Drogi i bezdroża krytyki muzycznej
fot. vxla / Flickr CC

Drogi i bezdroża krytyki muzycznej

Krzysztof Knittel

Nie pragnę nikomu niczego zabraniać, a szczególnie kierowania się intuicją w odbiorze dzieł muzycznych, ale trudno jest mi przyjąć za właściwą postawę, w której powierzchowna i ogólna wiedza muzyczna wsparta instynktem ma określać miarę wartości

Jeszcze 2 minuty czytania

Dyskusje i spory między artystami i krytykami mają długą tradycję. Warto więc choć pokrótce przypomnieć spory fragment świetnego tekstu Karola Szymanowskiego, który w latach 20. ubiegłego wieku tak opisywał sferę krytycznych sądów o sztuce:

„Nauki ścisłe, operujące pojęciami bezwzględnymi, tworzącymi nieuniknioną ciągłość poglądów naszych na rzeczywistość, w rozwoju swym niejednokrotnie zmuszone były cofać się z zajętych już stanowisk, szukać z mozołem i trudem innego wyjścia z piętrzących się trudności. O ileż jednak bardziej dowolną jest wszelka «naukowość» w zastosowaniu do rozważań nad całokształtem sztuki! Pozostawiwszy poza sobą mgliste, wyniosłe, bezwietrzne niemal granice transcendentnej estetyki […] – znajdziemy się wreszcie w sferze krytycznych sądów o sztuce współczesnej, sądów, których dowolność dochodzi do szczytu z tej prostej przyczyny, iż otaczająca nas artystyczna «rzeczywistość» nie przedstawia form stałych i określonych, znajduje się w atmosferze ciągłego wrzenia, zdradzając co najwyżej ogólne kierunki, po których dąży współczesna myśl artystyczna. Kierunki te, ozdobione gwoli łatwiejszej orientacji przeróżnymi «izmami», stosuje się jako metody krytyczne do sądów o twórczości tego lub owego artysty, przypisując im cechy pojęć bezwzględnych. W tym właśnie tkwi najważniejszy błąd, bowiem «izmy», których istotne znaczenie polegać może jedynie na sankcji wysoko uzdolnionej twórczej jednostki, noszącej z natury rzeczy charakter deus ex machina, nie mogą w żadnym wypadku służyć jako miara i waga istotnych wartości. Jedyną pewną ostoją zdają się tedy dla myśli krytycznej normy wartości minionych. A więc kanony estetyczne przeszłości mają torować drogi, po których ma dążyć sztuka przyszłości, określając zarazem granice, poza którymi rzekomo zaczyna się niepewna sfera estetycznych bezdroży. W tym kole bez wyjścia rodzi się wieczysty konflikt pomiędzy myślą naukową, a więc krytyczną i samowolą twórczą uzdolnionej jednostki, pomiędzy artystyczną «statyką» i «dynamiką», doprowadzając z nieuniknioną konsekwencją do wzajemnej niesprawiedliwości sądów: myśl krytyczna z uporem trzyma się po stokroć już zbadanych i zarejestrowanych wartości, zaprzeczając w zasadzie możliwości tworzenia się nowych, opartych nie na konsekwentnej ciągłości, a na pozornej negacji; myśl twórcza zapoznaje niewątpliwie elementy ciągłości, wyrażające się nawet w najjaskrawszych pozornie kontrastach, żyjąc w szczęśliwym, jedynie zresztą twórczym złudzeniu stwarzania wszystkiego ab ovo” (Karol Szymanowski, „Drogi i bezdroża muzyki współczesnej”).

Czy aż tak zmieniła się relacja krytyki i twórczości od lat 20. ubiegłego wieku? Czy nie jest tak, że owe kierunki, owe „izmy” nadal traktuje się jako pojęcia bezwzględne, zapominając, że są one wyłącznie wynikiem twórczości uzdolnionych jednostek i nie powinny stanowić miar dla sądów wartościujących? Zapomina się również o tym, że brak jest dla tych pomiarów narzędzi badawczych, bowiem kształtują się one na bazie dzieł, które właśnie powstają, co jest powodem wspomnianego przez Szymanowskiego wrażenia koła bez wyjścia. Posługiwać się możemy wyłącznie dostępnymi nam narzędziami, wiedzą specjalistyczną, np. w dziedzinie twórczości elektronicznej i komputerowej, i niedoskonałą, bo nie obejmującą tego, co najnowsze, ale stale uzupełnianą wiadomościami z zakresu teorii i praktyki muzycznej (ta druga jest niezwykle przydatna dla studentów teorii – stwierdziłem to niejednokrotnie prowadząc dla nich zajęcia kompozycji z muzyki konkretnej i elektronicznej w studio komputerowym łódzkiej Akademii Muzycznej).

Nie mamy więc innych narządzi badawczych, niż ta niedoskonała, ale ciągle poszerzana wiedza o danej dziedzinie muzyki. I nie widzę również innej możliwości opisu dzieła muzycznego czy jego wykonania, niż posłużenie się tą wiedzą, uzupełnioną talentem pisarskim krytyka, jego wrażliwością na kształt muzyki, postawą otwartą i twórczą wobec nieznanego, wyobraźnią, dobrym słuchem wreszcie. Jeśli nie będziemy korzystać z tej wiedzy i latami zdobywanych umiejętności, gdy zdamy się na wartościujące sądy, odbiór i opinie ludzi określanych czasami mianem general audience,  wówczas będziemy mieli do czynienia z czymś, co można by nazwać władzą ludu czy swoistą rewolucją kulturalną. Nie pragnę nikomu i niczego zabraniać, a szczególnie posługiwania się intuicją w odbiorze dzieł muzycznych, ale trudno jest mi przyjąć za właściwą postawę, w której powierzchowna i ogólna wiedza muzyczna wsparta instynktem ma określać miarę wartości. A przecież jest jeszcze inna sfera – muzycznego biznesu i polityki kulturalnej, gdzie krzyżują się i przecinają rozliczne wpływy oraz interesy muzycznych instytucji, firm i jednostek. Ta sfera, najczęściej silnie powiązana z konkretną w danym czasie władzą polityczną, jest wszechobecna, ale zarazem najmniej widoczna. Odwołam się znowu do wspomnianego artykułu Karola Szymanowskiego:

„Nie ulega wątpliwości, iż sprawy w zasadzie swej poza obrębem sztuki stojące, jak np. polityka, mają nieraz decydujący wpływ na charakter wypowiadanych sądów. Oczywiście ta niezbyt pochlebna opinia publicystycznej krytyki tyczy się jedynie zasadniczego jej charakteru, nie uwłaczając bynajmniej temu lub owemu z jej przedstawicieli, umiejącemu dzięki głębokiej wiedzy i rzetelności wznosić się do wyżyn istotnego obiektywizmu”.

Życzyłbym więc krytyce muzycznej – niezależnie od tego, czy jej sądy są negatywne czy pozytywne dla konkretnych dzieł – aby pogłębiając stale własną wiedzę, jak najrzetelniej wypełniała swoje zadanie dokumentowania życia muzycznego. Jej wpływ na jego kształt jest niebagatelny.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).