Jeszcze 3 minuty czytania

Dorota Masłowska

JAK PRZEJĄĆ KONTROLĘ NAD ŚWIATEM, NIE WYCHODZĄC Z DOMU (10)

Dorota Masłowska

Dorota Masłowska

Ile razy słyszę to pokoleniowe biadolenie o gumie balonowej Donald, gumie rozpuszczalnej Maoam, gumie rakotwórczej Turbo (nie wspominając już o gumie Juicy Fruits, a zwłaszcza o gumie Stimorol); o bajkach na slajdach, kakałku Schulstad, jeżykach z dmuchanego ryżu, bagażniku pełnym napojów Hellena i rubryce „napisz do Kasi” (Czy mogę nosić swoje kreszowe dresy w wybuchające planety także podczas miesiączki?), to myślę, że wielkim nieobecnym w tym zestawieniu jest zdanie „słucham każdej muzyki oprócz disco polo”.

„Jestem zodiakalnym Lwem, kocham motory, Proletaryat i nie cierpię disco polo” – ogłaszano w rubrykach korespondencyjnych pism dla młodzieży. „Poznam osoby w wieku 16–18 lat z całej Polski”. „Majteczki w kropeczki. Nie cierpię takiego umcyk-umcyk” mówiono, a prestiż osobisty skakał niby Gabriel Janowski przed debatą dotyczącą odwołania ministra skarbu. Czyli wysoko w górę i zaraz z powrotem w dół. Wymachiwało się tym zdaniem jak warkoczem czosnku przed wampirem beznadziei, złego gustu i powszechnej wiochy; choć raczej wymachiwało się tym zdaniem jak wampirem przed warkoczem czosnku, pętem wątrobianki i główką kapusty, wiezionymi pekaesem przez krewnego w kieszeniach ubogiej jesionki, otchłaniach kraciastej torby-sumki. „Nie pójdę z tobą pod rękę po molo. Nigdy w życiu nie pokocham dziewczyny, która słucha disco polo” – śpiewał nawet Grabaż.

Nie wiadomo, co właściwie złego zrobiła nam, Polakom, ta muzyka, która w paru skocznych dźwiękach, paru nutach wyśpiewanych przez rozmigdalonego kastrata miksowała bez ładu i składu nowe i stare czasy, kulturę wiejską z miejską, okarynę z kradzioną w rajchu yamahą, zasysając całe społeczeństwo w kompromitujący taneczny wir. Wielki upadlający korowód, wciągający głupich i mądrych, biednych i bogatych; pijanych od ciociosanu z pewexu i pijanych od wina Wino i wódki Wódka; wlokący nas przez wesela, pogrzeby i chrzty; wokół willi, wokół bloku i wokół familoku, aż pod sam dom zły.

Tak czy siak zastrzeganie, że się w tym korowodzie nie tańczy, było z jakichś powodów ważnym tożsamościowym egzorcyzmem. Sama w jego ramach w latach 1995–97 co tydzień w niedzielę w godzinach przedpołudniowych oglądałam program Disco Relax. Wiem, że teraz jest dużo osób, które te same niedzielne popołudnia poświęcały na ssanie rogu kocyka czy ślinienie sobie palców (dalibóg, nic na tym nie straciły, może nawet zyskały), dla nich wyjaśnię, że program ten kompilował największe przeboje chodnikowej jebaniny, które nie miały prawa pojawiać się w „normalnej” telewizji, nasze polskie guilty pleasures, takie jak „Oj, pieniążki kochane, kiedy was dostanę”, „Zupa Romana”, „Bierz co chcesz” Shazzy, „Serduszka dwa” Bayer Full, „Letni czas”. Teksty tych piosenek są wytatuowane w moim mózgu i wyrwana nocą z najgłębszego snu, zapytana „Oj, pieniążki kochane, kiedy was dostanę?” odpowiem zawsze „kiedy los fortunę wreszcie ześle mi?”. Nawet gdy spotkacie mnie na Dworcu Centralnym ze strzykawką heroiny wbitą w ramię i wywróconymi na lewą stronę oczami, i zapytacie „Serduszka dwa?”, wychrypię: „Serduszka małe dwa, ze sobą już są tyle lat, a ich miłość trwa dadada”. A gdy zobaczycie mnie kiedyś, jak próbując reanimować dawny poklask, występuję w „Jeden z dziesięciu”, kładąc pytanie za pytaniem i źle odpowiadając nawet, ile kątów ma trójkąt, i ile to jest zero, kiedy Tadeusz Sznuk zapyta „Jaki jest letni wiatr w przeboju Amadeus?”, usłyszycie jak moje tępe, rozkojarzone usta odpowiadają nagle przytomnie „Zwariowany jak muśnięcie warg!”.

Piszę o tym wszystkim, bo całkiem niedawno media ogłosiły triumfalny powrót tej kultury, nazywając go nawet, zgodnie z konwencją, „renesansem”. Piosenka „Ona tańczy dla mnie” zespołu Weekend ma na YouTubie 85 milionów odsłon; Edyta Górniak, Doda i Justyna Steczkowska mają może 85 milionów, ale cieni do powiek i to wszystkie razem! Kto czytał wydany przez MSW alarmujący raport „Bardzo brzydka muzyka w liczbach” wie, że te liczby są duże. Ekscytacja mediów też ma podłoże stricte statystyczne: te wszystkie podniecające dziesiątki milionów płyt, biletów i odsłon, które pojawiają się w każdej medialnej narracji wokół disco polo, są wystarczającym argumentem, by zmienić jego społeczną percepcję. By je wreszcie zdetabuizować, oddemonizować jego obciachowość, zaprosić je na kanapę do śniadaniówki, juwenalia i hipsterską potańcówkę. Zdjąć rzucone nań w latach 80. i 90. przez naburmuszoną inteligencję odium.

Swoją drogą interesująco widać tu, jak przez ostatnie dwie dekady muzyka straciła  swoją tożsamościową moc. Dlaczego? Swoje odpowiedzi przysyłajcie na kartach pocztowych. Zdaje się, że posiadane przedmioty, ubranie, samochód, restauracje i inne akty konsumpcji na tyle silnie nas definiują, że to na ich podstawie namacujemy w społecznym gąszczu podobnych sobie. Dwa – kwestia technologiczna. W latach 80. i 90., gdy szukanie, kolekcjonowanie i słuchanie muzyki wymagało od zainteresowanych różnych ekwilibrystyk, identyfikowano się z nią dużo silniej, niż teraz, gdy w zasobach kultury przebieramy jak w koszu z brudami.

Wracając jednak do renesansu. Choć ta piękna, staroegipska nazwa brzmi naprawdę elegancko i pasuje i do garnituru, i do karocy, i do quada, to zdaje się nieco na wyrost. Disco polo nie odradza się, bo nie zamiera; raczej trwa, trwa wielkie, niezmienne, nieruchawe jak smok wawelski czy Kościół katolicki, żywiąc się sokami witalnymi Polski B, C i D, a jego żywotność wydaje się mieć źródło właśnie w niepodatności na zmiany, nowinki technologiczne i obyczajowe.

Nie można jednak powiedzieć, że przez ostatnie 20 lat NIC w nim się nie zmieniło. Na przykład choć wokaliści ani słowem nie przebąkują o istnieniu homoseksualistów, to w tekstach piosenek pojawiają się różne atrybuty współczesnej miłości, takie jak komórka, esemes, fejs, kajdan, fura. Erotyka nie pojawia się już pod kryptonimem („bara bara” czy „majteczki”) – seks nazywa się seksem, viagrę viagrą. („Co tak wyglądasz, jakbyś na jajniku sobie przysiadła?” – mówi w serialu „Miłość w rytmie disco” kolega do koleżanki).

Bardzo wyraźna zmiana w discopolowym universum zaszła w kondycji kobiety. „Świnkę bierzesz tylko na noc, jej gadanie nie obchodzi cię” – śpiewał jeszcze parę lat temu zespół Boys. Dziś jego wokalista Marcin Miler (co znamienne: w wywiadzie dla TVN Style) przyznaje, że: „Pojawiają się kobiety. Są coraz bardziej odważniejsze, bardziej śmielej wchodzą w tę branżę. Kobiety atakują. Co z tego będzie, zobaczymy”. Disco polo, obsesyjnie krążące w warstwie lirycznej (a chyba i muzycznej) wokół reprodukcji, a jednocześnie silnie umocowane w obyczajowości katolickiej, długo nie chciało oddać mikrofonu kobietom, które jak od dawien dawna wiadomo nie czują pożądania seksualnego; wolą czy to posprzątać, czy zbesztane popłakać w kąciku. Dziś Etna w piosence „Mężatka” śpiewa o „disco życiu jak w Madrycie” i wracaniu o późnej godzinie „niekoniecznie z mężem, choć ślubowała mu przed księdzem”. Jakże różni się ten przekaz od gorącego wezwania „Bierz co chcesz, wszystko weź, co tylko mam” z 1995 roku poczciwej, choć też lubiącej ubrać się w czarny, błyszczący kondon Shazzy.

Etna śpiewa:

Dziś już jestem znowu w rejsie,
Rano byłam też na fejsie.
Znajomego zapoznałam
I do niego się wybrałam
Wszystkie żony tego świata
Nie marnujcie zimy, lata
Żyjcie sobie pełnią życia,
Każda z nas to piękna kicia!

A w piosence „Zostań” dodaje:

Śpisz do jedenastej, golisz do trzynastej się, nie masz czasu, wiem.
Potem jesz śniadanie, chęć masz na bzykanie,
Lecz ja nie mam ochoty, nie

Moim zdaniem każde drgnienie kondycji kobiety w tradycyjnej obyczajowości jest pozytywne. Stopniowo jednak, gdy wpatruję i wsłuchuję się w klipy świeżo upieczonych królowych disco polo, takich jak przytoczona Etna czy Eva Basta, oprócz wrażenia, że ktoś długo kozłował moją głową, a potem wrzucił ją do kosza, oraz że byłam w Hurghadzie, choć nigdy tam nie byłam, pozostał mi niepokój innego rodzaju.

Oto kilka przykładów liryki kobiecej w disco polo nowych czasów:

Wyszłam za mąż za dziadka,
dziadek kasy ma jak siana,
dziadek kasę zawsze ma,
jaguara kupi Pusi,
Pusią jego jestem ja,
lecz odwdzięczyć się dziś muszę,
dziadek viagrę zawsze ma.
(Etna, „Dziadek”)

Jestem sobie studenteczka
I biznesik mam w majteczkach,
A gdy czegoś potrzebuję,
To w internet się loguję.
Mama kasy mi nie dała,
Sama ciężko pracowałam,
Zapoznałam w internecie
Biznesmena w wielkim świecie.
(Etna, „Studenteczka”)

Pilot w garści masz, zabijasz swój czas
Niewiele ci do szczęścia trzeba
Mecz nakręca cię
Browarów już sześć, chipsy też
Ref.
Zostań!
I tak nie zrobię z ciebie supermana z moich marzeń
Zostań!
Samotność gorsza jest, niż przeżywanie z tobą wrażeń.
(Etna, „Zostań”)

Szepcze ci, że już wszystko ma
Starczy jej to, co ty dasz
Mówi, że szczęście jej to ty
No kto dać może więcej ci
I jedno spać nie daje, i myślisz – coś nie tak
Aniołek ma koszmary i we śnie mówi znowu tak:
Ref.
Kup mi chatę w bogatej dzielnicy
Chcę w garażu jaguary dwa
Na wakacje rejs na Bora Bora
i mój własny jacht
(Eva Basta, „Kup mi chatę”)

Z babą to jak z jajkiem, lepiej z drogi zejść
chłop co by nie zrobił, zawsze będzie źle,
Babskie narzekanie żółtym światłem jest,
Zanim ci zapali czerwone STOP na seks...
Ref.
Bo babie zawsze będzie źle, bo babie nie dogodzisz,
Już naraziłeś babie się, jak tylko się urodzisz,
Chłop to konstrukcja prosta jest,
a bywa że wadliwa,
Chłop to w domu głowa,
Baba za to szyja...
(Eva Basta, „Babie nie dogodzisz”)

„Po raz kolejny okazuje się, że – pomimo pozorów modernizacji i porzucenia katolickiej pruderii – na jaw wychodzi odwieczny model nieporozumienia między polskim mężczyzną a polską kobietą, oparty na wzajemnym lęku i nieufności” – pisała Agata Bielik-Robson o zachowaniach seksualnych uczestników „Warsaw Shore”. W moim odczuciu w tekstach tych widać również odwieczny model nieporozumienia między polską kobietą a polską kobietą, a także nieporozumienia między polską kobietą a polskimi pieniędzmi. Póki co, mimo hardej miny, w nowych tekstach disco polo kobiety zdają się pozostawać wciąż podmiotem głównie lirycznym.

PS. Nie zachęcam nikogo do badania tego tematu na własną rękę. Opisywana przeze mnie muzyka jest szalenie zaraźliwa i skłania do mimowolnego tańca, teksty zostają w głowie na długo, zastępując fragmenty myśli własnych. Serial „Miłość w rytmie disco” (reprezentujący niedopuszczalny poziom realizacji i aktorstwo rodem ze scenek na niedrogich warsztatach psychologicznych), który zaczęłam oglądać, by przybliżyć sobie tę kulturę, po około trzech odcinkach zaczął angażować mnie emocjonalnie („Nikola, nie idź tam!” – chciałam już krzyczeć do ekranu – „Daro nie tyle chce kupić ci drinka, jak chce cię tylko wykorzystać!”).