Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Więcej niż rak, coś jak złamanie ręki

Jakub Socha

Jakub Socha

Słynny reporter, pogromca rosyjskich śniegów, okazjonalny autostopowicz, kierowca jeepa, tajny agent reportażu, potrafiący przeniknąć nawet do świata warszawskich bezdomnych, zobaczył w niej nie pojedynczą osobę, a bliźniaki syjamskie – zrośnięte niemalże do granic szaleństwa. W „Podziemnym życiu Ewy H.” Jacka Hugo-Badera na plan pierwszy wychodzi nie bohaterka, ale literatura, a raczej jej imitacja. Całość ma formę rozpisanego na dwa głosy dialogu między Ewą Hołuszko i Markiem Hołuszko, który w 2000 roku zmienił płeć i ostatecznie został Ewą.

Rozszalałe wahadło, paranoja i schizofrenia, dialog, który chyba najbardziej ze wszystkiego przypomina dialogi Golluma ze Sméagolem, znane z „Władcy pierścieni” – tak Hugo-Bader postanowił zapisać historię Ewy Hołuszko, legendy „Solidarności”, więzionej przez komunistyczne władzę kobiety – wtedy jeszcze uwięzionej w ciele mężczyzny – która w wolnej Polsce zmieniła płeć, wygląd, imię, by zaraz potem zostać wypchnięta poza margines, gdzie wegetuje do dziś wśród swoich czworonogów.  Ja rozumiem – lektury dzieciństwa są ważne, jednak przydałoby się z nich kiedyś wyrosnąć.

W filmie dokumentalnym Magdy Mosiewicz, zatytułowanym „Ciągle wierzę”, wiele zabiegów formalnych też wydaje się dyskusyjnych, reżyserka chyba nie poradziła sobie ze zgromadzonym materiałem, niektóre sceny zbyt łatwo wpadają w sentymentalizm, inne niebezpiecznie przypominają plakat, Mosiewicz jednak ani przez chwilę nie traci z oczu swojej bohaterki. Nawet w tłumie oficjeli, w wielkim ścisku kamera usilnie próbuje ją wypatrzeć, zataczając kolejne kręgi.

W przeprowadzonej z reżyserką wywiadzie Bartosz Żurawiecki słusznie zwraca uwagę, że „Ciągle wierzę” jest przede wszystkim filmem o skutkach polskiej transformacji. Także i to są jej owoce: widzimy jedną z tych, która wywalczyła możliwość, by ją w ogóle przeprowadzić. Na ścianach jej domu zacieki i grzyby, na zewnątrz, pod sufitem przemysłowe kamery. Hołuszko zainstalowała je po serii ataków na jej dom, po tym, jak bandyci wdarli się do środka. Ma pracę, ale nie może pracować w zawodzie. Wklepuje do komputera bazy danych, zarabia półtora tysiąca, w ciągu roku może odłożyć sobie na cztery bilety do teatru, wcześniej jednak musi pamiętać, żeby kupować tylko to, co najtańsze. Mówi o tym jednak bez płaczu, transseksualizm porównuje zaś do złamania nogi. Noga się zrosła – stwierdza Hołuszko – teraz jestem już kobietą.

Żeby nie było pięknie – jak ma być pięknie, skoro pięknie nie jest – Ewa Hołuszko podsuwa chłodne dane, które świadczą o tym, jak wielki dramat przeżywają osoby, które zostały uwięzione w nie swojej płci i jak wiele z nich nadal decyduje się na samobójstwo. Porównuje też swoją operację zmiany płci do raka i sugeruje, że z tym drugim łatwiej się uporać. Stwierdza to jako osoba po chemioterapii, która nie tak dawno walczyła z nowotworem jelita.

W ostatniej scenie filmu Mosiewicz bohaterka spaceruje z czworonogiem wśród lasów, kwiatów i pól. Tej puenty nie dopisało życie, tylko reżyserka. W życiu jest tak, że „Ciągle wierzę” nadal leży na telewizyjnych półkach i czeka na prezentację, a Ewa Hołuszko ciągle mieszka wśród kamer, na fundamentach domu, którego nie ma za co wybudować.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).