Marías król Redondy

Rozmowa z EWĄ ZALESKĄ i CARLOSEM MARRODÁNEM CASASEM

„Tą literaturą rządzi hiszpański tryb subjuntivo, żaden inny język europejski nie pozwala na takie cieniowanie możliwości” – rozmowa tłumaczy hiszpańskiego pisarza

Jeszcze 5 minut czytania

EWA ZALESKA: Po napisaniu monumentalnej, podzielonej na trzy tomy powieści „Twoja twarz jutro” Javier Marías zarzekał się, że już nic więcej nie napisze. Ale słowa nie dotrzymał, dość szybko powstały „Zakochania”. Póki co mówi jednak, że „Twoja twarz jutro” pozostaje jego opus magnum, w którym przeglądają się poprzednie powieści, począwszy od „Wszystkich dusz”. To w tamtej, napisanej w 1988 roku książce narodził się właściwy Maríasowi styl pisania, pojawiły się jego ulubione tematy, postaci, które będą powracać w kolejnych książkach, okrzepł warsztat pisarski.

CARLOS MARRODÁN CASAS: Tak, „Twoja twarz jutro” jest zwieńczeniem jego twórczego projektu. Wcześniejsze dzieła – „Wszystkie dusze”, „Serce tak białe”, a nawet „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl” – przypominają bardziej etiudy, jako powieści pozostawiają wrażenie niedosytu. Marías nie lubi niedopowiedzeń, dąży do tego, aby do końca zgłębiać tematy. Od lat towarzyszyła mu chęć stworzenia prawdziwie wielkiej powieści. Myślisz, że „Twoją twarz jutro” można za taką uznać? 

Ewa Zaleska

Iberystka i tłumaczka literatury hispanojęzycznej. Wśród jej przekładów znalazły się książki takich autorów, jak Mario Vargas Llosa, Isabel Allende, Javier Cercas i Javier Marías. Dwukrotnie nagradzana Nagrodą Instytutu Cervantesa w Polsce za najlepszy przekład z języka hiszpańskiego – w 2006 roku za „Żołnierzy spod Salaminy” J. Cercasa i w 2012 roku za „Twoją twarz jutro. Taniec i sen” J. Maríasa.

EZ: Tak. Porusza w niej ogrom tematów, mówi o współczesności, o przeszłości, o wojnach, sile uczuć, języka i literatury, o losie, który często wymyka się z rąk i dlatego nie tylko nie znamy przyszłej twarzy innych, lecz i sami dla siebie jesteśmy zagadką. Marías boleje nad mijającym czasem, według niego nie można go odzyskać – co minęło, przepadło na zawsze; nie stara się, jak Proust, nostalgicznie odzyskać utraconej przeszłości. To arcydzieło, literatura wszechogarniająca. I piekielna trudność dla tłumacza. W tej powieści osiąga pełnię jego dygresyjny styl, który sprawia, że pisarz bywa przez wielu odrzucany, moim zdaniem jednak w nim właśnie tkwi jego siła. Dygresje są opowieściami samymi w sobie, dają się czytać oddzielnie, są też zasadniczymi elementami konstrukcyjnymi, pozwalają wybiegać do przodu i cofać się w daleką przeszłość, wielokrotnie. To eseistyczne perełki. W drugim tomie jest fragment, który znakomicie obrazuje tę pisarską strategię. To opis pewnego zdarzenia w dyskotece, gdy jeden z bohaterów zamierza się mieczem (sic!) na leżącego na ziemi nieszczęśnika i tu czas teraźniejszy ulega zawieszeniu, autor drobiazgowo analizuje rolę miecza w europejskiej historii, zastanawia się nad hiszpańską wojną domową, przywołuje pewien jej okrutny epizod. Miecz pozostaje uniesiony, a autor wdaje się w dygresję. Czyni to zresztą – jak sam przyznaje – trochę na modłę Cervantesa, u którego odnajdujemy podobne zawieszenia czasu. 

CMC: Oczywiście czytelnik chce się dowiedzieć, jak dalej potoczy się akcja i czy miecz utnie w końcu nieszczęśnikowi głowę.

Carlos Marrodán Casas

Iberysta i tłumacz lieratury hispanojęzycznej. Przekładał książki m.in. Mario Vargasa Llosy, Gabriela Garcii Marqueza, Ruiza Zafona, Javiera Maríasa i Roberto Bolano. W 2004 roku otrzymał Nagrodę Instytutu Cervantesa w Polsce za najlepszy przekład z języka hiszpańskiego za książkę „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl” Javiera Maríasa.

EZ: Tymczasem przeczyta osiemdziesiąt stron, nim się tego dowie. Nie wszyscy chcą się na to godzić, jedni odpadają od Maríasa po dwudziestu stronach, inni go uwielbiają i czytają zachłannie. Pisarz z upodobaniem rozciąga czas w najróżniejsze strony. Z tysiąca sześciuset stron „Twojej twarzy jutro” zaledwie cząstka – powiedzmy dwieście – to czas, który płynie naprawdę w powieści, reszta akcji toczy się w głowie narratora, to czas subiektywny, w którym mieszczą się myśli, skojarzenia i wspomnienia. 

CMC: Marías jest mistrzem retardacji, ale nie czyni go to jeszcze tak wyjątkowym. Przed nim do doskonałości tę technikę doprowadził przecież Proust. To, co mnie przede wszystkim ciekawi u Maríasa, to sposób, w jaki używa języka. Fabuła jest mniej istotna niż to, jak historia zostanie opowiedziana. Wszystko rozgrywa się w języku. 

EZ: Tak, ważna jest nie tyle fabuła, ile postaci, obrazy, rozmyślania, rzeczywistość przefiltrowana przez wszechobecną myśl. I język właśnie. Marías bada zawiłości etymologiczne, roztrząsa znaczenia słów, fascynuje go nieprzekładalność wyrażeń frazeologicznych na inny język, sam zresztą przez wiele lat parał się przekładami z języka angielskiego i prowadził zajęcia z teorii przekładu. We wszystkich jego powieściach powraca pytanie: na ile język potrafi zobrazować nasze uczucia i czy potrafi oddać to, co się wydarzyło. Zauważ, że wszyscy jego bohaterowie, od czasu  „Wszystkich dusz”, mają profesje związane z językiem: to tłumacze konferencyjni, wykładowcy uniwersyteccy, ghostwriterzy. Narrator „Twojej twarzy jutro” jest jakby kulminacją tych wszystkich postaci – tłumaczem, ale i interpretatorem ludzkich zachowań, jego zadanie polega na przewidywaniu, do czego konkretne osoby mogą być zdolne, jak mogą zachować się w różnych sytuacjach – ma odgadnąć, jaka będzie ich twarz jutro.

CMC: Tak, bohaterowie Maríasa to wszystko ludzie cienia, którzy mają umiejętność ważenia i dobierania słów oraz wczuwania się w czyjeś myśli, a nawet ich wyprzedzania. Powiedziałaś, że większość powieściowego czasu w jego książkach to subiektywnie odczuwany czas narratora. Zauważ, że ten sposób pisania umożliwia Maríasowi obecny w języku hiszpańskim tryb subjuntivo. W polskim mamy tylko skromny tryb warunkowy, który w przeciwieństwie do subjuntivo nie daje sposobności do przeprowadzania delikatnych rozróżnień między możliwością bardzo możliwą, tylko prawdopodobną, mało możliwą, całkiem niemożliwą. A literaturą Maríasa rządzi subjuntivo, on jest mistrzem użycia tego trybu, który w hiszpańskim jest jedyny w swoim rodzaju. Żaden inny język europejski nie daje tyle możliwości w cieniowaniu najróżniejszych stanów, w których nie jesteśmy pewni, czy nasze życzenia, przewidywania, nadzieje lub prośby zostaną spełnione.

Javier Marías, „Zakochania”. Przeł. Carlos
Marrodán Casas, Wojciech Charchalis, wydawnictwo
Sonia Draga, 376 stron, w księgarniach
od listopada 2013
EZ: I w polskim praktycznie wyszedł z użycia czas zaprzeszły, bardzo przez Maríasa używany, jak to w językach romańskich. Zrozpaczonego tłumacza ratuje jednak żelazna logika i dyscyplina autora. Dygresje nie prowadzą donikąd. Wątki i historie się nie gubią. Znajdują finał w ostatnim tomie „Twojej twarzy jutro”. Tam też Marías rozwiązuje zagadki i zaspokaja ciekawość czytelnika, którą umiejętnie podsycał od pierwszych stron.

CMC: Tak, to pisarz piekielnie świadomy tego, co mówi i jak mówi. Dlatego, tłumacząc Maríasa, nigdy nie wolno odpuszczać, tłumacz jest przy nim cały czas postawiony na baczność, bo on często wraca do raz użytych słów czy odmalowanych sytuacji i obrazów, wyciąga z nich wszystkie możliwe odcienie i niuanse. Przekładając tę prozę, nawet na moment nie można tracić czujności, nie można niczego pozostawiać przypadkowi.

EZ: Marías buduje nastrój swoich powieści na powtórzeniach, autocytatach, przywołaniach wcześniejszych zdań, trochę na wzór utworów muzycznych. Jak kompozytor dba o to, aby pewne motywy powracały na przestrzeni całego utworu. Echa lub sekwencje lekko zmodyfikowanych zdań pojawiają się wielokrotnie, nawet w kolejnych powieściach.

CMC: Być może niektórzy czytelnicy mogą odbierać jego specyficzny, przemyślany styl jako zimny. Dla mnie jednak jest wręcz odwrotnie: pozostając wybitnym stylistą, Marías jest gorący jak ogień. W jego prozie kipi od emocji, a często też iskrzy od humoru. Marías opisuje przygody ludzi myślących, analizujących świat i siebie samych, jednocześnie sytuując ich najczęściej na tle wydarzeń rodem z literatury popularnej. W jego książkach pojawiają się tajemnice, szpiedzy, niewyjaśnione morderstwa i nagłe śmierci. Można zaryzykować tezę, że wzorem wielkich pisarzy XIX-wiecznych wykorzystuje sztafaż powieści popularnej do zadania istotnych pytań. Ale to chyba byłaby za łatwa odpowiedź. Niewątpliwie jednak jest spadkobiercą europejskiej tradycji literackiej i chętnie z jej zasobów korzysta.

EZ: I często cytuje, w dodatku tego nie zaznacza, nie daje przypisów, bo cytuje we własnym przekładzie, przynajmniej Szekspira i Eliota.

CMC: Funduje nam przez to wielkie przygody. Ja na przykład, tłumacząc „Serce tak białe” i „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl” przejrzałem wszystkie dostępne polskie przekłady Szekspira i doszedłem do wniosku, że żaden nie jest dobry. Żaden nie pasował mi do tego, co Marías za pomocą tych konkretnych fragmentów chciał u siebie wygrać i powiedzieć. A cytaty są u niego często punktem wyjścia do ważnych dygresji. W „Zakochaniach” pojawia się na przykład cytat z poematu Johna Keatsa – oczywiście w przekładzie Maríasa – w którym wyciska on jak cytrynę przymiotnik „blady”. A w polskich przekładach ten przymiotnik nie pojawia się w ogóle, albo nie w tym kontekście.

Javier Marías, „Twoja twarz jutro. Trucizna,
cień i pożegnanie”
. Przeł. Ewa Zaleska, wydawnictwo
Sonia Draga, 664 strony, w księgarniach
od października 2013
EZ: Właśnie – słowo, na którym opiera się dalszych sto pięćdziesiąt stron, w polskim przekładzie nie istnieje. Też miałam ten problem i dlatego nie byłam konsekwentna. Siedziałam obłożona różnymi tłumaczeniami Szekspira czy Rilkego i korzystałam z nich wybiórczo. Najbardziej lubiłam, gdy Marías cytował Cervantesa, z jego utworów nie tłumaczonych na polski.

CMC: Zdarzyło ci się coś takiego? 

EZ: Parokrotnie. Nagle stajesz przed przerażającym zadaniem: musisz przełożyć dwa wyrwane z całości zdania Cervantesa albo znaleźć w „Don Kichocie” maleńki cytat. W takich sytuacjach traktowałam te zdania jak tekst Maríasa, bo nie było innego wyjścia. Ale najwięcej u Maríasa Szekspira.

CMC: Jest anglofilem. Szekspira zna niemal na pamięć, więc to bardzo naturalne, że właśnie ten autor służy mu za szkielet konstrukcyjny. Liczne tytuły jego powieści to cytaty z dramatów Szekspira: „Twoja twarz jutro” („Henryk IV”), „Serce tak białe” („Makbet”), „Jutro, w czas bitwy o mnie myśl” („Ryszard III”). Oczywiście wielu twórców fascynuje się Szekspirem. W przypadku Maríasa jednak z tej fascynacji rodzą się wciąż kolejne dzieła. Wydaje mi się, że u Szekspira pociąga go to, co my cenimy w jego własnej prozie: fantastyczne, wciągające fabuły opisane niebanalnym językiem, który skrywa różne tajemnice. Owo „serce tak białe”, które przypisuje sobie Lady Makbet – co to właściwie znaczy? W polszczyźnie nie znaczy nic – czy to jest serce niewinne, czy może tchórzliwe? Marías jako interpretator Szekspira jest niezwykle pobudzający. Nawiązania do dzieł słynnego Anglika to jednak nie tylko banalne protezy, które mają przydać jego prozie głębi. Ich przywołania są zawsze uzasadnione przez opisane w powieściach zdarzenia i sytuacje. Dramaty Szekspira stają się pod piórem Hiszpana znakomitymi komentarzami do współczesnej rzeczywistości. Jego bohaterowie radzą sobie z codziennością, posiłkując się literaturą, a czytelnik odkrywa na nowo klasyków i dawne książki z dzieciństwa. W „Zakochaniach” Marías przypomina nam świetne opowiadanie Balzaka i pewną okrutną scenę z „Trzech muszkietrów” Dumasa.

EZ: „Zakochania” wzbudziły w Hiszpanii wiele emocji, między innymi dlatego, że ich narratorką jest kobieta, choć wcześniej Marías zarzekał się, że nie odważy się na taki zabieg.

Javier Marías

Urodzony w 1951 roku w Madrycie pisarz, tłumacz, publicysta, członek Hiszpańskiej Akademii Królewskiej. Autor kilkunastu książek, z których po polsku ukazały się: „Mężczyzna sentymentalny”, „Wszystkie dusze”, „Serce tak białe”, „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl”, trzytomowa powieść „Twoja twarz jutro” oraz „Zakochania”.

Wielokrotnie nagradzany, m.in. w 1997 roku The International IMPAC Dublin Literary Award za powieść „Serce tak białe” i w 2013 roku przyznawaną przez hiszpańskie Ministerstwo Kultury Premio Nacional de Literatura za „Zakochania” (nie przyjął jej). Również w 2013 roku otrzymał nagrodę literacką Formentor, tę samą, którą w 1967 roku dostał Witold Gombrowicz.

Autor licznych przekładów literatury anglojęzycznej, m.in. dzieł Josepha Conrada, Vladimira Nabokova, Roberta Louisa Stevensona i Johna Updike'a. W 1979 roku za tłumaczenie „Tristrama Shandy” Laurence'a Sterne'a otrzymał hiszpańską nagrodę za najlepszy przekład: Premio de traducción Fray Luis de León. Od 1997 roku władca Królestwa Redondy, małej wysepki, a właściwie kawałka skały na Morzu Karaibskim.

CMC: Oczywiście to zmienia trochę optykę, ale nie przypisywałbym temu wielkiego znaczenia. Maria Dolz to pierwsza kobieta w galerii narratorów stworzonych przez pisarza, ale właściwie nie różni się bardzo od swoich męskich poprzedników. Wszyscy są ulepieni z tej samej gliny. „Zakochania” to książka o sile i jednocześnie o słabości uczuć. Na podstawowym poziomie można odczytać ją jako historię o miłości z kryminalną zagadką w tle, ale – jak to u Maríasa bywa – jest w niej dużo więcej. Pisarz opiera ją na fragmencie z „Makbeta”, a także na opowiadaniu Balzaka i dwóch scenach z powieści Dumasa. Rewelacyjnie wplata obecne u nich wątki i jednocześnie reinterpretuje ich dzieła. Mimo wszystko „Zakochania” to dla mnie Marías w wersji light. Dygresje są mniej rozległe, rozdziały krótsze, całość bardziej skondensowana. Choć i w tej książce jest mnóstwo humoru sytuacyjnego i językowego.

 EZ: Jak zwykle pastwi się nad rodakami?

 CMS: Narratorka książki pracuje w wydawnictwie, to daje mu pretekst do sportretowania swojego środowiska. Fragmenty o pisarzach hiszpańskich, którzy w kulawym szwedzkim szlifują swe przemówienia w oczekiwaniu na nagrodę Nobla, są komiczne. Literacki światek hiszpański to u Maríasa zbiór skąpych i drażliwych egotyków.

 EZ: Marías zawsze używa sobie na swoich kolegach po fachu. Poza tym strasznie tępi wszystko, co uważa za typowo hiszpańskie wady: bufonadę, samozadowolenie, lenistwo umysłowe, skłonność do zaniechania, chełpliwość.

Ewa ZaleskaCMC: Ale także hiszpańską powierzchowność i sposób ubierania się. Nie można ufać facetowi z kucykiem ani facetowi w bermudach – powtarza wielokrotnie.

EZ: Widać, jak bardzo go ta Hiszpania wkurza, jak wiele spraw go tam boli. Na przykład niedokończony rachunek sumienia za wojnę domową, ale i to, że język hiszpański ubożeje, ponieważ ludzie posługują się ciągłe tym samym zestawem kilkuset słów, zapominając o  wspaniałych wyrażeniach niegdyś funkcjonujących w języku. No, ale to nie tylko hiszpański problem. Zżyma się na poziom edukacji i narodową megalomanię, potrafi być zgryźliwy.

CMC: Marías podniósł prozę swego kraju do rangi, na którą kultura hiszpańska zawsze zasługiwała. Powieść hiszpańska zawsze była strasznie bałaganiarska, największy powieściopisarze hiszpańscy, tacy jak Pérez Galdós, Unamuno, Pío Baroja byli bałaganiarzami. Ich książki są przegadane. Hiszpanie są ogólnie bardzo elokwentni, także w literaturze. Marías wprowadził do prozy swego kraju dyscyplinę intelektualną, której zawsze brakowało. To mnie u niego uwiodło, przywrócił mi chęć czytania hiszpańskich powieści. Oto nagle po hiszpańsku czytałem prozę niehiszpańską. Znaleźć powieść, przy której wciąż trzeba myśleć, która otwiera kolejne perspektywy, która tkwi w nas jeszcze długo po przeczytaniu, to rzeczywiście wielka przyjemność.

EZ: Ta proza sprawia problemy samym Hiszpanom. Jedni go wielbią, inni nie znoszą. Używana przez Maríasa składnia razi wielu krytyków, zarzucają mu, że nagina ją do składni angielskiej, że popełnia błędy gramatyczne.

Marías i królestwo Redondy

W XIX wieku pewien zamożny przemysłowiec kupił w prezencie dla syna sterczącą z morza skałę – wysepkę na Morzu Karaibskim. Syn został pisarzem, przeniósł się do Anglii, a po jego śmierci wyspa, która bardziej niż konkretną posiadłością jest tworem literackim, przechodziła we władanie kolejnych pisarzy. Przed Javierem Maríasem królem wyspy był m.in. John Gawsworth, który jako pierwszy stworzył złożony z artystów i intelektualistów dwór, szlacheckimi tytułami obdarzając m.in. Lawrence'a Durrella, Henry Millera i Dylana Thomasa. W roku 1997 ostatni król wyspy przekazał władzę w ręce Maríasa, tłumacząc, że wysoko ceni jego twórczość, a symboliczna korona powinna być dziedziczona nie na zasadzie więzów krwi, lecz literackiego kunsztu i powinowactwa. Marías nigdy nie był na wyspie, a swą królewską rolę traktuje z przymrużeniem oka. Kontynuuje jednak tradycję nadawania tytułów przyjaciołom, wśród nich znaleźli się m.in. John Ashbery, Pierre Bourdieu, Francis Ford Coppola, W.G. Sebald i Alice Munro. Powołał również do życia niewielkie wydawnictwo Reino de Redonda i przyznaje nagrodę literacką o takiej nazwie. Jej laureci, zamiast nagrody pieniężnej, zostają uhonorowani szlachectwem.

CMC: Marías w ogóle – co może warto dodać – nie słynie z łatwego charakteru i jest znanym ekscentrykiem. Potrafi bardzo ostro wypowiedzieć się publicystycznie na łamach swojej stałej rubryki w „El País”. Za publiczne pieniądze nie wyjeżdża, nie występuje i nie odbiera ufundowanych za nie nagród. Ma swoje dziwactwa. Nie używa maila ani komórki, pisze tylko na maszynie. Ma też gest. Jest wielkim kibicem piłkarskim, zagorzałym fanem Realu Madryt. Kiedyś ujął go niewielki klub Numancia, który niespodziewanie dotarł wysoko w rozgrywkach o Puchar Króla, ale borykał się z problemami finansowymi, które zagrażały jego istnieniu. Marías zdecydował się finansować klub ze swoich pisarskich honorariów, może zresztą robi to do dziś.

EZ: Jak wiadomo, jest też miłościwie panującym królem Redondy i jako jej władca nadaje tytuły szlacheckie przyjaciołom – Pedro Almodóvar jest hrabią „Drżącego ciała”, Umberto Eco hrabią „Wyspy dnia poprzedniego”, W.G. Sebald był hrabią „Zawrotu głowy”. Poza tym założył i prowadzi niszowe wydawnictwo Reino de Redonda, wydaje dwie, trzy książki rocznie.

CMC: Ten jego fikcyjny dwór mnie fascynuje. Nadawanie tytułów jest oczywiście zabawne, ale służy także uhonorowaniu ludzi kultury i przybliżeniu ich szerszej publiczności, utorowaniu im drogi między innymi na rynek hiszpański. Pisarz i jego przyjaciele z królestwa Redondy przyznają coroczne nagrody literackie i muszę powiedzieć, że mają nieprawdopodobnego nosa!

Carlos Marrodán Casas / fot. Artur KowalczykEZ: Mówi się żartobliwie, że nagroda Reino de Redonda otwiera drogę do Nobla. Dostali ją między innymi Coetzee i Munro, a gdyby Sebald nie zginął w wypadku, z nim pewnie byłoby tak samo. Niewątpliwie te wszystkie ekscentryczne działania Maríasa mają walor edukacyjno-kulturotwórczy, choć jest w nich też trochę pozerstwa.

CMC: Powiedzieliśmy już dużo o tym, co w twórczości tego pisarza nas uwodzi. Dlaczego jednak jego proza nie przebija się w Polsce? W Niemczech i Wielkiej Brytanii odniósł wielki sukces.

 EZ: Chciałabym to wiedzieć! Jest trudny, nie da się go czytać po piętnaście minut w tramwaju czy  w metrze albo w kolejce do lekarza. Wymaga odrobiny skupienia, a kto dzisiaj ma czas? Nie promuje Maríasa środowisko polskich hispanistów i – muszę to powiedzieć – utopiły go wydawnictwa. My dwoje niestrudzenie do niego zachęcamy, ale na przykład wydanej przez Sonię Dragę trzeciej części „Twojej twarzy jutro” nie można nigdzie kupić (poprzednich zresztą też nie), książki nie ma w największych księgarniach, nawet tych uniwersyteckich. Nie wspomnę już o akcjach promocyjnych. Ale mimo wszystko warto książek Maríasa szukać, a potem je czytać.

Wysłuchała i opracowała Zofia Zaleska.

 

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu”.







Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).