Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Dada i Doda

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

„Koszmar sylwestrowej nocy” – takimi wspomnieniami dzielił się ze słuchaczami radiowej Dwójki reżyser Jerzy Gruza, człowiek niewątpliwie bogaty w doświadczenia imprezowe. Gdzie by nie było – w tatrzańskim szałasie z juhasami, z intelektualno-artystyczną elitą w Warszawie, w tłumie na nowojorskim Times Square – zawsze kończyło się fatalnie, a w każdym razie niezgodnie z oczekiwaniami. W sylwestrowym koszmarze główną rolę odgrywają bowiem owe oczekiwania, presja obowiązku „szampańskiej zabawy” i „sylwestrowego szaleństwa”, narastające w ostatnich dniach roku napięcie: gdzie? z kim? w czym? Na tym nie koniec, bo jak ta noc wreszcie się przewali, dobija nas pytanie: Do której? Do trzeciej? No to słabo, bo my do szóstej!

Symboliczna przemoc „powitania Nowego Roku” wywołuje reakcje ucieczkowe. Egzotycznie – pod palmę, na rafę, na wulkan. Zdrowo-sportowo – narty w Dalmacji, ostatecznie Beskid Niski. Swojsko – na polską wieś. Najbanalniej – cichaczem z sałatką i butelką do znajomych. Byle uniknąć obciachu „imprezy w lokalu”. Ekstrema awangardy wybiera noc w piżamie przed Polsatem.

W tym roku pomocną dłoń wyciągnęło Muzeum Sztuki Nowoczesnej, samo skądinąd wymagające wsparcia. Propozycja dawała pełen komfort. Bal charytatywny – kupujemy „cegiełki” na zakup dzieł do muzeum, co buduje dobre mecenasowskie samopoczucie. Przewidziany program artystyczny – czujemy się lepsi od tych, którym wystarczy alkohol, żarcie i fajerwerki. Swoją obecnością na balu wspieramy obecność MSN w pawilonie Emilia, jak wiemy w sposób niepojęty zagrożoną. No i nie trzeba nigdzie wyjeżdżać.

„Bankiet ciał” / fot. Bartosz Stawiarski / MSN

Sam tytuł balu „Bankiet ciał” był odwołaniem do Festin – uczty, którą związana z surrealistami artystka Meret Oppenheim urządziła wiosną 1959 roku w Bernie. Wówczas na bankietowym stole leżała naga dziewczyna, o wyzłoconej głowie, w koronie – wiosenna bogini. Jedzenie brano ustami wprost z nagiego ciała. W 1960 roku Andre Breton poprosił o powtórzenie „uczty” w Paryżu, dla uświetnienia wystawy nazwanej Exposition inteRnatiOnale du Surrealisme – czyli EROS. Naga kobieta była pokryta złotą siecią. Rozłożone na niej jedzenie rękami nakładano na talerze.

Oczywiście w Emilce nie próbowano muzealnej rekonstrukcji tamtego bankietu. Dla tysięcznej (tak!) publiczności urządzenie bufetu z nagich kobiet raczej nie wchodziło w rachubę. Chodziło o zmysłową aurę, lekko perwersyjne asocjacje, zabawę ze sztuką. Podobnie pomyślany był cały program balu, który na szczęście nie był „występem” ani nawet performansem, choć tak był nazywany. Wśród publiczności krążyły postacie w kostiumach, które w bywalcach muzeów sztuki nowoczesnej mogły poruszać potok skojarzeń. Niektóre podręcznikowo oczywiste, jak to z „Baletem triadycznym” Oskara Schlemmera, wykładowcy Bauhausu, prezentującego w nim swoją teorię powiązania kształtów ludzkich i ruchu. Inne mniej oczywiste. Najwięcej pożądań wzbudzała dziewczyna zamknięta w lateksowym kokonie z fallicznymi wypustkami – cytatem z pracy Louise Bourgeois „Zniszczenie ojca. Ukostiumowane postacie niespodziewanie układały się w grupy, zamierały w osobliwych pozach, by za chwilę włączyć się w tłum i taniec. Zresztą w miarę rozkręcania się zabawy performerzy coraz swobodniej traktowali swoje role, po północy zrzucano niewygodne części kostiumów, co tworzyło nowe, coraz bardziej absurdalne sytuacje. Wszystko było bezpretensjonalną, dadaistyczną zabawą.

fot. Bartosz Stawiarski / MSN

Ilu gości chwytało te artystyczne i muzealne aluzje? Zapewne niewielu, ale to nic nie szkodzi. Sukces balu polega na tym, że do Muzeum ściągnęła wielka publiczność, która bynajmniej nie okazała się tą znaną z wernisaży. Artystyczno-hipsterska warszawka była w mniejszości. Dominowali młodzi i średnio młodzi korpo, których raczej widziałoby się w bardziej konwencjonalnym imprezowym wydaniu, bliżej Dody niż dadaistycznych żartów. I bardzo dobrze. Tak się buduje swoją publiczność. Nie tylko przez pogadanki o sztuce. Wobec warszawskiej oferty sylwestrowej wybór Muzeum świadczy o tym, że jest to miejsce, w którym wypada być. I nie ma co wybrzydzać na taki lans.

Niewielu też z balowiczów zdawało sobie sprawę z organizacyjnych przeszkód, których pokonanie wymagało od personelu MSN umiejętności niewiele mających wspólnego z muzealną profesją. Ale udało się to, co najważniejsze: w ostatnim dniu roku – dzięki „cegiełkom” – dokonano zakupu dużej pracy Goshki Macugi. I tak po sylwestrze zostaje sztuka, a nie tylko potłuczone butelki, kupa sprzątania i kac.

Wypijmy za powodzenie Emilki!


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.