Notatki o Hübnerze
Zygmunt Hübner w "Rozmowach z katem" w reżyserii Andrzeja Wajdy w Teatrze Powszechnym w Warszawie, 1977 / fot. Renata Pajchel, archiwum Instytutu Teatralnego

Notatki o Hübnerze

Janusz Majcherek

W tym eklektycznym teatrze zawsze chodziło o współczesność – to był teatr, który chciał pełnić funkcję obywatelską. 12 stycznia minęła 25 rocznica śmierci Zygmunta Hübnera

Jeszcze 3 minuty czytania

Po śmierci Zygmunta Hübnera ktoś z jego przyjaciół napisał, że odszedł inteligent par excellence. Dziś pewno już by trzeba tłumaczyć, co to znaczy – wtedy, gdy  teatr wciąż jeszcze wydawał się przygodą inteligencką, sprawa była jasna. Ale skoro tak, to trzeba też powiedzieć, że takich inteligentów jak Hübner było przecież więcej. Czy nie był nim – par excellence – Axer? Korzeniewski? Holoubek? Dejmek? Warmiński? Bardini? Listę można by bez trudu wydłużać, bo niezależnie od różnic generacyjnych i biograficznych – rozmaitych rodowodów – twórcy  powojennego teatru zarazem kontynuowali i formowali na nowo pewien wzorzec polskiej inteligencji.

A jednak odrębność Hübnera rzucała się w oczy i on sam był swojej odrębności świadomy. „Mogłem sobie wyobrazić – pisał w niewydanym za życia szkicu autobiograficznym – że jako aktor posiądę sławę Gary Coopera, a jako reżyser połączę wielkość Leona Schillera ze światową popularnością Petera Brooka. (…) Najwcześniej zrezygnowałem z Gary Coopera, później z Petera Brooka, w ostatnich latach z Leona Schillera. Można być tylko sobą. A to zazwyczaj znaczy – mniej. I trzeba się z tym pogodzić, trzeba znaleźć właściwe sobie miejsce”.

Ta mała próbka tekstu świadczy o stylu – zarówno pisania, jak i myślenia. Hübner pisał świetnie: jego felietony i eseje – w części rozproszone po czasopismach, w części opublikowane w książkach – nie straciły ani świeżości intelektualnej, ani literackiej klasy. Na ich szczególny, rozpoznawalny ton składa się pewna kostyczność ekspresji, trzeźwość sądu, powściągliwość uczuć, subtelna ironia, niekiedy sarkastyczna, sceptycyzm i rozważny realizm często podszyty nutą goryczy, wynikającej jednak raczej z mądrości niż rozgoryczenia; sam Hübner użyłby może określenia: gorzki rozsądek.

Nie darmo za Buffonem powtarzamy: le style c`est l`homme. Cechy, które przejawiały się w stylu pisarskim Hübnera, on sam miał wypisane na twarzy. Wie to każdy, kto choć raz się z nim zetknął albo widział go na scenie czy w filmach. Wiedzieli to także reżyserzy i wedle tych cech obsadzali go w rolach nauczycieli, prawników, oficerów, lekarzy – słowem, ludzi, którym umowa społeczna – czy też teatr życia codziennego – przypisuje ustaloną, sztywną formę. W obrębie tej formy Hübner potrafił nadać swoim postaciom wyrazistość i wiarygodność, zwykle zderzając dramatyzm czy tragizm sytuacji – osobistej czy zewnętrznej – z rygorem moralnego imperatywu, zmuszającym pomimo wszystko do jakiegoś działania, i siłą spokoju, która paradoksalnie bierze się z braku złudzeń. Taką postawą odznaczali się Kapitan Siwy w filmie „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię” Janusza Majewskiego i major Sucharski w „Westerplatte” Stanisława Różewicza; lekarz w „Szpitalu przemienienia” Edwarda Żebrowskiego i kapitan w „Smudze cienia” Andrzeja Wajdy; także nauczyciel w telewizyjnej „Kartotece” Krzysztofa Kieślowskiego (choć tu modelowego z pozoru belfra przed karykaturalnością w stylu Pimki chroni nuta tragikomiczna).

Tennessee Williams „Tramwaj zwany pożądaniem”, reż. Z. Hübner. Teatr Rozmaitości we Wrocławiu, 1957
/ fot. Zdzisław Mozer, archiwum Instytutu Teatralnego

Ciekawe, że Hübner podobnie obsadzał się w przedstawieniach, które sam reżyserował: do jego ulubionych ról – a i przez historię teatru uznawanych za najlepsze – należały Alcest w „Mizantropie” i Beranger w „Nosorożcu”; dorzuciłbym też Profesora w „Spiskowcach” wg Conrada.

Nagroda im. Zygmunta Hübnera Człowiek Teatru 2017

Nagroda ustanowiona została przez Fundację Teatru Myśli Obywatelskiej im. Zygmunta Hübnera, aby - wyrażane w praktyce twórczej, dydaktycznej, oraz pisarskiej idee Patrona - przypominać i propagować. Pomimo bowiem oczywistych zmian politycznych, społecznych, estetycznych i obyczajowych, które dokonały się wokół teatru i w nim samym, idee te są wciąż warte pamięci i uwagi – dla dobra teatru, jego twórców i publiczności. Nagroda im. Zygmunta Hübnera Człowiek Teatru 2017 zostanie uroczyście wręczona w dniu 27 marca 2017 roku w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

W trakcie uroczystości wręczenia nagrody Piotrowi Cieplakowi pokazany zostanie przedpremierowo dokument „Zygmunt Hübner gra z rzeczywistością” w reżyserii Edyty Wróblewskiej, którego producentem jest NInA. 

O jednej jeszcze roli dwa słowa osobno. Widziałem Hübnera parokrotnie na scenie, ale najmocniej wrył mi się w pamięć jako Kazimierz Moczarski w „Rozmowach z katem”. Było to w tamtym czasie – 1977 rok – przedstawienie ważne i odważne, bardzo w duchu świeżo wtedy otwartego pod jego dyrekcją Teatru Powszechnego. Reżyserował Wajda; książkę Moczarskiego, właśnie wydaną (choć w wersji ocenzurowanej) adaptował sam Hübner. Generała Stroopa grał Stanisław Zaczyk; trzeciego więźnia, policjanta Schielkego – Kazimierz Kaczor. W stworzonej na Małej Scenie przestrzeni mokotowskiego więzienia dominował Stroop, który ochoczo, bez poczucia winy, nawet butnie opowiadał o swojej hitlerowskiej przeszłości; tymczasem Moczarski przyjął taktykę rozpracowania czy rozpoznania wroga: Hübner, ignorując tragiczny absurd sytuacji – akowiec i esesman zamknięci w celi śmierci – grał człowieka, którego zadaniem podczas wojny było zbieranie informacji dla Biura Informacji i Propagandy AK. I zadanie to niejako kontynuował pod celą, wyciągając ze Stroopa całą jego zbrodniczą przeszłość. Żeby skłonić generała do mówienia, narzucił sobie rygor beznamiętnego badacza, który nie ocenia przeciwnika, ale zarazem bez uniesień i werbalnych deklaracji ani przez chwilę nie pozwala wątpić w swoją prawość. Hübner był jakby stworzony do tej roli: całkowicie asentymentalny, nawet oschły, realista bez złudzeń, który zachowuje zasady, nie epatując niezłomnością.

Goethe „Egmont”, reż. Z. Hübner. Teatr Polski w Warszawie, 1962 / fot. Franciszek Myszkowski,
archiwum Instytutu Teatralnego

W tej i w wielu innych rolach miał w sobie coś z postawy, jaką utrwalił Conrad, coś z owej słynnej wierności samemu sobie do końca; zresztą grał w adaptacjach Conradowskiej prozy. Nigdy nikomu nie przyszło do głowy, żeby obsadzić Hübnera w roli Ambasadora w sztuce Mrożka, a chętnie bym go zobaczył: etos Conrada konfrontuje się w niej z logiką absurdu. Byłoby to może ciekawe dopełnienie Berangera, który i widzom, i Hübnerowi dał tyle satysfakcji w 1960 roku: dwa ujęcia sprzeciwu wobec totalitaryzmu. Choć w postaci Ambasadora musiałyby się ujawnić jeszcze inne właściwości Hübnera: umiejętność prowadzenia dyplomatycznej i taktycznej gry; chłodna kalkulacja argumentów za i przeciw; świadomość możliwych i niemożliwych do przekroczenia granic kompromisu. Na co dzień były mu przydatne jako dyrektorowi teatru – o czym przyjdzie jeszcze wspomnieć.

Wspominam Hübnera-aktora, choć Bogiem a prawdą jego aktorstwo trudno zaliczyć do nadzwyczajnych przejawów sztuki; miał fascynującą osobowość i udzielał jej postaciom, ale był chyba zbyt powściągliwy czy nawet – jak to inteligent – wstydliwy, żeby pozwalać sobie na jaskrawszą ekspresję czy transformację. Raz musiał się gruntownie przemienić, gdy grał Stalina w „Człowieku z karabinem” Pogodina, epickim dramacie opiewającym Rewolucję Październikową, który w 1954 roku wystawił ówczesny kierownik artystyczny Teatru Narodowego, Bohdan Korzeniewski: „Włożyłem wiele wysiłku w charakteryzację – wspominał Hübner – udało mi się osiągnąć jakieś podobieństwo, ale tylko en face. Tymczasem reżyser ustawił mnie profilem i cały efekt diabli wzięli. Gorszych recenzji niż te, które miałem sposobność przeczytać o sobie w tej roli, nie spotkałem w życiu. Od tej pory jestem ostrożny”.

Edward Albee „Kto się boi Virginii Woolf”, reż. Z. Hübner. Stary Teatr, 1965 / fot. Wojciech Plewiński,
archiwum Instytutu Teatralnego

Rzadko doprawdy spotyka się aktora o takim stopniu samowiedzy – także w kwestii własnych możliwości i ograniczeń. Zresztą Hübner nie występował na scenie zbyt często – liczba jego ról nie przekracza trzydziestu, a z biegiem lat grywał coraz rzadziej. Więcej zdziałał jako reżyser – z grubsza licząc wystawił około osiemdziesięciu przedstawień. Wiele z nich miało swoją wagę – sam do dziś zachowuję w pamięci choćby „Lot nad kukułczym gniazdem” czy –najlepszą ze znanych mi – „Iwonę księżniczkę Burgunda”; żadne nie dokonało zwrotu w estetyce teatralnej ani nie zmieniło biegu historii. Zresztą Hübner nie miał, jak się wydaje, tak wysoko ulokowanych ambicji i z właściwą sobie skromnością pozostawał, jeśli nie w cieniu swoich wybitnych kolegów, to przynajmniej pół kroku za nimi – dając im niejednokrotnie pole w teatrach, które prowadził (przede wszystkim myślę o Swinarskim, Jarockim, Wajdzie…). Doskonale czuł się w tradycyjnej przestrzeni sceny pudełkowej, a za kluczowy element przedstawienia uważał dobrze dobrany tekst.

Studiując listę autorów, którzy go interesowali, trudno wyznaczyć jakąś linię repertuarową, poza tą, która zawiera się w słowie eklektyzm. Żadnych romantyków – to chyba zrozumiałe; raz czy drugi Wyspiański; parę razy Fredro – w tym prowokacyjna „Zemsta”; Witkacy – rzadko, ale w 1956 roku zdjęta przez cenzurę prapremiera „Szewców”; Mrożek rzadko, Gombrowicz raz, ale jaki!; parokrotnie Giraudoux, Ionesco, Sartre; z tak zwanej wielkiej klasyki sięgnął do Szekspira, Ajschylosa, Eurypidesa, Moliera; interesował go Genet i Joyce – gdańska inscenizacja XV epizodu „Ulissesa” była może jego najsłynniejszym spektaklem. Ale nie stronił też od pomniejszych autorów,  jak choćby Roman Bratny, o ile uznał, że utwór – w tym przypadku powieść „Trzech w linii prostej” – stwarza sposobność do postawienia ważkich, współczesnych kwestii (zresztą Bratnemu – znakomicie ustawionemu partyjnie i hołubionemu przez władze PRL – powierzył kierownictwo literackie Teatru Powszechnego, gdy objął jego dyrekcję w 1974 roku; był to wybór podyktowany taktycznie – Bratny mógł posłużyć jako bufor w razie kłopotów z decydentami czy cenzurą).

Franz Kafka „Ameryka”, reż. Z. Hübner. Teatr Nowy w Łodzi, 1971 / fot. Andrzej Brustman,
archiwum Instytutu Teatralnego

W eklektycznym teatrze Hübnera zawsze chodziło o współczesność, nigdy jednak o płaską, publicystyczną aktualność – to był teatr, który chciał pełnić funkcję, nazwijmy to, obywatelską, ale w formie artystycznej; na pewno nie teatr-gazeta ani teatr-trybuna; raczej teatr – szkoła myślenia. Hübner precyzował to tak: „Sensem istnienia teatru jest jego służba społeczna. Nie bardzo lubię mówić o «zadaniach wychowawczych» teatru, zalatuje to bowiem «drętwą mową». Wiadomo, że widz przychodzi do teatru zabawić się, rozerwać, przychodzi po przeżycia artystyczne, a nie po naukę. Zgoda. Ale teatr nie tylko gra d l a widza – on gra z  n i m  i  o  n i e g o. Czasem także
p r z e c i w  niemu”.

Te słowa napisał człowiek teatru: aktor, reżyser, ale przede wszystkim – dyrektor. Myślę, że jeśli istniało  takie zjawisko, jak teatr Hübnera – a istniało – to zrodziło się ono ze spotkania dwóch talentów: artystycznego i dyrektorskiego. Ten drugi talent – może rzadszy od pierwszego – był, jeśli wolno się tak wyrazić, talentem do ludzi; Hübner potrafił ich – aktorów, reżyserów, scenografów – znajdować i z wyczuciem pożytkować w prowadzonych przez siebie teatrach; umiał nie eksponować siebie ponad miarę, lecz jako dyrektor służyć zespołowi, trzymając go zarazem w przyjaznym rygorze mocą autorytetu; szanował ludzi i był ich ciekawy – miał dar pedagoga i wykorzystywał go zarówno jako dyrektor, jak i dziekan reżyserii; sprzyjał młodym– na przykład, do pracy w Powszechnym zaprosił Piotra Cieślaka, Ryszarda Majora, Michała Ratyńskiego, Feliksa Falka, Tomasza Zygadłę). Wiedział oczywiście, w jakim świecie żył i kierował teatrem, był człowiekiem politycznym, czemu dał zresztą wyraz w osobnej książce; ale znał granice serwitutów i kompromisów – nieskłonny do szarży, gestów i frazesów z trudnych sytuacji wychodził z twarzą – choćby wtedy, gdy rezygnował z dyrekcji Starego Teatru; miał w sobie przyrodzoną miarę godności i przyzwoitości – dał jej wyraz w stanie wojennym.

Eurypides „Medea”, reż. Z. Hübner. Teatr Powszechny w Warszawie, 1988 / fot. Renata Pajchel,
archiwum Instytutu Teatralnego

Od czasu do czasu ktoś, przeważnie ze starszego pokolenia, powołuje się na Hübnera jako przykład prawego człowieka i wzorowego dyrektora teatru. Poza nostalgią nic z tego nie wynika: formacja, do której należał Hübner – owa inteligencja par excellence – zeszła ze sceny, nie tylko teatralnej, lecz także dziejowej. Na tę formację składały się dom, wychowanie, kultura, tradycja, wykształcenie, doświadczenie historyczne, postawa moralna, sposób bycia, maniery, język… Zmiany, które zaszły, są nieodwracalne i nie warto patrzeć za siebie – tam już nic nie ma. Młodzi następcy Hübnera, którym nie tak dawno, w sezonie 2006/2007, powierzono kierownictwo Teatru Powszechnego, przedstawili na wejściu swoje zasady. Jedna z nich głosiła: „Pierdol naszego szanownego patrona. Młody jebie starego”.

Hübner, który w swoich felietonach potrafił błysnąć aforyzmem godnym „Myśli nieuczesanych” Leca, napisał kiedyś, że „nie zmieni oblicza świata, kto sam nie ma twarzy”. Obawiam się, że nie miał racji.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.