SAM NIE WIEM:
Hormony
Jack miał być pływakiem, należał nawet do sekcji, jednak został z niej usunięty, bo w przypływie gniewu spuścił wodę z uniwersyteckiego basenu. To wcale nie było takie proste, będzie się później zwierzał. Skąd ten gniew? Chłopak wygląda na spokojnego. Jego obiektem była woda czy raczej morderczy trening, oparty na powtarzalności tych samych gestów? Czy wiązał się z nim strach przed wybraną drogą życia? Czy Jack, pod wpływem iluminacji albo po prostu duchoty oraz gorąca (jesteśmy na Florydzie, pogoda tu rzeczywiście rzutuje na zachowania ludzi) zobaczył, że na starość pływanie przyniesie mu tylko reumatyzm i zatoki? Jesteśmy w czasach, kiedy na sporcie jeszcze nie można było specjalnie zarobić. A może wszystkiemu winne jest to, co prorokował Wilde, czyli że „Each Man Kills the Thing He Loves”? Nie, Jack ciągle kocha pływanie, mimo że pływa już w innych basenach. Dookoła basenów – na Florydzie ludzie to krokodyle, nie wilki, którzy zajmują się niszczeniem tego, co kochają.
Jack zakochuje się w Charlotte, wyśrubowanej, dojrzałej blondynce. Charlotte myśli jednak o innym; odważnie odciąga majtki podczas pierwszej wizyty więziennej u ukochanego, którego poznała listownie – kudłatego skazańca, który czeka na śmierć. Hillary (tak ma na imię skazaniec) siedzi na stołku kilka metrów od niej, ręce ma skute kajdankami, za chwilę kamera najedzie na plamę na jego spodniach: to nie jest zmaza nocna, plama wyraźnie jest świeża. To tylko prolog. Gdy dojdzie między nimi do zbliżenia, on będzie ją gwałcił, szarpiąc za włosy, jej będzie się to wyraźnie podobało. Potem były więzień zamknie ukochaną w domku na bagnach, a ona nie będzie potrafiła opuścić tego potwornego miejsca.
Nie oni jedni są w sidłach pożądania. Ward – dziennikarz z Miami, brat Jacka – który wrócił w rodzinne strony, by zbadać domniemaną zbrodnię Hillary’ego, też się męczy. Ward ma tajemnicze blizny w kącikach ust, przez co wygląda trochę jak Joker. Jest świetnym dziennikarzem śledczym, ale jak popije, staje się natrętny i zaczyna zaczepiać ludzi. Pewnej nocy po popijawie brat znajduje go leżącego nago na brzuchu w pokoju. Ward leży na płachcie folii, ma ręce związane na plecach, w ustach knebel, ciało całe we krwi. Naprzeciwko niego siedzi na fotelu goły, zwalisty Afroamerykanin, na drugim fotelu siedzi drugi – ten jest ubrany. Co się stało? To wyjaśnia czarnoskóry przyjaciel Warda, także dziennikarz, kilka dni później. Otóż Ward po pijaku pozwolił kiedyś, by ten mu obciągnął – gdy Ward jednak wytrzeźwiał, poczuł odrazę do siebie. To odraza do własnej natury każe mu od tamtego dnia karać się nieustannie.
Jacka też terroryzuje żądza; jest niewinny tylko dlatego, że jeszcze z nikim nie spał. Zakochuje się w Charlotte, ale ta go odtrąca – zamiast iść z nim do łóżka, oddaje na niego mocz, po tym jak poparzyły go morskie ameby. Przez długi czas musi mu to wystarczyć. Gdy w końcu jego fantazja zostaje spełniona, szybko wkrada się zły los.
Ostry underground... Czy ja tu opowiadam o filmie, który kupiłem w małym sklepie przez internet albo zobaczyłem na jakimś dziwnym festiwalu? Nic z tych rzeczy, „Pokusę” grają w polskich kinach, nakręcił ją facet uznawany za nadzieję amerykańskiego przemysłu filmowego, wystąpił w nim tabun hollywoodzkich gwiazd. Jest to kino mainstreamowo-undergroundowe, ambitne i kuriozalne.
Tak jak bohaterów „Pokusy” popychają do robienia głupstw namiętności, tak reżysera filmu, Lee Danielsa, popycha przesada. Nie wystarcza mu, że w fabule dzieje się więcej, niż może ona unieść – dokłada też na innych poziomach. Obraz został zdeformowany przez filtry, ziarnista taśma ma imitować amerykańskie kino z lat 70., kadry toną w słońcu tak mocno, że niekiedy wydają się wręcz przepalone, innym razem dominuje w nich zgniła zieleń albo sepia. Tym kolorystycznym przygodom – malowanym jarmarkom – towarzyszy muzyka w stylu wytwórni Motown. Cała ta machina zostaje zaprzęgnięta, aby pokazać fakty, udowodnić, że koniec lat 60. w Stanach to była epoka prawdziwej opresji, a społeczeństwo było rasistowskie, homofobiczne i zablokowane.
Daniels chce, by „Pokusa” była jak najbardziej naturalna. Tego samego chcą zatrudnione do filmu hollywoodzkie gwiazdy. Nicole Kidman, Zac Efron, Matthew McConaughey, John Cusack z poświęceniem wcielają się w powierzone im role: pozwalają charakteryzatorom i kostiumologom, by nałożyli im tanie samoopalacze, dokleili sztuczne blizny, ubrali w tandetę albo łachmany. Nie boją się nagości, płynów organicznych, starają się mówić w lokalnym dialekcie. Ich gra jest jednak trudną do strawienia fantazją o ludziach, którzy żyli w dzikich czasach. Przypominają się natarczywe grzywki, z których w „Mitologiach” podśmiewał się Barthes, mówiąc o dwulicowości właściwej widowisku mieszczańskiemu, które „między znak intelektualny a instynktowny wkłada […] obłudnie znak bękarci – jednocześnie eliptyczny i pretensjonalny, ochrzczony przez nią pompatycznym mianem «naturalności»”.
Co ciekawe, u Danielsa, tak jak w analizowanych przez francuskiego filozofa filmach, też dużą rolę odgrywa pot. W „Pokusie” pocą się wszyscy, co świadczyć ma o tym, że zmagają się ze swoimi prywatnymi demonami. Pot jednak nie jest u Danielsa przejawem moralności. Pot wydzielają hormony – to one tak naprawdę są kluczem do tego świata, a nie opresja lat 70. To przez nie Jack dokonuje zamachu na basen i wikła się w kolejne awantury. Hormony są jak chwasty, oplatają mózgi i zżerają rozum – zdaje się mówić z przejęciem Lee Daniels.
Na bazie tego odkrycia można było ukręcić niezły horror. Reżyser wolał nakręcić dramat, ale nie zauważył, kiedy jego film zamienił się w niezamierzoną groteskę.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).