Brutalna dekadencja w służbie prawdy

Katarzyna Janota

Co właściwie wnoszą Brutalist Websites w świat konformistycznych sieciowych person? Czy są tylko wizualnym nawiązaniem do bezpowrotnie minionych czasów?

Przeglądając kolejną porcję tak zwanych ,,śmiesznych stron” – niezamierzenie urągających aktualnym trendom i standardom – nie zdajemy sobie sprawy, że w pewnym sensie drzemy łacha z siebie samych. Internetowe przedsięwzięcia często bywają wiernymi odbiciami kształtu przestrzeni publicznej i emanacjami pospolitego poczucia estetyki. Aby poczuć się swojsko podczas zagranicznego wyjazdu, wystarczy odpalić serwis powiatowa.info i delektować się nagromadzeniem reklam, którego nie powstydziłyby się przedmieścia polskich miast i miasteczek. Z drugiej strony legendarny grillujący diabeł promujący węgiel drzewny czy niewzruszone koty zatrudnione do reklamy czystych gazów mają w sobie coś rozbrajającego, jakiś ślad ludzkiej ręki, który sprawia, że nie pozostajemy wobec nich obojętni.

W kwietniu 2016 roku internetem zatrzęsła strona Brutalist Websites, agregująca najbardziej przekorne dzieła współczesnego web designu. Jej twórca, szwajcarski dyrektor kreatywny Pascal Deville, zafascynowany nagłą eksplozją cyfrowej nostalgii, postanowił publikować najciekawsze przykłady „powrotu do korzeni”, rzeźbione niemal wyłącznie w surowym HTML-u.

W internecie natychmiast zawrzało – czyżby w przestrzeni wirtualnej pojawili się wandale i rebeliantki pragnący drastycznie pogorszyć doświadczenia użytkowników i przekuć surowe wizje Le Corbusiera na kod? Co właściwie wnoszą te konglomeraty znaczników w wirtualny świat uładzonych, coraz bardziej konformistycznych sieciowych person – czy są tylko wizualnym nawiązaniem do bezpowrotnie minionych czasów, czy może oznaką rosnącego zapotrzebowania na zmiany?

Z pamiętnika nostalgika

Przywołanie terminu architektonicznego z lat 50., rozpalającego dzisiaj serca wielu ludzi zakochanych w minimalizmie, było chwytliwym zabiegiem, który błyskawicznie zapewnił stronie Deville’a obecność w nagłówkach sieciowych czasopism zajmujących się technologicznymi nowinkami. Jego kolekcja równie dobrze mogłaby się nazywać ,,Dreaming of Web 1.0” czy ,,Vintage Websites”, jednak wtedy pewnie nie miałaby szans zyskać większego zainteresowania.

Tęsknota za estetyczną dezynwolturą czasów internetowej ekspansji co jakiś czas daje o sobie znać, przybierając kształt tak zwanego trendu – w nowych odsłonach powracają jaskrawe ,,systemowe” kolory, ornamenty nawiązujące do Amigi i Atari czy różne pikselowe gadżety rodem ze starego Nintendo. Egalitarny charakter sieciowych projektów umożliwia współistnienie witryn wykorzystujących mało czytelne, ale jakże czarujące nawiązania do XIX-wiecznej typografii lub estetyki lat 50., tych wyrażających nostalgię za latami 80. czy prawdziwych arcydzieł stanowiących żywe biblioteki barokowego webdesignu lat 90.

http://www.cameronsworld.net/http://www.cameronsworld.net/

http://www.dollardreadful.com/http://www.dollardreadful.com/

Większość realizacji retro dzięki wykorzystaniu najnowszych zdobyczy user experience umożliwia delektowanie się wysublimowaną estetyką przy równoczesnym zachowaniu komfortu użytkowania. Warto jednak pamiętać, że do dzisiaj z powodzeniem działa wiele stron takich jak amerykańska witryna z ogłoszeniami Craigs List, której twórca twardo trzyma się lapidarnej estetyki i za nic ma zdobycze współczesnego designu. Obmierzła forma w żadnym przypadku nie przeszkodziła serwisowi w osiągnięciu statusu jednej ze 100 najpopularniejszych stron świata.

craigslist.orgcraigslist.org

Skąd przychodzimy

Żeby zrozumieć fenomen ciągłych powrotów topornej stylówy, warto sięgnąć pamięcią do roku 1991, kiedy w sieci pojawiła się pierwsza strona internetowa, do dzisiaj pieczołowicie przechowywana w archiwach CERN.

http://info.cern.ch/hypertext/WWW/TheProject.htmlhttp://info.cern.ch/hypertext/WWW/TheProject.html

Dwa lata później pojawił się jej rodzimy odpowiednik: Polska Strona Domowa czyli Polish Home Page”.

http://oldwww.fuw.edu.pl/PHp.htmlhttp://oldwww.fuw.edu.pl/PHp.html

Web 1.0 pod wieloma względami przypominał wielką gazetę, komunikacja przebiegała o wiele wolniej, panowała wizualna monotonia i nikomu nie śniła się nawet dynamika przekazywania i odbierania informacji, bez której dzisiaj nie wyobrażamy sobie życia.  A webmasterzy sygnowali te dzieła tak, jak dawni mistrzowie pędzla swoje płótna.

Strona onet.pl w roku 1996, źródło: WebArchivesStrona onet.pl w roku 1997, źródło: WebArchives

Zapowiedź zmian nadeszła wraz rokiem 1995, kiedy pojawił się język programowania Javascript, początkowo kojarzony głównie z pop-upami – wyskakującymi znienacka okienkami reklamowymi, których nie sposób było zamknąć. Rok później Adobe wypuściło Flasha – i sieć zalały jeszcze bardziej nieznośne animacje, które zarazem stanowiły przełom w dotychczas mocno statystycznej strukturze stron. W tym samym roku pojawił się najprawdopodobniej pierwszy w historii animowany GIF.

Dancing Baby, http://knowyourmeme.com/memes/dancing-babyDancing Baby, http://knowyourmeme.com/memes/dancing-baby

Owe czasy w sporym stopniu należały do wspomnianych już webmasterów, mistrzów swego fachu, zdolnych zrealizować najbardziej spektakularne fantazje zleceniodawców. Trójwymiarowe GIF-y kręciły się z prędkością zależną od mocy obliczeniowej, porywające melodyjki wybrzmiewały automatycznie po wejściu na stronę – a ludzie powoli zgłębiali nieograniczone możliwości nowych mediów.

Technologiczne niedostatki i fiksacja na punkcie efektów graficznych nieuchronnie doprowadziły do powstania Web 2.0.


Teraz najważniejszy był użytkownik i jego potrzeby. Hegemonia webmasterów uległa stopniowemu rozproszeniu na niezliczone dziedziny o ezoterycznie brzmiących nazwach: inżynieria wiedzy, user experience, user interface, web design, front-end, back-end, marketing internetowy, projektowanie interakcji itd. Pojawiły się platformy sprzyjające samodzielnej aktywności projektowej. W 2005 roku zadebiutowały Blogger i Wordpress, wraz z nimi zaczęły pojawiać się źródła szablonów, a jakiś czas potem sklepy z gotowymi do personalizacji stronami internetowymi.

Projektowanie na potrzeby internetu osiągnęło dojrzałość wraz z nadejściem Web 3.0.  Wyhamowały innowacje – ostatnim ważnym przełomem była chyba zyskująca na popularności od roku 2010 responsywność, czyli automatyczne skalowanie stron do rozmiarów urządzeń elektronicznych. W środowiskach zaangażowanych w tworzenie sieciowych standardów rozgorzała dyskusja o tym, czy – i dlaczego – internet traci swą wizualną duszę oraz jakie są tego konsekwencje. Przyczynę tego wzmożenia trafnie wyjaśnia tweet Jona Golda:

which one of the two possible websites are you currently designing?
— gold (@jongold) 2 lutego 2016

Tweet Jona Golda

Web 3.0 jest światem użytkownika otoczonego przez chmarę uważnie obserwujących go maszyn i programów. Algorytmy śledzą każdy nasz ruch i co jakiś czas podsuwają nam pod nos niepokojąco bliskie naszym zainteresowaniom materiały. Analiza wiadomości tekstowych – a jak się niedawno okazało, również głosu – pozwala na coraz doskonalszą personalizację pokazywanych nam treści.

Coraz trudniej wydostać się z tak zwanej ,,informacyjnej bańki”, a najbardziej radykalni wizjonerzy zapowiadają kres dominacji stron internetowych, wypieranych między innymi przez konta oraz profile na portalach społecznościowych, i radzą projektantom, by powoli zaczęli przerzucać się na mobilne aplikacje i produkty.

W tym kontekście Brutalist Websites wydają się nie tylko ostatnim tchnieniem retro-sentymentów. Ich twórcy stają w opozycji do łatwo dostępnych frameworków, takich jak Bootstrap, często wykorzystywanych po linii najmniejszego oporu. Schematy i narzędzia automatyzujące pracę z jednej strony znacząco poprawiły sferę wizualną sieci, z drugiej jednak stały się solą w oku środowisk projektowych, wyraźnie stęsknionych za twórczym poruszeniem i oryginalnymi formalnie realizacjami. Brutalist Websites przypominają, że użytkownik nie musi być bezwolnym narzędziem w rękach sieciowych graczy i może podjąć próbę wyrwania się ze swojej estetycznej bańki.

Elementarz stylu

Trudno stwierdzić, że brutalistyczne projektowanie to styl na miarę szkoły szwajcarskiej czy postmodernistycznej. Projekty z kolekcji Deville’a sprawnie wykorzystują dotychczasowy dorobek grafiki projektowej, przyjmując różnorodne formy i pełniąc rozmaite funkcje – od praktycznych po skrajnie indywidualne.

W kolekcji Deville’a pojawia się na przykład strona Jeffreya Zeldmana – guru web designu i założyciela sieciowego magazynu „A List Apart”. Mimo surowości wykonania, jest ona w pełni responsywną witryną biznesową. W tej samej kategorii mieszczą się odważne realizacje nobliwych graczy rynkowych – strona apple’owskiej konferencji dla deweloperów naśladuje edytor kodu, zaś charakterna realizacja Bloomberg Businessweek Design sprawia wrażenie zaprojektowanej przez Josefa Müllera-Brockmanna gdzieś w Szwajcarii w latach 50.

Strona Bloomsberg Businesweek Design 2016, http://www.bloomberg.com/businessweek/design-conference/Strona Bloomberg Businesweek Design 2016, http://www.bloomberg.com/businessweek/design-conference/

Równolegle do tych stron, nastawionych na realne zyski i efekty, pojawiają się różnego rodzaju eksperymenty formalne oraz żarty cyfrowe. W oko wpada do granic możliwości osobista witryna Vlatko Rodionova, który umieścił na niej wyłącznie własny, wygenerowany cyfrowo portret.

Strona Vlatko Rodionova http://vlatko.ru/Strona Vlatko Rodionova, http://vlatko.ru/

Niektóre realizacje jako żywo przywodzą na myśl dokonania poezji konkretnej oraz jej kontynuatorki – poezji cyfrowej. Interaktywne kompozycje liternicze mogłyby spokojnie trafić do antologii prac sztuki internetu: justzine oferuje losowy wybór utworu tekstowego, praca Sebastiana Ly Sereny – radykalne ujęcie popularnych elementów interfejsu użytkownika, zaś stworzone przy pomocy Processingu (popularnego wśród artystów sztuk wizualnych języka programowania) portfolio wykładowcy Teda Davisa pozwala wejść w skórę VJ-a minimalisty.

Strona Sebastiana La Syreny, http://sebastianlyserena.dk/Strona Sebastiana Ly Sereny, http://sebastianlyserena.dk/

W kolekcji Brutalist Websites stron ciągle przybywa, większość publikacji opatrzona jest miniwywiadami, w których twórcy i twórczynie prezentują powody, dla których zdecydowali się na dane rozwiązania.

Wiele z prac to po prostu realizacje DIY będące efektem bezkompromisowej postawy twórców, ich chęci polegania wyłącznie na własnych umiejętnościach, niezależnie od tego, jak niewielkie by były. Postawa ta wnosi powiew świeżości do świata, w którym bezmyślne kopiowanie i przerabianie gotowych wzorców zbyt często jest popularną taktyką postępowania z materią sieci.

Przeglądanie witryny Deville’a prowadzi do nieuchronnej refleksji nad tym, co traci internet w miarę postępującej standaryzacji oraz automatyzacji. Brutalist Websites przywodzą na myśl czasy rozkosznej dezynwoltury twórców i bezpowrotnie utraconej swobody działania. Zyskując całą masę niesamowitych narzędzi dających pozory panowania nad naszą internetową aktywnością, w coraz większym stopniu zrzekamy się tego, co niegdyś stanowiło napęd dla innowacyjności oraz ponadnarodowego działania. By stać się wdzięcznymi obiektami dla międzynarodowych korporacji, zrzekamy się naszej prywatności, anonimowości oraz indywidualności. Trudno jednak przewidzieć, jaki będzie rozwój wypadków. Może już dziś wielu z nas potajemnie, gdzieś w czeluściach Darknetu, tworzy zaszyfrowane Motherfucking Websites?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.