Jeszcze 1 minuta czytania

Dariusz Czaja

KONIEC KOŃCÓW:
Tory, obrazy. Elegia

Dariusz Czaja

Dariusz Czaja

Nie, nie będę wam opowiadał, że miałem jechać tym pociągiem. Albo tamtym. Z każdym dniem, jak się dowiadujemy, coraz więcej osób jechało, bądź miało jechać tym pociągiem. Albo tamtym. Z nieubłaganych wyliczeń wynika, że pół Polski jechało, bądź miało jechać tym pociągiem. Albo tamtym. W tej połowie ludności, która owego fatalnego dnia zajęła miejsca w fatalnych wagonach, olbrzymi, jak się okazało, był odsetek posłów PiS-u, z przyszłym prezydentem kraju na czele. Oni wszyscy, nie umawiając się wcale, jechali bądź mieli jechać tym albo tamtym pociągiem.

Nie opowiem wam nic o tamtych pociągach, o tamtych minutach, o tamtym oślepłym torze, bo kto miał coś o tym do powiedzenia, czyli wszyscy, którzy mówią po polsku, więc ci wszyscy wszystko wam już o tamtym zdarzeniu opowiedzieć zdołali.

O tych samych torach, ale o innych obrazach wam opowiem.      

Początek stycznia, świerki po domach poprzebierane jak na zabawę. Kolorowe światła w mijanych domach. Jeśli zimową nocą podróżny wsiądzie na Centralnym do ekspresu zmierzającego do Krakowa, czeka go spektakl czarowny. Jeżdżę tą trasą ponad lat dziesięć. Co tydzień, w obie strony. Ale ta droga wciąż, za każdym razem, zdaje mi się inna. Dwieście dziewięćdziesiąt dwa kilometry zdziwienia.

Niby przestrzeń jest przestrzeń, parametry topograficzne się nie zmieniają. Ale jak się przejechało tę trasę kilkaset razy, to już się człowiek nie nabierze na te fizyczne dogmaty. Wiadomo, że droga tam ma się nijak do drogi z powrotem. Że droga latem to nie jest droga w zimie. I że droga w jesiennych mgłach odurza najbardziej. Te przestrzenie nie chcą się na siebie nałożyć. Geometria kłamie.

Powidoki, setki ich.

Te dwa stawy przedzielone groblą, zaraz za Krakowem. Drzewa odbijające się w nieruchomej cynowej tafli, zawsze niepokojąco. Obok rzędami stoją chłopaki. I łowią.

Biały skład przy torach. I znajomy napis: Łuczyce to miasto sexu i biznesu. Ale to przeszłość. Sex i biznes porosło zielsko. Teraz zostały już tylko Łuczyce udające miasto. Niedługo zarośnie też miasto i zostanie sama nazwa. A kiedy i ją pochłonie trawa, wtedy nastanie pustka  i pomieszanie.

Nieplanowany postój, jakieś szczere pole główne. To po lewej. Bo po prawej z ciemności wyłania się wagon. Mieszkalny. Mężczyzna wychodzi na pomost, jak na przyzbę, zapala papierosa. Patrzymy na siebie długą chwilę. Oddziela nas szyba. Nisko, przy ziemi, atramentowe światło sygnalizacyjne.

Cmentarz w Kozłowie, ten przy torach, co się wydaje, jakby linia kolejowa biegła przez jego środek. Powódź kilka lat temu, groby po krzyże w wodzie, jakby umarli resztką sił wychylali się jeszcze na powierzchnię.

Nigdy nic nie dzieje się tu tak samo. I zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane. Jak wtedy, styczniowym świtem, tuż za Warszawą. Miałem wtedy fantazję c-moll Mozarta ze Staierem na uszach. I za szybą pojawił się znienacka on. Lisek skaczący żwawo po wydmach ze śniegu. Błędny ognik w surowej bieli. I teraz nie umiem już inaczej słuchać fantazji, bo zawsze ten lisek. Ale czy to działa w dwie strony nie wiem, drugi raz go nie spotkałem. Czekam.

A dzisiaj jest jeszcze inaczej. Uroczyście jakoś. Resztki mętnego światła kładą się na polach. Świat nie odszedł jeszcze od zmysłów i ciemności go nie ogarnęły. Kilkanaście kilometrów przed Krakowem samotna latarnia na polnej drodze. Oświetla nic. Nic musi być tym zaszczycone. I to jest piękne, bo całkiem bezinteresowne.

Chwila po deszczu, powietrze przezroczyste. Nieliczne wzgórza wyglądają jak szklane góry. Zaorane pola przypominają monochromatyczne akwarele. Wystudiowane wariacje na temat brązu. I jeszcze płowe zielsko przy torach. W nich zawsze ten sam smutek i ta sama bieda.

Wracam następnego dnia. Ciemno już na polach. Blask idący od okien upewnia, że w domach życie wciąż trwa. Szukam znajomych znaków. Jest. Za Milanówkiem pręży się ceglany komin. Nieoczekiwany cytat z Freuda w aseksualnym pejzażu Mazowsza. Zbieram zabawki, za chwilę trzeba będzie wysiadać.

Owszem, czasem nachodzi mnie ta myśl. Przestać jeździć, rzucić w cholerę ten uniwersytet, zająć się jakąś poważną robotą, wreszcie żyć jak człowiek. Osiedlić się na przykład w Tunelu, niedaleko tunelu. Urządzić tam gabinet strachu, wydrążone dynie ze świeczką w środku, białe prześcieradła...

Wiem, że kiedyś przyjdę na dworzec. Ten albo ten. I tory będzie porastała trawa. Tak właśnie będzie. I wtedy już nigdzie nie pojadę. Skasuję sobie bilet, usiądę cicho na ławce i tak już będę siedział. Poczekam na pociąg, który zostanie zapowiedziany, ale który nie przyjedzie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.