem, a dla widza morałem zawierającym się w słowach: „warto rodzić dzieci, a seks uprawiać w konkretnym celu, koniecznie z umiarem”.

br /

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).