Jeszcze 2 minuty czytania

Dorota Masłowska

JAK PRZEJĄĆ KONTROLĘ NAD ŚWIATEM, NIE WYCHODZĄC Z DOMU (7)

Dorota Masłowska

Dorota Masłowska

Dziś chciałabym zaprezentować raport pt. „Rozpoznawalność literatów-piosenkarzy w hurtowniach tekstylnych i szwalniach w drugim kwartale 2014 w woj. łódzkim”. Badanie odbyło się techniką badania mimowolnego, przedstawicielka świata literackiego i muzycznego niespodziewanie dla samej siebie pojawiła się w 4 zakładach handlowo-usługowych na terenie woj. łódzkiego. Mimo stroju nieposiadającego atrybutów pełnionych zawodów (takich jak kołonotatnik, maszyna do pisania czy zwyczajowy pulpit z nutami), a także powściągliwego zachowania, rozpoznana została w 2 z nich. Jeśli za jednostkę rozpoznawalności w przestrzeni publicznej przyjmiemy jednego milowicza, można powiedzieć, że rozpoznawalność artystki w zakładach tekstylnych wynosiła pół milowicza. Jednak gdy opuściła teren zakładów, trudno było uniknąć dalszego badania – pomiar mimowolny, raz rozpoczęty, nie zawsze daje się zakończyć. Na dalszych jego etapach badająca została więc rozpoznana na dworcu kolejowym i w chińskiej budce na osiedlu Retkinia. Wynik podwyższył jeszcze fakt, że ostatnie rozpoznania zostały dokonane w miejscach mało spodziewanych, przez jednostki w komfortowych strojach bawełnianych, zdradzających zainteresowania sportowe, samochodowe i rozrodcze, na niekorzyść innych zainteresowań. Można więc zaryzykować twierdzenie, że na chwilę obecną rozpoznawalność literatów-piosenkarzy w przestrzeni publicznej wynosi około 0,8 milowicza i jest stabilna. Podczas badania dokonano też innych obserwacji społecznych. Zarejestrowano: jednego mężczyznę na przystanku, powtarzającego do samego siebie słowo „Żyd”; konflikt w kolejce do garkuchni dworcowej, w którym stanowisko karmienia gołębi bułką spotkało się z gwałtownym sprzeciwem pracownicy baru i wybuchem ogólnej agresji słownej i fizycznej; fenomen kulinarny: w tej samej garkuchni udało się osiągnąć fasolkę po bretońsku w kolorze intensywnie szarym. Wołowina w 5 smakach miała kolory bardziej zbieżne z występującymi w przyrodzie, jednak po wyjściu z baru chińskiego, na koniec dnia, badana mogła powiedzieć szczerze tylko jedno: ja jebię, a wartość fatyczna stwierdzenia tylko trochę przeważała nad dosłowną.

Ten raport stworzyłam przedwczoraj, zachęcona przez naczelną do podjęcia tematyki obyczajowej. Dwa razy mi nie trzeba było powtarzać. Co więcej, przyjęłam sugestię z ulgą: jeśli chodzi o kino, teatr, muzykę i literaturę, ostatni miesiąc przeleciałam w całości na pojedynczych odcinkach pierwszego sezonu „30rock” oglądanych w fazie REM i kupnie WIADOMEJ antologii, i używaniu jej w charakterze stoliczka nocnego, pełniącego też rolę szerszego zastosowania podestu, schodka. A ponieważ nie do końca wystarczało to, by utrzymać status osoby będącej z kulturą współczesną na ty, dorzucałam jeszcze od czasu do czasu „Ciekawa ta biografia Beksińskich”, „Biografia Beksińskich... aha, już czytaliście”. „A w ogóle to fajną książką jest ..., pisałam o tym felieton? Nie może być”. I dalibóg, musiałam być żałosna, gdy tak usiłowałam jeszcze rozmówców chwytać za rękawy, za łokcie, krzycząc oczami „nie odchodźcie!”, i: „ale ja naprawdę kiedyś coś czytam... Hej?
Gdzie jesteście? Schowaliście się? To już przestaje być śmieszne... Hop hooop!” i tak dalej, i tak bez końca. Moje intensywne życie zawodowe sprawiło, że zamiast brać czynny udział w zdarzeniach kulturalnych, zaangażowana byłam w sprawy, które swoją jałowością zadziwiłyby niejednego. To nie była już kwestia, jak przejąć panowanie nad światem w ogóle, lecz jak odzyskać elementarne panowanie nad swoim własnym, wychodząc z domu, DUŻO wychodząc z domu. Moje szarpaniny zaś przypominały gwałtowne, ale skazane na porażkę ruchy zająca w ruskiej gierce, który dwoi i troi się ze swoim koszyczkiem w deszczu spadających jajek, wiedząc, że koniec jest blisko i że to już tylko kwestia nazewnictwa, czy jest to „wysoki wynik mimo klęski” czy „klęska mimo wysokiego wyniku”.

Rzetelnych opracowań o rozpoznawalności w przestrzeni publicznej ze świecą szukać; na pewno też nieraz odbiliście się od ściany. W bibliotece publicznej pod R znajdziesz wszystko, a jak przyszło co do czego, to pierwszy poradnik „Rozpoznawalność dla nastolatek z miast poniżej 50 tys. mieszkańców” musiałam napisać sobie sama. A mimo to z rozpoznawalnością jak z dzieckiem – niby już miałeś, niby zjadłeś na tym zęby, a jednak gdy powraca na kształt rozjuszonej fali, zęby musisz zjeść ponownie. Zagryzając solą i zajadając kamieniem.

Kiedyś słyszałam od znajomego psychologa, że zarejestrowawszy w realu twarz wcześniej widzianą na ekranie telewizora lub okładce magazynu, mózg ludzki ulega silnemu biochemicznemu wyładowaniu. Były to oczywiście badania amerykańskich naukowców, których szczegółów w dodatku nie pamiętam, ale z własnego doświadczenia wiem, że jedząc kiedyś obiad w Arkadii, nie mogłam oderwać wzroku od siedzącego przy stoliku obok Romana Giertycha i potem już zawsze widząc go w telewizji, postrzegałam go jako osobę znajomą, powiązaną ze mną silną, sekretną komitywą, jakkolwiek byłaby ona również urojona i jednostronna.

Osoba doświadczona może rozpoznać osobę rozpoznającą ją już we wczesnej fazie rozpoznania. Przebywając na poczcie, urzędzie, plaży czy innych miejscach, gdzie nasz los zwykł obrastać przezroczystą i efemeryczną tkanką przypadkowych kontaktów, ludzie szacują się zazwyczaj wzrokiem dość pobieżnie i niedbale. Jednak osoba rozpoznawana bardzo wcześnie wyczuwa spojrzenie, które zatrzymuje się na niej, nagle przytomniejąc, nabierając ostrości, swoistej przebiegłości. Podczas gdy twarz osoby rozpoznającej tężeje w skupieniu, w jej oczach obracają się dwie klepsydry (lub coraz częściej – tęczowe kółeczka) – znak, że dane są procesowane, zaś w jej mózgu dochodzi do biochemicznego wybuchu, w mózgu osoby rozpoznawanej też dochodzi do tego i owego. Duma miesza się z pyszałkowatym zniecierpliwieniem, panika ze źle skrywaną ekstazą, chęć ucieczki ze zdroworozsądkową chęcią pozostania na miejscu i podjęcia rozmowy, paranoja z czymś jeszcze, proporcje przyjemności/nieprzyjemności związane są tu z rysem osobowościowym jednostki.

Oczywiście gama sytuacji, które mogą w tym momencie nastąpić, jest też bardzo szeroka i zależy od wszystkiego. Czasem jest to grzecznościowa rozmowa, czasem triumfalne wykrzykiwanie odgadniętego nazwiska, czasem pogardliwe sapanie, czasem szybka, przymusowa fotografia telefonem. Niezależnie jednak od tego, czy ekspresja rozpoznania jest taktowna i empatyczna, czy kawałki siana latają na wszystkie strony, nieodmiennie dochodzi między dwiema jednostkami do chwili dwuznaczności, konfuzji. Oto na scenie teatru życia codziennego podwinięta zostaje zasłona umownej anonimowości, higienicznej obcości. Tzw. DRUGI zna moją twarz, imię i nazwisko; siłą odsłania moją kartę, sam pozostając z zasłoniętą, nawet jeśli grzecznie się przedstawi. Oto zostaję wyłuskana z szarej masy przelewającej się z tramwajów do autobusów i z powrotem, co jest i wyróżniające, i obnażające. Rozpoznanie w miejscu publicznym jest zawsze ingerencją, formą naruszenia, niezależnie od tego, jak subtelną.

I tu, na koniec, nasuwa się nieczęsta okazja do poprawnego użycia słowa „bynajmniej”: przez mój raport nie chcę powiedzieć: och, jaka jestem biedna, jaka jestem rozpoznawalna! A tak tego nie chcę, taka jestem skromna i prywatna, i właśnie dlatego zgadzam się np. na bycie na okładce dużego magazynu, bo mam tylko 31 lat, skąd mogłam o tym wiedzieć, pomocy, ratunku! Czy wątpliwa przyjemność rozpoznawalności w zakładach handlowo-usługowych w woj. łódzkim wynika np. z mojej wielkiej, wrodzonej szlachetności? OCZYWIŚCIE TAK, jednak mam obawy, że w niewielkim stopniu. Dużo bardziej prawdopodobne zdaje się, że w byciu fragmentem masy jest coś szalenie wygodnego, bezpiecznego, fundamentalnego, faktor x, o którym nie myślimy i którego nie doceniamy. W społeczeństwie, w którym tyle pary idzie w pielęgnację swojej (nierzadko skręcanej z chińskich półproduktów) indywidualności, w którym wzorcem osobowościowym jest „gwiazda”, a miarą życiowego sukcesu tańczenie z nią lub choćby tańczenie z nią na lodzie, anonimowość jest wartością bardzo démodé. Jednak jeśli dodamy jeszcze do tego majaczące na technologicznym horyzoncie okulary google’a, można śmiało założyć, że możliwość ukrycia się w masie, zasłonienia swojej tożsamości, będzie w niedalekiej przyszłości dobrem wysublimowanym, kosztownym, ograniczonego dostępu. Bardzo możliwe, że produkowanym przez Chiny.