John Updike, „A potem…”

Magda Heydel

Świetny zbiór opowiadań zmarłego w ubiegłym roku autora „Czarownic z Eastwick” to festiwal seksizmu à la Updike – przenikliwy, bolesny i śmieszny

Jeszcze 1 minuta czytania


Czytelnicy prozy Johna Updike’a od razu rozpoznają ten klimat. W tomie „A potem…” znów pojawia się wrażliwy, zamyślony i czujnie, choć nie bez smutku obserwujący ludzi mężczyzna, którego życie jest nieodległe od życia samego autora. Updike jest pisarzem własnej biografii, rozmnożonej na wiele wariantów.

John Updike, „A potem…”. Przeł.
Wojsław Brydak, Rebis, Poznań, 374
strony, w księgarniach od 28 lipca 2009
Tak jak niejeden z jego bohaterów, w wieku trzynastu lat przeprowadził się z niewielkiego miasta w Pensylwanii do wiejskiego domu z piaskowca („Wiejski dom z piaskowca” to centralne opowiadanie tomu). Mieszkał tam z dziadkami i z matką – silną, zdecydowaną, dominującą, dla której ów dom, nawet jeśli oznaczał ciężką pracę, był spełnieniem rajskiego mitu.

Samotny, wrażliwy chłopiec, zachęcany przez matkę do prób pisarskich, wyjedzie na Harvard, ożeni się z córką teologa (bohaterowie Updike’a często nazywają się Richard i Joan Maple), będzie miał dzieci. Jego małżeństwo potoczy się niemal wzorcową koleją życiowych komplikacji i zapętleń, będą romanse, rozwód, ponowne związki obojga, konfrontacja z życiem dorosłych dzieci, dziadkowanie, babkowanie (piękny utwór zamykający tom).

Opowiadania w tomie „A potem…” nie układają się, rzecz jasna, w spójną historię. Są autonomiczne, ale każde z nich jest równocześnie fragmentem, odpryskiem, z którego wywodzimy obraz podobnego życia. Raz jest to precyzyjnie i szczegółowo opisana scena lub wgląd w zmienne stany uczuciowe bohaterów na tle konkretnych, wyrazistych sytuacji (świetne „Po tamtej stronie ulicy”), innym razem widzimy panoramę mijającego życia, jakby bardziej od wewnątrz, autorefleksyjnie, w narracyjno-emocjonalnym skrócie („Igranie z dynamitem”).

Siłą tej książki jest podwójna perspektywa, zarazem makro i mikro. Niemal studium Amerykanina klasy średniej końca dwudziestego wieku nie tyle na tle czasów, co domu z ogrodem oraz kręgu najbliższych: żony, kochanek, sąsiadów, przyjaciół. A zarazem – obraz szczegółu, subtelnie wycieniowany detal, zwykle widoczny tylko w sporym zbliżeniu, a tu – w krótkiej formie – wyświetlony i usamodzielniony. W efekcie dostajemy pod jednym grzbietem cały kalejdoskop spojrzeń i ujęć, składających się na świat zmienny i rozproszony, bo każda historia jest inna, indywidualna. Ale grzbiet jest mocny. Trzyma.

Updike pokazuje mężczyzn starych albo starzejących się. Patrzą na własną starość i dorosłość swoich dzieci („Krótka Wielkanoc”). Stają w obliczu śmierci i cielesnego przemijania („Podróż do umarłych”). Przyglądają się swoim nowym kobietom, bilansują związki, które odeszły wraz z przemijaniem czasu. Które opowiadania wybrać? Chyba wszystkie! To festiwal Updike’owskiego seksizmu – przenikliwy, bolesny i śmieszny.

Kiedy indziej bohaterowie odkrywają przemijanie w przedmiotach („Brązowa skrzynia”). Nie jest to jednak proza nostalgii czy rezygnacji. Przeciwnie: dużo w niej nadziei, odwagi transgresji, zachwytu dla wszystkiego, co się zaczyna. Z tych opowiadań bije siła życia, jego niewyczerpana energia. To pisarstwo ekstatycznego „Tak!” dla świata.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.