Zośka Papużanka, „Szopka”

Zośka Papużanka, „Szopka”

Urszula Pawlicka

Papużanka prezentuje obraz rodziny na pozór przeciętnej – przecież nie ma tu przemocy czy alkoholizmu. I właśnie w tę przeciętność wbija ostry szpikulec

Jeszcze 1 minuta czytania

W tym domu, w którym „pachniało zupą warzywną, kapustą kiszoną albo galaretą z nóżek”, nieustannie coś się działo. Wydawałoby się, że jest przyjemnie, żartobliwie i bezproblemowo. Prezent dla matki od ojca, wyjście na lody, zabawy sąsiadujących dzieci, dostanie się Maciusia na studia, małżeństwa...

Ale dlaczego Wandzia woli spędzać czas w mieszkaniu Jurka z trzeciego piętra, oraz tworzy sobie pod stołem wyimaginowany świat, w którym lalka, pani Helenka, jest hrabiną, pachnie słodyczami i wiedzie spokojne życie w apartamencie? I dlaczego do jej porcelanowego ucha Wandzia opowiada wymyślone historie o tym, jak „ojciec po powrocie całuje mamę w policzek, bo tak wypada postępować z hrabinami i tak robił tata Jurka z mamą Jurka, chociaż mama Jurka nie była hrabiną”. Opowiada, że „wszyscy razem zasiadają do stołu, że mama się śmieje i pachnie marcepanem, a nie świńskimi nogami, że ojciec buduje dla niej i dla pani Helenki huśtawkę w ogrodzie, huśtawkę, którą trzeba pomalować na zielono i na której zmieszczą się nie tylko hrabina Wandzia z hrabiną panią Helenką, ale i mama, i tata, i nawet Maciuś, który zrozumie, że przyjemniej jest się huśtać, niż straszyć”?

Zośka Papużanka, „Szopka”. Świat Książki,
Warszawa, 208 stron,
w księgarniach od października 2012
Zośka Papużanka z niezwykłą lekkością żongluje słowami, by w sposób anegdotyczny i satyryczny opisać małostkowość i teatralność życia pewnej rodziny. Ironia, wyolbrzymienia i powtórzenia służą uwydatnieniu absurdów codzienności przedstawianych w postaci licznych scenek rodzajowych. Papużanka prezentuje obraz rodziny na pozór przeciętnej – przecież nie ma tu przemocy czy alkoholizmu. I właśnie w tę przeciętność wbija ostry szpikulec. Pokazuje dom, w którym podstawowe wartości ulegają dziwnej mutacji.

Rodzina to para dorosłych z dziećmi, która mieszka w jednym domu i spotyka się przy stole ustawionym na środku pokoju. Relacja małżonków ogranicza się jednak do wspólnych posiłków i kłótni. Cłonkowie rodziny albo nie widzą problemów – jak matka – albo mają świadomość, że nie jest tak, jak być powinno, ale nie wiedzą, co dokładnie jest nie w porządku (przykładem jest Wandzia, która „była przekonana, że to ona rozpętała piekło, że to z jej, Wandzinej, pięcioletniej, sześcioletniej, siedmioletniej przyczyny ta wojna. Nie przychodziło jej co prawda do głowy, co złego zrobiła, za to przychodziło, że coś jednak zrobiła, skoro rodzice walczą”). Nie wiadomo, skąd się bierze ten wadliwy element, który sprawia, że podtrzymywane z trudem ściany szopki ustawicznie pękają. W tym domu nie dokona się żadna zmiana, bo nikt nie wie, co miałby zmienić.

Im więcej pojawia się w tej historii farsy, tym większy uzyskuje ona wymiar dramatyczny. To, co było zabawne w postępkach małego Maciusia, staje się żałosne w zachowaniach dużego Maciusia. Zmiany zachodzące w rodzinie mają charakter przestrzenny albo instytucjonalny, jak przeprowadzka, małżeństwo czy rozwód. Modyfikacjom nie ulegają ani zachowania, ani imiona – Wandzia pozostaje Wandzią, a Maciuś Maciusiem.
Odgrywana przez dorosłych szopka z łatwością naśladowana jest przez dzieci – oparta jest bowiem na rutynowych zachowaniach i powielanych dialogach. „A mój to mnie znowu dzisiaj zbił – powiedziała z dumą młodsza siostra, pluskając obranym ziemniakiem w garnek pełen zimnej wody. – I wiesz, za co? [...] – Wiesz za co? Za nic, oczywiście. Jak zwykle”.
Przedstawiane sytuacje wydają się błahe, proste i spontaniczne, jak tutaj: „Potem Maciuś głosił chrzest. Potem Elka ogłosiła rozwód”. Rodzina jest jak figurka origami, wykonana wyłącznie z papieru, bez użycia kleju – figurkę origami można prosto rozłożyć, nic nie skleja jej elementów. Członkowie rodziny zamiast zadbać o „klej”, kurczowo trzymają się „ścian”, jakby to było jedyne rozwiązanie, by figura doszczętnie się nie rozleciała.

Niezwykłą siłą książki Papużanki jest język – dynamiczny, samorzutny i sprężysty. Zmienia się z lekkiego, żartobliwego i anegdotycznego na bardziej surowy, gorzki, relacyjny, choć nadal niepozbawiony energii. W części poświęconej dzieciństwu dominują fragmenty opisujące nieudolne dbanie o własną szopkę oraz absurdy codzienności, przejawiające się w krótkich rozmowach z ciętymi ripostami. Naiwność dziecięca przeradza się jednak w kołtunerię, śmiech w gorycz, a infantylność w ironię. Jak ostatnia deska ratunku – pozostają zdrobnienia.

Papużanka polemizuje z utartym przekonaniem, że późniejsze czyny tłumaczy to, jak się było wychowanym w rodzinnym domu. W „Szopce” nie wiadomo, kto jest narratorem, a kto bohaterem – w polifonicznym tekście nawet szmatka dochodzi do głosu. Kiedy nie wiadomo, kogo oskarżyć za przegraną, jest jasne, że zawinili wszyscy. „Piosenka się skończyła. Zaraz będzie następna. A potem wiadomości. Maciuś siedzi. Całkiem oblazł z życia”.

Szopka trwa, nie wskóra tu nic nawet Pan Deus Ex Machina.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.