Jeszcze 2 minuty czytania

Dorota Masłowska

JAK PRZEJĄĆ KONTROLĘ NAD ŚWIATEM, NIE WYCHODZĄC Z DOMU (5)

Dorota Masłowska

Dorota Masłowska

Czasem trzeba rzucić na szalę interakcji międzyludzkiej nie jakąś tam książkę, nie film, nie wystawę, lecz łatwopalny snopek własnych doświadczeń i wspomnień, nie zważając, że gdy powtarzamy beztrosko JA JA JA, to druga osoba tylko patrzy nam na usta, obgryza skórki, sprawdza facebooka, wydziubuje gluten z talerza i czeka, kiedy to ona wreszcie będzie coś mogła powiedzieć o szeroko pojętej sobie, co przydarzyło się jej, co czuła ona i jak bardzo to było ciekawsze, BYNAJMNIEJ dla niej.

Jesteśmy teraz wszyscy bardzo autopromocyjni, autonachalni; to ta przeludniona, hałaśliwa, płynna planeta wciska nas w rolę przemotywowanego autoakwizytora. I nadzieja tu tylko w hipsterach, bo to oni są niby konie ciągnące kolebiący się ociężale na boki wóz społeczny w przyszłość. I tylko oni mają moc ogłosić modę na skromność, powściągliwość, całkowitą powtarzalność człowieczego losu, mundury i elitarne warsztaty pracy wyalienowanej; i zamiast tej zindywidualizowanej latte na mleku bezglutenowym bezmlecznym – picie zbożówki chochlą prosto z gara. Tak to się zresztą skończy, wspomnicie moje słowa.

Wracając: zawsze było tu o mnie, ale wcześniej tego nie zauważaliście, bo się zasłaniałam, czy to że seriale, czy to że podróże, czy to że Józefa Radzymińska, a i tak koniec końców kończyło się zawsze na JA JA JA; tu sytuacja jest tym czystsza, że się od JA nawet zaczyna. Około roku 2006, pamiętam to jak dziś, brałam udział w sesji zdjęciowej w Puszczy Kampinoskiej; fotografem był Igor Omulecki, a ideą był ślub, biała suknia itp. Oczywiście z tym poszło jak z płatka; bez problemu udało się mnie owinąć w te różne firany i gazy, i postawić w jakichś chaszczach (do dziś pamiętam, jak stylistki pojadają przekąski na kocu, a ja słyszę złośliwy chichot wiewiórek i dzięciołów, gdy podskakuję na jednej nodze w krzaku wilczych jagód, próbując naciągnąć rajstopy).

Banałem w tej historii przestało wiać dopiero, gdy okazało się, że przewidziano dla mnie również rolę pana młodego. W świetle tego, co napisałam wcześniej, idea ożenienia się samej/samego ze sobą nie jest chyba teraz aż tak abstrakcyjna i nonsensowna; nawet z perspektywy Kościoła katolickiego prezentuje się to całkiem akceptowalnie, a samogwałt jest złem zawsze mniejszym od sodomii. W każdym razie przygotowano dla mnie mały męski garnitur, mokasyny czarne w rozmiarze 38, koszulę, krawacik; zaczesano mi włosy na boczek, by wreszcie przykleić na ten niekoniecznie dobrze prezentujący się tort wisienkę.

Nieduży rudy szorstki wąsik.

Ci, co tam wtedy byli, wiedzą, że był on tak udatny, jakby nie został doczepiony, ale pod wpływem stymulacji tekstylnej wyrósł nagle z samego rdzenia mojej osoby. No i z pewną przykrością przyznaję, że właśnie przez tę realność było to tak śmieszne. Ten jeden atrybut zamienił mnie w ułamku sekundy w drobnej postury bardzo brzydkiego mężczyznę o wykształceniu zawodowym; z tych co to latami podpierają ściany w remizie (i już cała rodzina lamentuje, że gospodarka idzie wniwecz), nim odważą się poprosić do tańca Władkę (przy kości i w ortopedycznym bucie, ale gospodarna i nie ciągnie jej do kieliszka jak inne).

No i stanęłam tak w tym garniturze, z tym szorstkim, pozbawionym blasku, rudawym wąsikiem (takim, w którym po śniadaniu często gęsto goszczą okruszki jajka i cząstki rzodkiewki, a z wieczora opiłki tytoniu, strzępy kart do gry, żetony z kasyna i wydzieliny kobiece)… I powiem wam szczerze, tak okrutnej beczki ze mnie to nie było nigdy. A sami wiecie, że jak poślizgnęłam się na skórce od banana i wpadłam twarzą w tort, a w tym samym czasie klaun kopnął mnie w dupę, to też wszyscy naprawdę bardzo się śmiali, ale to było wszystko jeszcze niebo a ziemia. Teraz stylistka, redaktorka, producentka, asystentka producentki (był rok 2006) (prehistoria, istniały gazety!) (sesje zdjęciowe! resztki medialnego bizancjum) (był nawet catering!) tarzały się na kocyku, a powszechny ryk śmiechu przepłoszył najodważniejsze z zajęcy, nie mówiąc o mojej samoocenie.

(Że jeszcze zacytuję wybitnego rysownika i felietonistę Macieja Sieńczyka: „(…) najlepszym sposobem, aby uczynić twarz mężczyzny wrażliwą, a jednocześnie wyrażającą gnuśność, jest narysowanie głowy kobiecej i dorobienie zakoli lub wąsów”.) (Pamiętam, że w pewnym momencie fotograf nawet zaczął dyscyplinować zespół, że jeśli ktoś się roześmieje, to ma się oddalić, bo nie da się pracować.) Sesję kończono w napięciu i stresie, bo jeden rzut oka na nieurodziwego konusa, wybierającego się na chrzciny z kawką Jacobs pod zroszoną Warsem pachą mógł oznaczać wybuch śmiechu i koniec z mozołem budowanej kariery. Ale do czego zmierzam?

To właśnie chyba ten dzień był tak naprawdę dniem, kiedy narodził się we mnie MISTER D.

Choć płytę „Społeczeństwo jest niemiłe”, której premiera odbędzie się w Rastrze w najbliższą sobotę o 19.00, miałam nagrać dopiero w 2013, już wtedy coś piszczało w kampinoskiej trawie. I czy gdy szukałam nazwy dla swojego zespołu, uczciwym byłoby sięgnąć po co innego? „Doris i Przyjaciele”? „Literackie nutki”? Tak, to wszystko też było fajne, jednak to w Mister D było coś takiego, co wyrażało tę moją gotową w każdym momencie wybuchnąć dwoistość, seksualną i tożsamościową ambiwalencję, która zresztą (…).

Oczywiście tak jak mówię: moją. Nie fair byłoby podciągać pod to innych członków Mister D: Marcin Macuk, Kuba Wandachowicz, Piotr Gwadera i Magda Staroszczyk są pod tym względem całkowicie jednoznaczni. Choć też czasem, gdy zaczynają dośpiewywać w refrenach falsecikami, to niczego już nie można być pewnym, a demoniczny GENDER zawisa w powietrzu niby miecz Damoklesa.

I tu, niby nigdy nic, barwna anegdota z użyciem głośnych nazwisk zupełnie przypadkiem stwarza niewymuszony pretekst, by coś ogłosić. I nie, nie chodzi wcale o to, że jestem gejem! 22 lutego o godzinie 22.00 MISTER D gra w Barze Studio w Warszawie pierwszy koncert, na który serdecznie was zapraszam! Zaprezentujemy nieuniknione hity, takie jak „Społeczeństwo jest niemiłe”, „Prezydent”, „Hajs” i „Córka Rydzyka”.


 PS: Podobieństwo osób i zdarzeń pojawiających się w felietonie do osób i zdarzeń rzeczywistych jest zamierzone.

PS2: Jeśli masz 16-18 lat, jesteś dziewczyną, a to co napisałam wcześniej nie przekonało Cię do przyjścia na koncert Mister D do Baru Studio, musisz wiedzieć, że featuring do piosenki „Chrzciny” wykonuje Jakub Żulczyk.

PS3: Jeśli nie przekonuje Cię nawet Jakub Żulczyk, to na koncercie odbędzie się jeszcze premiera teledysku „Hajs”, zrobionego przez Głęboki Off do filmu „Hardkor disko”. Do zobaczenia!