„Poliss”, reż. Maïwenn

„Poliss”, reż. Maïwenn

Bartosz Żurawiecki

„Poliss” ma formę dynamicznie zmontowanego reportażu – nowe wątki wyłaniają się jeden za drugim i urywają, by ustąpić miejsca wątkowi następnemu

Jeszcze 1 minuta czytania

Luc Besson musi być bardzo inspirującym kochankiem, skoro kolejne partnerki reżysera również biorą się za kręcenie filmów. W tym miejscu kończę ze zgryźliwym tonem, bo o ile „Human Zoo” znanej z „Angel-A” Rie Rassmusen to grafomania, która szczęśliwym trafem ominęła nasze ekrany, o tyle „Poliss” Maïwenn (ponoć była ona kiedyś inspiracją do stworzenia postaci Matyldy z „Leona zawodowca”) bije na głowę niejedno dzieło Luca. Natrętnie podkreślam to powinowactwo z autorem „Wielkiego błękitu”, ale też film matki jego córki aż się prosi o genderową interpretację.

Maïwenn sięga po jakże męskie „kino policyjne” – rzecz rozgrywa się w jednostce walczącej z przestępstwami popełnianymi na dzieciach. Dzieci natomiast kultura lokuje w domenie kobiet, wiąże z macierzyńskimi instynktami i matczyną troską. I rzeczywiście, gros personelu stanowią kobiety, dalekie jednak od stereotypu ciepłej rodzicielki, raczej zbyt pochłonięte swą pracą, by skrupulatnie zajmować się własnym potomstwem. Sama Maïwenn gra w filmie reporterkę o imieniu Melissa, towarzyszącą z aparatem działaniom oddziału. Z pozoru zahukana, milcząca, zaniedbana, a więc „niekobieca”, traktowana jest przez niektórych funkcjonariuszy jak piąte kołu u wozu – irytująca, brzydka baba, która plącze się między nogami i strzela fotki w najmniej odpowiednich momentach. Wkrótce jednak Mellisa wikła się w policyjny romans, pod wpływem którego zmienia się z Kopciuszka w królewnę. Odkrywamy zarazem, że w życiu prywatnym pozostaje w swobodnym, otwartym związku z pewnym przystojnym Włochem. Czyżby więc tylko grała w okolicznościach służbowych pierwszą naiwną, by wydobyć więcej tajemnic, sprowokować do szczerych reakcji?

Enigmatyczność, dwuznaczność postaci Melissy (skądinąd już samo podobieństwo imienia bohaterki do zioła o właściwościach uspokajających ma dla mnie ironiczny wydźwięk), a także jej zdystansowane, uważne i pozbawione oceny spojrzenie, wpływa na cały film. Pozwala zobaczyć gorączkowy, dosadny świat „psów” tropiących ludzi, którzy wyrządzają krzywdę dzieciom, z innej perspektywy. To, co w wydaniu męskim, amerykańskim byłoby zapewne heroiczną opowieścią o pościgu dzielnych glin za paskudnymi pedofilami, zmienia się tutaj w konfrontację twardych faktów z trudnymi pytaniami bez odpowiedzi. Jak, na przykład, ustosunkować się emocjonalnie do epizodu, w którym odkrywamy, że intymny związek nauczyciela gimnastyki z uczniem jest jedyną bliską relacją, jakiej chłopak doświadczył w swoim życiu?

„Poliss”, reż. Maïwenn. Francja 2011, 
w kinach od 13 maja 2012 
„Poliss” ma formę dynamicznie zmontowanego reportażu – nowe wątki wyłaniają się jeden za drugim i urywają, by ustąpić miejsca wątkowi następnemu. Wynika to z tempa i charakteru pracy policjantów. Ich zadaniem jest wytropić przestępcę, odstawić go przed oblicze sprawiedliwości, a następnie zająć się sprawą kolejną. W tym pośpiechu nie starcza też czasu na refleksję nad tym, co się przeżyło, w czym brało się udział. Nieprzepracowane stresy, frustracje i wątpliwości odkładają się więc w bohaterach i znajdują ujście w nader poruszającym finale.

Maïwenn szczęśliwie rezygnuje ze środków typowych dla paradokumentalnego stylu, czyli trzęsącej się kamery z ręki i udawanego „autentyzmu”. Rzecz jest znakomicie zagrana i po mistrzowsku nieraz napisana oraz zainscenizowana (vide scena, w której drobna kłótnia dwóch policjantek przekształca się w rękoczyny i obrzucanie się monstrualnymi wyzwiskami). Autorka potrafi rozładować napięcie humorem (kapitalny fragment z nastolatką, której koledzy zabrali telefon), nie zaniedbuje także krytyki społecznej. Konstatacja, że ustosunkowani przestępcy unikną zapewne odpowiedzialności za swoje czyny, za to imigrantom wiatr zawsze będzie wiał w oczy, nie jest może specjalnie odkrywcza, zostaje jednak poparta mocnymi przykładami.

„Poliss” wykracza więc poza ramy sprawnie skręconego reportażu. Brak indywidualnego bohatera, mnogość postaci i wątków mogą sprawiać pewien kłopot podczas oglądania, zwłaszcza, jeśli nie jesteśmy obyci z francuskimi aktorami. Warto jednak przedrzeć się przez ów gąszcz i wejść w świat, który tylko z pozoru ma czarno-białe zabarwienie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.