Notacje
Iana Bostridge’a

Jolanta Brózda-Wiśniewska

Pisanie tekstów o muzyce – w tym tekstów krytycznych – przez muzyka-praktyka, jest podejrzane. Rodzi pytania, czy muzyk pisaniem nie chce zaleczyć swoich frustracji artystycznych

Jeszcze 1 minuta czytania

Ach, ta rozbrajająca marketingowa łopatologia! Na okładce książki, poza nazwiskiem autora: Ian Bostridge i tytułem: „A Singer’s Notebook”, napisano o autorze: „Nie jest dobrym śpiewakiem. Jest śpiewakiem wielkim” (za „The New Yorker”). Nie miejsce tu na rozstrzyganie tej gombrowiczowskiej kwestii. Prawdą jednak jest, że banalność tego stwierdzenia nijak się ma – na szczęście – do niebanalności treści książki znanego brytyjskiego tenora.

Ian Bostridge „A Singer’s Notebook”.
Faber & Faber, Londyn 2011.
W tomie zebrano jego teksty: felietony, eseje, recenzje, rozproszone po różnych gazetach, czasopismach, książkach programowych koncertów, bookletach płyt, w internecie i na papierze. Prosty, ale trafiony pomysł, bo „ręczne” ich szukanie pochłonęłoby bardzo dużo czasu. Na doraźność wielu tekstów autor znalazł sposób: dopisywanie kursywą własnych refleksji i aktualizacji. Na przykład artykuł z 2006 roku o tym, że – jak twierdzi Bostridge – Mozart pisał nudne role dla tenorów, był przedmiotem polemiki i autor cytuje jej fragment.

Pisanie tekstów o muzyce – w tym tekstów krytycznych – przez muzyka-praktyka, jest podejrzane. Rodzi pytania, czy muzyk pisaniem nie chce zaleczyć swoich frustracji artystycznych, lub uzupełniać niedostatków we władaniu jednym medium, za pomocą innego. Nic takiego nie zachodzi w pisaniu Bostridge’a, ponieważ on gra z czytelnikiem w otwarte karty. Zanim zaczął zawodowo śpiewać, zawodowo zajmował się historią na uniwersytecie w Oksfordzie i w tej dziedzinie doszedł do stopnia doktorskiego. We wstępie przyznaje się do własnych, częściowo tylko spełnionych pragnień pisania o muzyce w szerokim kontekście społecznym i historycznym, i żałuje, że brakuje mu na to czasu. Pisze też, że dzięki śpiewaniu zdystansował się do objaśniania świata za pomocą historii: „[...] jeśli życie śpiewaka i wykonawcy w teatrze czegokolwiek mnie nauczyło w sensie intelektualnym, to luźniejszego potraktowania historycznej perspektywy, której kiedyś dawałem pierwszeństwo”*.

W dopracowanym, erudycyjnym, dbałym o szczegół stylu Bostridge’a znać solidny warsztat historyka-gawędziarza, którego pasjonuje zbieranie i opisywanie faktów, śledzenie ich przyczyn i następstw. Jednocześnie, swobodna forma daje mu prawo do snucia interpretacji, glos, wycieczek w swoje doświadczenia artystyczne. Przykładem może być tekst o Leošu Janáčku. Bostridge pisze jak to, w charakterze researchera BBC śledził – z dystansem historyka – romantyczne wątki życia kompozytora podróżując do jego ojczyzny, czyli Moraw. W tym samym artykule czytelnik spotka również Bostridge’a-śpiewaka, który dzieli się wrażeniami z wykonania „Dziennika tego, który zniknął” Janáčka, a dywagując na temat związków emocjonalnej biografii artysty z jego dziełami przyznaje: „Muzycy potrzebują pożywki dla swoich interpretacji, a biograficzne okoliczności, które towarzyszyły powstawaniu utworu, mogą być użyteczne jako menu dla wyobraźni”.

Ian Bostridge

Bostridge zazwyczaj pisze o tym, co go w muzyce najbardziej interesuje. Jest sporo o Brittenie, o Schubercie, o pieśniach niemieckich i ich cyklach. Felietony powstałe dla miesięcznika „Standpoint” to z kolei pole do rozważań o czasie w muzyce, detronizacji muzyki klasycznej na rzecz pop i rocka, o serialu „The Sopranos”. Książka jest także kopalnią wiedzy dla zainteresowanych śpiewaczą codziennością: brytyjski tenor być może napisał najbardziej przystępny dla laików i najdowcipniejszy tekst o utrapieniach, jakie śpiewacy mają z flegmą. 

 Niech puentą tej recenzji będzie fragment tekstu, który dla autora jest pomostem między karierą historyka a karierą śpiewaka. Bostridge napisał w Oksfordzie doktorat na temat czarnoksięstwa w XVII i XVIII wieku. W 2000 roku na festiwalu w Edynburgu wygłosił wykład „Muzyka i magia”. On właśnie otwiera książkę. We wstępie Ian Bostridge pisze tak: „Zawsze przeczuwałem, że w muzyce jest coś transcendentnego, coś co pozwala nam uciec od ograniczeń i zniewoleń racjonalnością – i to w sposób uporządkowany, a nie na zasadzie szaleństwa. Jednocześnie rozpoznaję, jak jest trudne, a tak naprawdę niemożliwe uargumentowanie istnienia tych magicznych właściwości”.

Czytelniku, pozwól jeszcze dodać puentę praktyczną a niezbędną. Wydawcy i tłumacze: przekładać na polski!

* Fragmenty książki w tłumaczeniu autorki.