Tanki

Robert Pucek

Tanka zachodzącego słońca

Pod wieczór
Ziemia toczy się na zachód
niczym jabłko unoszone przez skrzętnego jeża.
Nie będę go gonił.
Niech łagodną karę wymierzą mu pchełki.

Tanka uschniętego liścia

Gdy ją układam,
z pól przybywa mysi zwiadowca.
Potrząsając sztandarem z uschniętego liścia,
wypiskuje zaklęcia, które mają go uchronić
przed zasadzkami sennych kocic.

Tanka pantery
Jedynym jabłkiem,

które nie spada, jest Księżyc.

Zamyślony podziwia zawijasy pantery,

wrzynającej się w wilgotną i wonną

ciemność nocy...

Tanka pantery II

W czeluściach wilgotnej nocy,
w niepojętym lesie,
pantera spotyka
wciąż sama siebie
i gładzi się po policzku bezszelestną łapą…

Tanka przechytrzenia

Marszcząc różowy nosek w Kioto,
lisiczka zastanawia się,
jak przechytrzyć samą siebie.
Istnieje kilka sposobów,
ale wszystkie do kity…

Tanka wypatrywania

Kuleczka Księżyca
ponad nocnym lasem.
W otwartym oknie drży świeca
wypatrująca ciemek,
które nie nadlatują.

Tanka nadchodzących chłodów

Trzepoczące się w firance
żmijki chłodnego powietrza
obwieszczają jesień.
Gdy ucieram im noski, syczą
i łkają, by napalić w piecu.

Tanka zapadającego zmroku

Zmrok zapada powoli.
Na progu wilgotnej ciemności
lisiczka o zmarszczonym nosku
martwi się, że to, czego jeszcze nie ma,
okaże się tym, co już kiedyś było.

Tanka mikołajkowa

Obudziwszy się,
pan Robert podrapał się w głowę
i zajrzał pod poduszkę,
gdzie znalazł
zasuszonego pajączka.

Tanka okruszka

Skrzyczał myszki (to akurat dobrze)
i znów zrobił bigos;
w swym szaleństwie gotów jeszcze
mnie zamieść, myśli sobie okruszek,
zerkając niepewnie na pana Roberta.

Tanka umierającej kotki

Odchodząc, Felicja jest zaniepokojona

brakiem miseczki i znajomych głosów.

Rozprasza ją widok ostatniej jaszczurki.

No i świetliki, które powoli

stają się gwiazdami.

Tanka deszczowej nocy
Co za noc!
W kominie gwiżdże wiatr,
a kot tłucze w podłogę kością kurczaka.
Niczym demon z siódmego piekła.
Trzeba napalić!

Tanka pantery III

W ciemności
pantera napotyka straszną istotę.
Uśmiechają się do siebie.

Nigdy nie zaczepiaj tego,
kto nie ma już nic do stracenia.

O tankach

Tanka jest z ducha dawnej poezji chińskiej. A jest to poezja szczególnego rodzaju. Znaczna jej część posiada wartość wiekuistego dagerotypu.
Pan Robert uświadomił to sobie podczas pewnej nocy w osobliwym domostwie nad rzeką, na skraju pewnej wsi, a właściwie to już poza nią. Zapadała właśnie letnia noc, domownicy poszli już spać, pan Robert zaś, leżąc na rozgrzanym poddaszu, nie bez pewnych trudności przedzierał się przez rosyjskie przekłady poezji chińskiej z okresu dynastii Tang. Poezji, której autorami nierzadko byli urzędnicy państwowi o umysłach wyrafinowanych – unikatowa specjalność starożytnych Chin – pełni eleganckiego dystansu wobec najbanalniejszych namiętności tego świata.
W pewnym momencie, w ciszy, która jest trudnym do przecenienia darem wiejskiego życia, pan Robert zdał sobie sprawę, że oprócz monotonnego cykania kornika w sosnowej krokwi, brzęku komara oraz własnego prawosławnego szeptu, słyszy coś jeszcze. Zaciekawiony usiadł na łóżku i wystawił głowę przez niewielkie okienko w szczycie dachu.
Po chwili zrozumiał. Pod rozgwieżdżonym niebem, ponad wilgotnymi łąkami, rzadkie obłoki mgły niosły odległe szczekanie psów z wiosek położonych w dole rzeki – tajemniczą, pierwotną pieśń, która od najdawniejszych czasów towarzyszyła mu przy zasypianiu, a której początki gubiły się w mrokach ogrodów dzieciństwa.
Ustaliwszy prawdę materialną, pan Robert powrócił do przerwanej lektury i – cóż za synchroniczność! – ze zdumieniem zauważył, że w miejscu, gdzie podjął lekturę, Wang Wei opiewa spokojną wiosenną noc, podczas której zza lasu dobiega go szczekanie psów: „Собаки лают, не спять” [„Psy szczekają, nie śpią”].
Po rozgrzanych plecach pana Roberta przeszedł wówczas dreszcz. A zatem ujadały już wtedy, tysiąc dwieście pięćdziesiąt lat temu, w cesarstwie starzejącego się Huangzonga i pięknej Yang Guifei. Szczekały w cichą noc Tangów i słyszał je Wang Wei, malarz, poeta i urzędnik, który u schyłku życia opuści dwór, aby zamieszkać w górskim ustroniu.
Stirner powiada, że „u Chińczyków wszystko pozostaje po staremu, nic «ważnego», nic «istotnego» nie może przynieść żadnej zmiany”. Wtóruje mu Bachelard, mówiąc o „odwiecznych nieruchomych Chinach”. Z kolei Citati, pisząc o „Śnie czerwonego pawilonu”, książce, której pan Robert w całości nie przeczytał, ale ją lubi (być może na podobnej zasadzie, jak książę Genji pożądał córki księcia Hitachi), utrzymuje, że: „chociaż intryga jest skonstruowana z rzadkim mistrzostwem, w ogromnej, środkowej partii książki nic się nie dzieje, wszystkie wydarzenia z rzeczywistości rozgrywają się gdzieś daleko, historia nie pozostawia śladów, nie ma nic poza czystą nieskalaną egzystencją, owymi minimalnymi faktami, roztopionymi w spójnej materii melodycznej, w której szuka natchnienia subtelny umysł Cao”.
Nic zatem dziwnego, że choć poezja jest nauką, to znakomita część dawnej chińskiej poezji niczego zdaje się nie wyjaśniać, a jedynie rejestruje przemijającą nieustannie postać świata. Owe wiersze, które tak kocha pan Robert, to jedynie dagerotypy. Wszystkie zmiany – pór roku, życia bądź kalpy – są cykliczne; to procesy umierania i odradzania się. Dół musi pasować do góry, a złotymi nićmi, którymi świat dolny przyszyty jest do świata górnego, są trajektorie smoków.
Niewiele tu wierszy miłosnych. Miłość chińska nie prowadzi w górę, a jest tylko jednym z aspektów odwiecznego dialogu między yin i yang, niezbędnego dla zachowania harmonii. Nie przypadkiem z dynastii na dynastię gwarantami owej harmonii w coraz większym stopniu stają się eunuchowie.
Chińczycy są niczym owi pielgrzymi, których pewnego dnia Dante ujrzał we Florencji, a którzy nigdy nie słyszeli o Beatrycze. O Beatrycze, która „zyskuje na urodzie, w miarę jak osiągają nowe nieba”, jak w bodaj ostatnim ze swoich esejów dantejskich pisał Borges, i która jest już to piękną dziewczyną, budzącą słodkie pożądanie, już to piękną wiarą, narzędziem osiągania boskości. Krótko mówiąc, miłość chińska jest pozioma, gnoza Diotymy niemożliwa.
Kochanków zastąpili przyjaciele, którzy nieustannie żegnają się na przełęczach. Li Bo żegna Tu Fu, Tu Fu żegna Wang Weia, Wang Wei… i tak dalej.

Tanki pana Roberta, który także nieustannie się z kimś żegna, również są tylko dagerotypami postaci świata, która choć przemija, to niespiesznie. Miejscami tak wolno, że być może przeczytał je już kiedyś Wang Wei…

Robert Pucek, gdy mieszkał nad zimnymi morzami, był dokerem.
Autor książki „Pająki pana Roberta” (Czarne 2014).

fot. Krzysztof Środa 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.