SAM NIE WIEM:
Więcej niż rak, coś jak złamanie ręki
Słynny reporter, pogromca rosyjskich śniegów, okazjonalny autostopowicz, kierowca jeepa, tajny agent reportażu, potrafiący przeniknąć nawet do świata warszawskich bezdomnych, zobaczył w niej nie pojedynczą osobę, a bliźniaki syjamskie – zrośnięte niemalże do granic szaleństwa. W „Podziemnym życiu Ewy H.” Jacka Hugo-Badera na plan pierwszy wychodzi nie bohaterka, ale literatura, a raczej jej imitacja. Całość ma formę rozpisanego na dwa głosy dialogu między Ewą Hołuszko i Markiem Hołuszko, który w 2000 roku zmienił płeć i ostatecznie został Ewą.
Rozszalałe wahadło, paranoja i schizofrenia, dialog, który chyba najbardziej ze wszystkiego przypomina dialogi Golluma ze Sméagolem, znane z „Władcy pierścieni” – tak Hugo-Bader postanowił zapisać historię Ewy Hołuszko, legendy „Solidarności”, więzionej przez komunistyczne władzę kobiety – wtedy jeszcze uwięzionej w ciele mężczyzny – która w wolnej Polsce zmieniła płeć, wygląd, imię, by zaraz potem zostać wypchnięta poza margines, gdzie wegetuje do dziś wśród swoich czworonogów. Ja rozumiem – lektury dzieciństwa są ważne, jednak przydałoby się z nich kiedyś wyrosnąć.
W filmie dokumentalnym Magdy Mosiewicz, zatytułowanym „Ciągle wierzę”, wiele zabiegów formalnych też wydaje się dyskusyjnych, reżyserka chyba nie poradziła sobie ze zgromadzonym materiałem, niektóre sceny zbyt łatwo wpadają w sentymentalizm, inne niebezpiecznie przypominają plakat, Mosiewicz jednak ani przez chwilę nie traci z oczu swojej bohaterki. Nawet w tłumie oficjeli, w wielkim ścisku kamera usilnie próbuje ją wypatrzeć, zataczając kolejne kręgi.
W przeprowadzonej z reżyserką wywiadzie Bartosz Żurawiecki słusznie zwraca uwagę, że „Ciągle wierzę” jest przede wszystkim filmem o skutkach polskiej transformacji. Także i to są jej owoce: widzimy jedną z tych, która wywalczyła możliwość, by ją w ogóle przeprowadzić. Na ścianach jej domu zacieki i grzyby, na zewnątrz, pod sufitem przemysłowe kamery. Hołuszko zainstalowała je po serii ataków na jej dom, po tym, jak bandyci wdarli się do środka. Ma pracę, ale nie może pracować w zawodzie. Wklepuje do komputera bazy danych, zarabia półtora tysiąca, w ciągu roku może odłożyć sobie na cztery bilety do teatru, wcześniej jednak musi pamiętać, żeby kupować tylko to, co najtańsze. Mówi o tym jednak bez płaczu, transseksualizm porównuje zaś do złamania nogi. Noga się zrosła – stwierdza Hołuszko – teraz jestem już kobietą.
Żeby nie było pięknie – jak ma być pięknie, skoro pięknie nie jest – Ewa Hołuszko podsuwa chłodne dane, które świadczą o tym, jak wielki dramat przeżywają osoby, które zostały uwięzione w nie swojej płci i jak wiele z nich nadal decyduje się na samobójstwo. Porównuje też swoją operację zmiany płci do raka i sugeruje, że z tym drugim łatwiej się uporać. Stwierdza to jako osoba po chemioterapii, która nie tak dawno walczyła z nowotworem jelita.
W ostatniej scenie filmu Mosiewicz bohaterka spaceruje z czworonogiem wśród lasów, kwiatów i pól. Tej puenty nie dopisało życie, tylko reżyserka. W życiu jest tak, że „Ciągle wierzę” nadal leży na telewizyjnych półkach i czeka na prezentację, a Ewa Hołuszko ciągle mieszka wśród kamer, na fundamentach domu, którego nie ma za co wybudować.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).