Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Dwie twarze Hoovera

Jakub Socha

Jakub Socha

W książce idzie to tak: Był wieloletnim dyrektorem FBI, podczas jego kariery przez Biały Dom przewinęło się ośmiu prezydentów. Przeżył drugą wojnę światową, rewolucję seksualną i kryzys kubański. Był rasistą, szowinistą, homofobem i gejem. Polował na ludzi, słuchał tylko matki. Pił z mafiosami i odmawiał ich ścigania, urządzał orgie z Royem Cohnem, na których przebierał się w sukienki, czasami chodził za rękę z Clydem Tolsonem, swoim wieloletnim przyjacielem i zastępcą, lubił McCarthy’ego, nienawidził Luthera Kinga, braci Kennedych, Eleanory Roosevelt i wielu innych. Podpisał kilka książek, ale żadnej z nich sam nie napisał, zastraszał krytycznych wobec siebie dziennikarzy, zaś tym, których miał w kieszeni, podsuwał kompromitujące dla niewygodnych mu ludzi materiały. Walczył przeciwko rozpowszechnianiu pornografii, ale sam lubił pooglądać. Uwielbiał wyścigi konne, na których w ogóle nie tracił –  przegranych nigdy nie pokrywał z własnej ręki. Gromadził haki na każdego, kto się liczył, był oddanym fanem zakładania podsłuchów. Żył w strachu, bał się, że jego teczka może ujrzeć świetło dzienne; ostatecznie nigdy do tego nie doszło. Mówi się, że jej właścicielami byli ludzie z Cosa Nostry. Mówi się, że były w niej jego zdjęcia w objęciach mężczyzny.

W filmie jest trochę inaczej: Był wieloletnim dyrektorem FBI, podczas jego kariery przez Biały Dom przewinęło się ośmiu prezydentów. Polował na podkładających bomby komunistów i na zabójcę dziecka Charlesa Lindbergha. Był uparty, skryty i nieśmiały, często się jąkał. Żył w wieloletnim platonicznym związku z Clydem Tolsonem, który tylko raz w życiu pocałował go w usta. Bezgranicznie ufał Helen Gandy, która przez wszystkie lata towarzyszyła mu jako osobista sekretarka. Słuchał się tylko matki, po jej śmierci najpierw płakał, potem założył na siebie jej suknię i korale. Posiadał teczki osobowe na niektórych spośród tych, którzy się liczą, niekiedy gromadził haki, czasami zakładał podsłuchy. Nie potrafił tańczyć i strzelać, miał spore ego, często mijał się z prawdą, ale w gruncie rzeczy chciał dobrze i wiele dobrego też zrobił – zbudował na przykład od podstaw wielką organizację. Był patriotą, chwilę po śmierci wyglądał jak martwy wieloryb.

Życiorys J. Edgara Hoovera, jak każdy inny, można opowiadać w naprawdę wielu wariantach, na wiele sposobów. Anthony Summers w książce „Oficjalne i poufne: kulisy życia J. Edgara Hoovera” opisał jego życie od narodzin aż do śmierci. Hoover jest u niego ambitnym tyranem, który nie ma problemów z odróżnianiem cynizmu od idealizmu. Clint Eastwood w filmie „J. Edgar”, który właśnie wyszedł w Polsce na DVD, wybrał zaledwie kilka scen z życia Hoovera i przedstawił go jako zahamowanego seksualnie przywódcę sekty, który chciał kochać, ale nie potrafił.

Siłą rzeczy jest w tych dwóch opowieściach kilka stycznych scen, jak choćby ta, w której Hoover z wyraźną satysfakcją zawiadamia Roberta Kennedy’ego o śmierci brata. Summers i Eastwood przytaczają te same anegdotki, opisują te same natręctwa, wreszcie – wykorzystują tych samych bohaterów, tyle że zupełnie inaczej. Weźmy takiego kierowcę Hoovera. Summers na jego przykładzie pokazuje uprzedzenia rasowe dyrektora FBI, który zabronił Afroamerykanom wstępu do swojej organizacji. Eastwood w ogóle nie zaprząta sobie tym głowy – kierowca jest w filmie statystą, który istnieje tylko po to, by otwierać drzwi poczciwemu dyrektorowi. Tak samo jest z seksem. W „Oficjalne i poufne: kulisy życia J. Edgara Hoovera” pojawia się on praktycznie wszędzie, wciska się w każdą sferę życia, przynosi chwilowe nasycenie, by za chwilę stać się źródłem frustracji; książkę w ogóle można czytać jako XX-wieczną historię Stanów Zjednoczonych z perspektywy męskiego rozporka. Eastwood patrzy na seksualność jak na ciemną, podziemną rzekę – nie chce w nią wchodzić, woli tanie zamienniki. Dlatego w filmie pragnienia Hoovera pozostają w formie niezrealizowanej, przybierają kształt maślanych spojrzeń, którymi obdarzają się dwaj zniewieściali faceci, są skutkiem toksycznego związku z matką i odrzucenia przez kobietę, która od przyszłego dyrektora FBI wolała karierę.

Miejscami ma się wrażenie, że mógłby z tego filmu powstać naprawdę ładny campowy kwiatuszek – miłosna piosenka słowika. To złudzenie, które mija. To nie słowik, tylko wróbel.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).