Co sie zdarzyło na Placu Zbawiciela? Ciąg dalszy rozmowy

Co sie zdarzyło na Placu Zbawiciela? Ciąg dalszy rozmowy

Niegoda / Sienkiewicz

„Jeśli Karol Sienkiewicz chce, żeby odbudowana Tęcza była Tęczą pedalską, to się mocno spóźnił” – pisze Jacek Niegoda. „Potrzebujemy adekwatnej odpowiedzi na homofobiczny akt wandalizmu. Homofobiczny, bo przecież nie antytęczowy” – komentuje Sienkiewicz

Jeszcze 2 minuty czytania

Karol Sienkiewicz o Tęczy.

Biegnij Forest biegnij

Paradoks „Tęczy” na placu Zbawiciela polega na tym, że jest na tyle ważna, iż niektórzy chcieliby ją mieć na wyłączność.

Obserwuję „Tęczę” Julity Wójcik od samego początku, od pierwszej jej odsłony w Domu Pracy twórczej w Wigrach. Obserwuję reakcje osób, które z „Tęczą” się spotykają. Są wśród nich dwie zasadnicze grupy. Pierwsza to wszyscy ci, którzy współtworzyli „Tęczę”. Kobiety, mężczyźni, matki, ojcowie, dzieci, pary hetero- i homoseksualne, Polacy i obcokrajowcy. Tworzenie tęczy to proces prosty, ale dosyć żmudny. W jego trakcie przygotować trzeba było w sumie już około 53 tysięcy sztucznych, plastikowych, sprowadzanych z Chin kwiatów. Nie trzeba było ich wycinać z papieru, wystarczyło nawlec na druty, którymi zostaną przywiązane do siatki przymocowanej do stalowej konstrukcji „Tęczy”.

Druga grupa osób to wszyscy ci, którzy spotkali „Tęczę”, ale nie włączyli się w proces jej powstawania. Są wśród nich kobiety, mężczyźni, matki, ojcowie, dzieci, pary hetero- i homoseksualne, Polacy i obcokrajowcy.

Tym, co odróżnia zasadniczo te dwie grupy, jest pytanie: „Czyja ta Tęcza?”. Tak właściwie było od pierwszych dni powstawania „Tęczy” już w Wigrach. Pierwsza grupa nie zadawała tego pytania, bo doskonale wiedziała, że „Tęcza” jest ich. Członkowie drugiej grupy dosyć często wiedzą lepiej, czyja „Tęcza” powinna być, a czyja nie. Niestety, dołączył do nich ostatnio również Karol Sienkiewicz tekstem „Geje, Noe i Tęcza”, opublikowanyn w 120. numerze dwutygodnik.com.

Autor nie zauważa, że autorka Julita Wójcik od samego początku konsekwentnie podkreśla, że prawo do utożsamiania się z „Tęczą” mają wszyscy, dla których ten symbol coś znaczy i jest ważny. I deklaruje to bez względu na miejsce, w którym stoi „Tęcza”. Część osób, w tym organizatorzy Zagranicznego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji oraz prezydent Warszawy deklarują poparcie tych idei. Pozostaje otwarty problem, jak zmusić niektórych do przejścia od czynów do deklaracji. Jak jest to trudne, przekonał się ostatnio już były warszawski plastyk Grzegorz Piątek.

Okazuje się, że jest też spora część komentatorów, którzy uważają, iż samo dzieło sztuki to za mało. Że przywoływane przez autorkę szerokie – zarówno historyczne, jak i współczesne – znaczenie „Tęczy”, które nawiązuje do tolerancji i współpracy, jest tylko poprawnością polityczną.

Zarzucając Julicie Wójcik bezsensowne tworzenie zastępczych tematów, które prowokuje palenie i odtwarzanie „Tęczy”, odmawia się sztuce bycia papierkiem lakmusowym, badającym nastroje społeczne. Czy się to Sienkiewiczowi podoba, czy nie, dopóki palone będzie dzieło sztuki „Tęcza”, podpalane będą również meczety i mieszkania imigrantów, napadane będą squaty, przerywane wykłady Zygmunta Baumana. Z pewnością nie są to tematy zastępcze. I na tym polega waga dzieła sztuki, jakim jest „Tęcza”, którego sens został jasno i prosto przedstawiony na samym początku przez Julitę Wójcik. Artystkę, która za pomocą prostych metod i gestów czasami również odkrywa bolesne prawdy. Chociażby przypomnę rozsypane w 2011 roku na placu Powstańców Śląskich w Katowicach pięć ton węgla. Usypane w napis BOGACTWO w ramach krajowego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji. Pozostawione w trakcie akcji przez Wójcik wszystkim tym, którzy tego potrzebowali. Działanie to zostało zrealizowane w poprzek obowiązującej propagandzie.

Właściwie podział na zwolenników i przeciwników „Tęczy” jest jeden – wspomniany przeze mnie na początku. Część wie, czyja ona jest. bo aktywnie włączyła się w jej tworzenie. Druga grupa to ci, co stoją z boku i chcą zadecydować, czyja powinna być.

Dla jednych ważna jest współpraca i kreowanie symboli pomyślności. Inni wolą kreować konflikt. Domagają się jasnego podziału, kto może się utożsamiać z „Tęczą”, a kto nie. Oczekują jasnej odpowiedzi, czy ta „Tęcza” jest nasza, czy ich. Nie dostrzegają faktu, że to ekskluzywne żądanie zaprzecza podstawowej intencji artystki – tolerowania i akceptowania wszystkich. Niestety, okazało się, że ta choroba dotyka różne strony: prawą, lewą, konserwatywną, liberalną, postępową i socjalną. Niektórzy do tego stopnia nie cierpią idei tolerancji wobec innych, że posuwają się do palenia. Między innymi „Tęczy”.

Dziwi mnie poklask, z jakim spotkał się tekst Sienkiewicza w części środowiska artystycznego. Chociażby z powodu beztroski i lekceważenia, z jakim odnosi się do tego, co spotkało autorkę „Tęczy”. Szuka w „Tęczy” kantów niczym dziarski prawicowy dziennikarz. Tak jakby po jej spaleniu miało to jakiś sens.

Jeśli Karol Sienkiewicz chce, żeby odbudowana „Tęcza” była „Tęczą” pedalską, to się mocno spóźnił. Tę „Tęczę” tworzyły i tworzyli kobiety, mężczyźni, matki, ojcowie, dzieci, pary hetero- i homoseksualne, Polacy i obcokrajowcy. Jeżeli Karol Sienkiewicz ma problem ze zdefiniowaniem, czyja ma być następna odnowiona „Tęcza”, to zapraszam do udziału w jej odbudowie. Potem już nie będzie miał wątpliwości, czyja ona jest.

Jacek Niegoda

Jacek Niegoda, artysta wizualny, członek Centralnego Urzędu Kultury Technicznej (CUKT), prywatnie partner życiowy Julity Wójcik.

Do kogo należą kręcone pejsy?

Niestety. Tych, co krzyczeli „Run, Forrest, run”, spotkało spore rozczarowanie. Forrest zatrzymał się w pół drogi, gdy uzmysłowił sobie, że się zmęczył i nie wie właściwie, po co biegnie. I w podobnym niezdecydowaniu zostawił grupkę naśladowców, biegnących za nim. Jeśli mamy biec za „Tęczą”, to chciałbym wiedzieć po co.

Nie szukałem kantów w „Tęczy” Julity Wójcik jak „dziarski prawicowy dziennikarz”. Uważałem jednak, że warto się „Tęczy” przyjrzeć przed kolejną hurranieprzemyślaną decyzją o jej odbudowie. I nie dam sobie mydlić oczu opowieściami o rzeszy wolontariuszy, hetero czy homo. Bo stawką nie jest dziś żadna tęcza. Stawką jest to, jakie treści mogą wybrzmieć w przestrzeni publicznej, a jakie ciągle nie. Niektóre wciąż się bowiem pod tęczę zamiata. Czy to spaloną, czy to w pełnej krasie.

Nie odmawiam też „Tęczy” roli papierka lakmusowego. Pytanie: ile razy będziemy przeprowadzali ten sam test? Po co nam kolejny papierek lakmusowy, który znowu spłonie? Dziś potrzebujemy adekwatnej odpowiedzi na homofobiczny akt wandalizmu. Homofobiczny, bo przecież nie antytęczowy. Wobec tego aktu nie wystarcza „kreowanie symboli pomyślności”. Ten akt domaga się odpowiedzi, której niestety „Tęcza” nie jest w stanie podołać. I najwyraźniej nie przy wsparciu miejskich i rządowych instytucji.

I mam w głębokim szacunku to, do kogo „Tęcza” należy. Mnie interesuje dyskurs publiczny, który dziś „Tęcza” ma zastępować. Irytuje mnie na przykład taka wypowiedź: „Stało się tak, że różne grupy przypisują sobie ten symbol, z czego wynikają dyskusje i kłótnie i niestety też przez to m.in. miały miejsce wydarzenia z 11 listopada na pl. Zbawiciela”. To słowa Weroniki Czyżewskiej, która twarzuje Komitetowi Obywatelskiemu na rzecz „Tęczy”. Celem komitetu ma być zbiórka pieniędzy na kolejne odbudowy dzieła Julity Wójcik (przewiduje się bowiem jego przyszłe zniszczenia).

Czyżewska, i nie tylko ona, odwraca kota ogonem. To nie geje i lesbijki ze swoimi symbolami sprowokowali agresję. Wydarzenia z 11 listopada pokazały raczej jasno, jaki jest stosunek „różnych grup” do symboli równouprawnienia mniejszości seksualnych. Nikt niczego nie musiał sobie przypisywać. Ten symbol istniał od dekad. Tęczowa flaga nie od wczoraj powiewa na paradach równości, symbol narodził się pod koniec lat 70. Dzisiaj „przywracanie pierwotnego znaczenia” tęczy jest udawaniem, że problemu nie ma.

Jak więc działa tęczowy mechanizm? Wyobraźmy sobie człowieka z pejsami, który idzie ulicą i zostaje zaatakowany jako „wstrętny Żyd”. Ale znajdują się i tacy, którzy stają w jego obronie. Nie piętnują jednak tej napaści jako antysemickiej, lecz tłumaczą brutalowi, że mimo wymownych pejsów jego ofiara wcale Żydem nie była. Bo nie była, ale czy to czyniłoby ten akt agresji mniej antysemickim? A następnego dnia Żydzi czytają w gazetach, że przywłaszczyli sobie pejsy, i jeszcze przez to przywłaszczenie na ulicach biją zwykłych ludzi. Bo przecież pejsy należą do wszystkich, nie ma nic bardziej naturalnego jak włosy rosnące przy uchu. Więc „odzyskajmy” pejsy i cieszmy się z pejsów razem.

Nie uważam więc, by coś szczególnie strasznego „spotkało autorkę tęczy”, jak pisze w liście do redakcji jej partner. Niech się Julita Wójcik za bardzo w rolę ofiary nie wczuwa. Bo spalenie „Tęczy” było wymierzone w kogo innego. Natomiast odtwarzanie „Tęczy” w jej rzekomym „pierwotnym znaczeniu” odwraca uwagę od tego, co naprawdę na placu Zbawiciela zaszło. Odbudowa dzieła z przypisywaną mu retoryką dzisiaj nie ma w sobie ani nic prawicowego, ani lewicowego, to jest wstrzymanie się od głosu. Typowe dla obecnie rządzącej partii, która jak ognia (sic!) boi się dotykania problemów społecznych. I to nie dzieło sztuki kreuje czy kreowałoby tutaj konflikt. Ten konflikt jest. Dla wielu obywateli Polski to konflikt podstawowy. I jeśli „Tęcza” ma mi ten konflikt zastępować, jeśli „Tęcza” ma mi tego konfliktu odmawiać, to jestem całym sobą przeciwko niej.

Karol Sienkiewicz