Tomaž Šalamun, „Pora roku”
youtube

Tomaž Šalamun, „Pora roku”

Marek Olszewski

Do zaczytania w poezji Šalamuna przyznają się autorzy tak diametralnie różni, jak Adam Zagajewski i Szczepan Kopyt

Jeszcze 1 minuta czytania

Kiedy po otwarciu nowego tomiku nestora poezji słoweńskiej, Tomaža Šalamuna, czytelnik zostanie zderzony z frazą: „Ktoś błękitnym czosnkiem – rykoszetem – / mydli bramkarza”, najlepiej zrobi, jeśli od razu zrezygnuje z uroszczeń logiki i zapyta, czy felerny bramkarz nie potrzebuje aby pomocy. Warunkiem wstępnym dalszej lektury jest tu zgoda na przywołujące ducha awangardy egzorcyzmowanie rozumu oraz zmurszałych konwencji, stojących na straży „wszędobylstwa porządku”. W programie przewidziano także inwektywy pod adresem tradycyjnych kategorii oraz otrzepywanie słów z wyraźnie ciążących im kulturowych naleciałości.

Przypisać autora „Pory roku” do poezji małego środkowoeuropejskiego kraju, którego językiem mówi obecnie około 2 milionów ludzi na świecie, byłoby wstydliwym uproszczeniem. Urodzony w 1941 roku Šalamun to dziś – nie waham się powiedzieć – poeta globalny („American, born Croatian”), chociaż – jak wielu innych – dotrzymujący wierności językowi ojczystemu. Tłumaczony był w najodleglejszych zakątkach planety, inspirował twórców na całym świecie, począwszy od połowy lat 60. w rodzimej Słowenii, gdzie za sprawą wydanego nakładem własnym debiutu („Poker”, 1966) zainicjował przemianę dykcji poetyckiej, po aktualne wpływy na kontynencie azjatyckim. W wierszach z „Pory roku”, napisanych między zimą a wiosną 2007 roku (wyd. 2010) podczas naukowego pobytu w drugiej ojczyźnie poety – Ameryce, uderza przedziwny stop nieśmiałej elegijności z autoironicznym stosunkiem do osiągniętej międzynarodowej pozycji: „Międlę długopis jak / różaniec. Żegnajcie, pałace! // Runiecie na glebę! / I będę glebą, i będę glebą. // Żyzną glebą dla naprawdę wszystkich. / Dla młodych poetów i dla Jean Stein”.

Tomaž Šalamun, „Pora roku”. Przeł. Miłosz Biedrzycki,
Instytut Mikołowski, 80 stron, w księgarniach od maja 2013
Nie sposób też przemilczeć ogromnej (i niesłabnącej) popularności Šalamuna w Polsce, z tym zastrzeżeniem, że głównie wśród poetów. Szeroką publiczność trudno jest uwieść poezją tak radykalnie niemimetyczną, która na tle twórczości przemawiających z powagą proroków nadwiślańskich, poetów z Noblem bądź z aspiracjami do Nobla prezentuje się jak westalka z pilnikiem, by pożyczyć pierwszy lepszy obraz z utworu Słoweńca. Do zaczytania w jego poezji przyznają się więc autorzy tak diametralnie różni jak Adam Zagajewski i... Szczepan Kopyt (być może jest to jedyna okazja, by ich nazwiska umieścić obok siebie w jednej linijce tekstu traktującego o poezji). Pierwsza książka z wierszami Šalamuna, tłumaczona przez siostrę autora, Katrinę Šalamun-Biedrzycką, ukazała się u nas pod koniec lat 70., ale prawdziwą bombą było dopiero wydanie zbioru „Straszne święta” (1996), który trafił do prywatnych bibliotek wielu piszących w latach 90. poetów, kojarzonych ze środowiskiem „bruLionu”, gdzie zajął miejsce na półce tuż obok zaczytanych numerów „Literatury na Świecie” z tłumaczeniami Johna Ashbery’ego. Echa tamtych lektur w literaturze polskiej słychać do dziś.

„Pora roku”, w całości przełożona przez siostrzeńca poety, Miłosza Biedrzyckiego, nie jest zbiorem przypadkowo zebranych wierszy, ale przemyślaną wielowątkową wypowiedzią, której architekturę wyznacza powtórzenie oraz różnica, podane w morderczym tempie dystychu. W jego rytmie płynie szalony streaming języka, pod który można próbować się podłączyć, choć wielokrotne zerwanie łącza jest więcej niż prawdopodobne. Tym, co powraca w kolejnych wirach, nie są znaczenia, ale pojedyncze elementy wydłubywane co i rusz z językowej mozaiki i komponowane na nowo. Na tym też polega technika autora, zbliżająca go do surrealistów: z rozsypanego na pulpicie zestawu słów wybiera i zestawia obok siebie te, między którymi nie zachodzi stosunek przyciągania. Tak jakby chciał sprawdzić, czy kontekst wiersza, formalna rama, instytucjonalny naddatek pomoże uświęcić bezbożny związek, który zaowocuje obietnicą sensu.

W nowych, fascynujących utworach Šalamuna można doszukiwać się próby wyartykułowania doświadczenia graniczności (ale czy schyłkowości?), które zostało zakodowane w natłoku obrazów wybrzeży, stoków, zboczy, grani, krawędzi. Podskórnie obecny ton wspomnieniowy, przymiarki do podsumowania przebytej drogi oraz otwarcie na to, co w dalszym ciągu pozostaje tajemnicą –„biały, straszliwy horyzont” – najmocniej dają o sobie znać w znakomitym, poruszającym finale „Pory roku”. W kilku ostatnich, niezatytułowanych utworach z nowego zbioru język poety wyhamowuje i olśniewa niespodziewaną prostotą („Tak jeszcze nie pisałem”), która wybrzmiewa nadzwyczaj mocno słowami werbalizującymi... no właśnie – co? Przeczucie, deklarację, zapowiedź?

Wrzeszczę się.
Rosnę w świerk.
Nadejdzie potop.
Nie chcę iść dalej.
Ty żyj.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.