Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Tokarska-Bakir

PÓŁ STRONY:
Noc żywych Żydów; Ulica szmalcowników

Joanna Tokarska-Bakir

Joanna Tokarska-Bakir

Noc żywych Żydów

Recenzent „Newsweeka” meldował zdławionym szeptem: doradca premiera Tuska, Igor Ostachowicz, nazywa Żydów „trupkami”, częstuje czytelnika „drastycznymi opisami gwałtów (homoseksualnego i zbiorowego)”, a także „zwierzęcym seksem uprawianym [w Auschwitz] z więźniarkami w klatkach”!  Nie wiem, które z wymienionych bardziej wstrząsnęły Rafałem Kalukinem, w każdym razie konkluzje były miażdżące: „Ostachowicz daje premierowi poczucie bezpieczeństwa. Ale jako mistrz PR już się nie sprawdza”. „To horror świadomie epatujący złym smakiem”. „Po co on to napisał?”.

Przejęta zgrozą sprawdziłam. Znalazłam fantastyczną, uroczą, mądrą, bardzo śmieszną, napisaną grepsami książkę, z której, gdyby nad nią popracować lat dwadzieścia, można by zrobić arcydzieło. Czasy są jednak inne, a i pomysł nienowy. Ostachowicz, skromniejszy niż Bułhakow i Littell, na arcydzieło się nie sadzi. Wszelako gdybym w tym roku zasiadała w jury nagrody NIKE, zgłosiłabym tę książkę do konkursu.

Choć pokusa jest potężna, nie będę opowiadać tej powieści. Podsypię tylko cytatów: „Dziadek chrapał jak wartownik w bajkach”. „KZ [Ktoś Zły] jechał autobusem, siedział i patrzył z niechęcią przez okno, był wściekły, że nie ma flamastra, że akurat musiał wyschnąć, tak bardzo pragnął napisać «Żydzi do gazu» na drewnopodobnej ściance, o którą opierał się ramieniem”. „Podchodzę ciężko do drzwi, ociężale i z opuszczoną głową, jak wyrzucona przez panią z klasy Mechagodzilla z uwagą w dzienniczku”. „Jesteś im potrzebny jak Palestyńczyk w autobusie”. „Reszta młodzieży o poglądach prawicowych podeszła bliżej, żeby chłopaczkowi nie zachciało się uciekać”. „Nie była to myśl, która przychodzi nie wiadomo skąd, oburza nas i daje się przegonić, nie było to też ćwiczenie z wyobraźni, była to prawomocna myśl poprzedzająca czyn, myśl, której nie da się wyprzeć na Sądzie. Nie była też ta myśl niczym w Warszawie nowym i zaskakującym. Należała ta myśl do wielkiej rodziny myśli wypowiedzianych i wykonanych tak wiele razy na tak małej przestrzeni, że system immunologiczno-mistyczny miasta zareagował natychmiast”.

Sądząc z reakcji przyjaciół, z którymi wyrywaliśmy sobie nielegalny egzemplarz opowieści o powstaniu w Centrum Handlowym „Arkadia”, nie tylko ja na nią czekałam. Zapowiadało to już pierwsze zdanie, jak wiadomo zawsze w powieści ważne. To zaś brzmiało niczym wystrzał z „Aurory”: „Urodziłem się i mieszkam w mieście poszukiwaczy złota”.

Sama nie wiem, może gdyby mnie siedemnaście lat temu nie zaprowadzono przemocą na „Pulp Fiction”, scena homoseksualnego gwałtu wstrząsnęłaby mną tak samo, jak wstrząsa dziś Kalukinem? Ale w związku z tym, że znam ten film, czytam ją przez pryzmat „jesieni średniowiecza” (Droga Redakcjo, nie mogę tego napisać jaśniej). Jeśli jest prawdą, jak pisze Kalukin, że książka powstała wcześniej i pół roku leżakowała, Glazurnik, który w stosunku do Sochy z filmu Agnieszki Holland wydał mi się nieco wtórny, bynajmniej wtórny nie jest. Wręcz przeciwnie, może to być bohater naszych czasów, w czym bynajmniej nie przeszkadza mu fakt – to znów Kalukin – „że pożąda [on] «ciepła wielkich cyców» i seksu oralnego”. A także dzieci.

Glazurnik z jego wyższymi studiami, po których układa glazurę, to „człowiek zapobiegliwy i konkretny”, a nie jakiś tam intelektualny wymoczek. Z pożytkiem dla siebie i dla otoczenia zajmuje się on – do czasu – realizacją praktycznej doktryny „niewpierdalania się”, na czym wychodzi dobrze i on, i otoczenie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jako taki stanowi próbę rewizji projektu polskiego inteligenta od pewnego czasu znajdującego się w dołku. Inteligenta, który przestał się roszczeniowo nadymać i poważnie wziął się do roboty. To, czego Jaś się nie nauczył, połączono tu z tym, czego Jan nie będzie umiał. Wyszedł bystry i współczujący charyzmatyczny typ o sporej fizycznej krzepie i gorącym sercu proletariusza. „Tytuł mojej pracy magisterskiej nie ma najmniejszego znaczenia. Dlaczego układam glazurę? A dlaczego nie? [...] Konkuruję z niechlujami i kompletnymi kretynami, z pijakami, wsiochami, oszustami. [...] Klienci mnie kochają. Odwzajemniam im się powściągliwością w ocenie ich gustu, montuję barokowe stiuki i [...] chwalę róż w jego najbardziej debilnym odcieniu; nie ucieknie się w życiu od kompromisów”. Chwila wysiłku i każdy z nas rozpozna się w Glazurniku. Poza tymi oczywiście, którzy nigdy nie będą w stanie, jest to bowiem poniżej ich godności osobistej.

Dobry Glazurnik to synteza Pana i Chama, coincidentia oppositorum, czyli Ktoś Zły połączony z Kimś Bardzo Dobrym, a nawet „czołzenłan” (Chosen One z „Martixa”). Krew z naszej krwi, kość z kości. Synteza walk terytorialmych o miasto stołeczne Warszawa. Przypis do książki Elżbiety Janickiej „Festung Warschau” oraz do wielu innych dawnych i przyszłych polskich książek.

Ulica szmalcowników
Na murze domu z podcieniami, róg Białej i Elektoralnej, zawisła niedawno tablica z nową nazwą ulicy: „Aleja Szmalcowników”. Powisiała chyba z pół dnia, potem zdjęli ją nieznani sprawcy.
Błyskawicznie odnotowano ten fakt w komentarzach na blogu Frontu Wola (w końcu to dość blisko Muzeum Powstania Warszawskiego). Internauta „genesis z ducha” nie patyczkuje się, tylko od razu straszy Dziennikiem Ustaw z 2003 r. Nr 119, poz. 1117: „Kto w celu wprowadzenia do obrotu oznacza przedmioty niechronione prawem ochronnym na wzór przemysłowy [...] napisami lub rysunkami mającymi wywołać mylne mniemanie, że przedmioty te korzystają z takiej ochrony, podlega karze grzywny lub aresztu”.

Wnioski? „Tablica może i ładna, ale metodologicznie błędna”. I coś o pepeerze.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.