BACKSTAGE: Wierność piękniejsza od oryginału
fot. Magda Hueckel

BACKSTAGE: Wierność piękniejsza od oryginału

Radosław Mirski

Starania, aby odnaleźć związek między tytułem z plakatu a słowem padającym ze sceny, są objawem postępującego zaniku wyobraźni – pisze asystent reżysera przed premierą „Chłopów” w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego

Jeszcze 3 minuty czytania

Wieś udała się po sen. Przy ognisku zostaje Boryna, który czyta do mikrofonu „Chłopów” Władysława Stanisława Reymonta. Następnie bierze do ręki kamerę termowizyjną i przez nikogo niespostrzeżony przychodzi podglądać pierwszy pocałunek Antka z Jagną. Jej podniecenie i dziewczęcy głos rozpalają Antka, co widać na wskaźniku temperatury dołączonym do projekcji. Boryna kręci obręczą ostrości, aby złapać każdy szczegół nocnej schadzki. Obraz przetworzony przez algorytm ma w sobie siłę  pornografii. 

1

Wewnątrz gmachu Teatru Powszechnego w Warszawie znajduje się podwórko, które skupia życie tej wspaniałej instytucji. Można dostać się tam z wielkich magazynów scenografii, z portierni, z klatek schodowych, a nawet wjechać małą ciężarówką. Pracownicy wychodzą tutaj na papierosa lub aby ochłonąć. Garbaczewski parkuje tu swój rowerek o 16-calowych kołach, którym codziennie pokonuje trasę przez Park Skaryszewski. Na rowerku widnieje słodki napis EXTREME. Wiosna tego roku nie rozpieszcza nikogo, ale podwórko Powszechnego chroni przynajmniej od wiatru.

Majowe słońce wpada na podwórko i ogrzewa nagi tors Mateusza Łasowskiego. Odnajdujemy tę potencję w czystej postaci – nagą na dachu – żywiołowo performującą męskość w potrzasku. Maszyniści sceny wyciągają telefony i wysyłają prześwietlone ujęcia mięsistych pleców aktora swym znajomym, dumni, że ten teatr taki żywy. Nie ma lepszego miejsca, żeby zainscenizować opowieść o pracy, seksie i ekosystemie.

Został tydzień do premiery i „nic” nie mamy. Patrzymy w swoje twarze, pokryte pytajnikami, w poszukiwaniu odpowiedzi, otwieramy usta, ale nie wypada z nich czekoladka Wedla. Każdy stara się zająć czymś ręce, opowiadamy w końcu o społeczności, dla której praca jest absolutem. Klarę Bielawkę trapi, jak najlepiej zaklinować się w scenografii, gdyż – jak sama stwierdza – „kreuje kurę”. Powoli rodzi się w nas świadomość, czego szukamy, i okazuje się, że bez definiowania tego „nic” możemy dać sobie o wiele więcej. Mam zaszczyt być świadkiem tego procesu.

2

– Jestem impulsywny i na impulsach podejmuję zawsze decyzje – usta Roberta Mleczko poruszają się, ale nie mogę połączyć słów z obrazem najspokojniejszego członka ekipy. Wszyscy czekamy na impuls, który wyciągnie nas z bezładnych ruchów Browna, będących na rękę Garbaczewskiemu. Długi czas błądzimy, zdawałoby się, bez celu, wertując literaturę tematu: etnografię, socjologię, Grotowskiego, zapisy zwyczajów odległych kultur. Reżyser dłuższy czas mocuje się z powieścią Reymonta, wycinając z niej i kompilując fragmenty: opisy przyrody, emocjonalne zbliżenia protagonistów, słowotwórcze precjoza. Polska wieś to konstrukt pisarski, miraż falujący przed oczami, aby się nim zachwycać i wzruszać, podobnie jak fejkowe nazwisko „Reymont”, które miało dobrze wyglądać na dyplomie noblowskim. Pytania o wierność autorowi reżyser oddala za pomocą siekiery, która rozłupuje „Chłopów” w drobne strzępy. Pojawia się kolejny set kostiumów, pozbawionych odniesień do wsi beżowych uniformów, które zamazują cechy osobowe szesnaściorga aktorów. Wykluwa się język spektaklu.

„Chłopi”, wg Władysława Reymonta

adaptacja, reżyseria: Krzysztof Garbaczewski, scenografia: Krzysztof Garbaczewski, Jan Strumiłło,
kostiumy: Sławomir Blaszewski,
wideo: Robert Mleczko,
muzyka: Jan Duszyński,
reżyseria światła: Bartosz Nalazek,
opracowanie tekstów: Karolina Kapralska, asystent reżysera: Radosław Mirski.

Teatr Powszechny w Warszawie,
premiera 13 maja 2017

.

Bartek Nalazek przyjeżdża opalony, jakby biegał ze Spielbergiem po Saharze, i od razu siada za konsoletą, lecz wcześniej wcina kaszę z warzywami u pani Kasiuli. Sam dyrektor błagał ją, by powróciła do Powszechnego. Pani Kasia wspomina pewnego razu, że niektórzy mówią do niej „caryca”. Jej zalewajka to prawdziwy szturm na zmysły, podobnie jak światła Bartka. Oba exodusy kończą się szczęśliwie na niecały tydzień przed premierą. Zamówione u teatralnych ślusarzy ramy dźwigają dziesiątki led barów, które omiatają scenę światłem, jak mówi Felice Ross, „rzeźbiarskim”. Nad obrotówką wisi płonący Hindenburg, a wokół sceny Bartek rozlokował żarowe „ogniska”. Nikogo już nie jara sztankiet roztańczonych głów czy koślawa lampa przytwierdzona do podłogi za portalem scenicznym, dziś reżyser świateł przechadza się po scenie niewidoczny i mieni jak paw za pośrednictwem lamp-obiektów, kształtuje ruch aktorów, którzy lgną do jego błyskotek jak nocne motyle. 200-watowe żarówki rozgrzewają plastik do miękkości. Na jednym z „ognisk” siada Michał Czachor – pozostawia zagłębienie w kształcie serduszka.

Różne drobne niedociągnięcia wkurzają Garbaczewskiego. W pewnym momencie reżyser posuwa się do szantażu:

– Jeśli nie dostanę zaraz worków z ziemią, to nie zrobię tej próby.

Cwane. Ziemia się znajduje.

3

Pięć dni do premiery. Powszechny podpisuje umowę „wsparcia technicznego” z Politechniką Białostocką, bo Garbaczewskiemu trzeba dostarczyć zabawek. Jadę na Podlasie, żeby dostać się do zielonego kampusu. Dziekan Wydziału Mechaniki wita mnie trzema kawami i roztacza oszałamiające wizje współpracy ze „światem sztuki”. Jego drony jak pszczoły – już lecą, aby ułożyć się na niebie w logo województwa podlaskiego, a „analogi” łazików marsjańskich pozują do sesji zdjęciowej przy ściance juwenaliów z uśmiechniętymi studentkami. Wszystko na kredowym papierze wręczonego mi ze szczerym uśmiechem albumu. Po czwartej kawie testujemy kamerę termowizyjną. Twarz stojącego obok adiunkta ujawnia prawdę o nosach: są zimniejsze od reszty twarzy. Wraz z oczami układają się w trzy niepokojące niebieskie otchłanie jak w bratkach Sasnala.

Następnie idziemy do piwnicy. Mijamy pracownie badawcze, farmy komputerów i wielkoformatowe drukarki 3D. Bolid formuły studenckiej rozpędza się do setki w trzy sekundy. Spaliny zatrzymuje szklana ściana. Starszy referent techniczny otwiera drzwi do małego warsztatu. Grupa studentów rozsuwa się, aby ukazać leżący na stole owoc ich intelektu: automat do gry na gitarze. Słyszę pierwsze takty „Chariots of Fire” Vangelisa, ale zachowuję stoicki spokój. Na koniec archiwum sprzętu dydaktycznego. Zabieram rotametry, oscyloskopy, amperomierze, siłowniki pneumatyczne i stosy 5-calowych dyskietek, szabruję w tej zawilgoconej piwnicy. Złom będzie szczęśliwy – myślę na kofeinowym haju – że zwiedzi stolicę.

– A psik! – rozbrzmiewa nos akustyka, który musi ścierać ceglaną mączkę z głośnika, pozostałą po ostatnim secie „Ksiąg Jakubowych”.

– Na wieki wieków amen! – ktoś odpowiada akustykowi językiem „Chłopów”, bo powieść coraz głębiej się w nas zapada. Typowym zadaniem u Garbaczewskiego jest „naczytywanie” tekstu, kontaktowanie się z oryginałem w swobodny, nieobarczony tradycją teatralną sposób. Inspicjentka balansuje w stanie przedzawałowym na wysokim stołku przy swej budce, bo jest ostatnią osobą, która wierzy jeszcze w scenariusz. Wkrótce i ona porzuca nadzieję. Aktorzy nasycają się właściwościami swoich postaci i przyjmują na siebie innego rodzaju odpowiedzialność niż odpowiedzialność wobec tekstu. Słowa zawsze będą czekać gdzieś w pogotowiu. Odnoszenie spektakli do czegoś innego niż one same to typowy błąd w myśleniu o teatrze. Starania, aby odnaleźć związek między tytułem z plakatu a słowem padającym ze sceny, są objawem postępującego zaniku wyobraźni.

http://www.dwutygodnik.com/system/artykuly/edycja/7186
fot. Magda Hueckel

Spektakl eksploduje na drugiej próbie generalnej. Każdy odnajduje swój impuls do pracy. Na kupie pociętych stron powieści triumfuje łazik marsjański o imieniu Magma. Teraz to Antek rozwala siekierą „Chłopów”. Łazik kręci się wokół własnej osi i wznosi manipulator nad pokonaną ostatecznie kulturą słowa pisanego, stając się jedynym dramaturgiem tego spektaklu. Praca przynosi owoce.

4

BACKSTAGE

Cykl w dziale teatru, stworzony z myślą o tym, „czego nie widać” (pamiętacie głośną farsę Michaela Frayna?). W tym przypadku mniej chodzi o to, co dzieje się za kulisami i w garderobach, bardziej o intelektualne zaplecze powstających przedstawień. Czego zazwyczaj nie widzą widzowie i recenzenci? Tygodni prób, czyli procesu dyskutowania, czytania, oglądania, słuchania, projektowania, burzenia, budowania na nowo. Myślenia. BACKSTAGE ma być miejscem, gdzie autorzy spektakli (reżyserzy, dramaturdzy, muzycy, scenografowie, choreografowie, aktorzy i cała reszta) będą mogli ten proces, jego fragmenty, dokumentować. Pokazać marginesy i przypisy, konteksty, źródła. W formie notatek, esejów, dzienników, opowiadań, może zapisów nutowych, albo rysunków przestrzeni.

Powieść nieustannie towarzyszyła nam w tej pracy. O tekście się mówiło, fabułę opowiadało sobie nawzajem w rozmowach i w improwizacjach. Większe fragmenty sprawdzało się w akcji scenicznej, lecz gdy tekst zaczynał dominować wydarzenia, Garbaczewski kręcił nosem. Kilkakrotnie przerywał próby i wracał do domu. „Chłopi” leżą więc obok tego spektaklu, przylegają do niego miejscami ściśle, a miejscami luźno. Każdy artysta wniósł część własnego zrozumienia, czym oni są.

Związek między krzyżem na scenie a swoją zranioną tożsamością odszukali członkowie ONR. Jedną z prób zakłócił ich przemarsz wzdłuż Alei Zielenieckiej. Noszą zielone sztandary i czarne buty, jakby ktoś ich wyjął z kart zupełnie innej powieści. Aktorzy stali w drzwiach portierni, obserwując podglądy z kamer monitoringu, nawzajem się pocieszając. Cały teatr postawiony był w stan gotowości. Ochroniarze, policjanci, przerażeni pracownicy Stołu Powszechnego, także ci o innym niż biały kolorze skóry. Wrocław kona kolejny miesiąc, ale wykształceni tam ludzie teatru – wykształceni w rozumieniu powołania, jakim jest teatr, i poświęcenia, na jakie trzeba się zdobywać – niosą dalej tamten etos i tamto poczucie odpowiedzialności za życie całej instytucji. Część znajduje drugi dom przy Zamoyskiego 20. Teatr Powszechny może być dumny ze starej wspaniałej ekipy (dowcipny kierownik techniczny, uśmiechnięta specjalistka BHP etc.) i z „wrocławskich transferów”. Przyszli tutaj: Ewa Skibińska, Anna Ilczuk i Andrzej Kłak, a także Magda Płyszewska, organizatorka m.in. wyjazdów „Wycinki” Krystiana Lupy do Azji. We Wrocławiu mieliśmy szczęście pracować z nimi dwukrotnie.

5

Cut. Zima 2019. Podwórko Powszechnego wciąż otaczają biura i garderoby, ale już nikt nie wygląda ze środka. Podnoszą się ciężkie bramy, ukazując pozostałości po dawnych pracowniach teatru: ślusarni, stolarni, malarni, pracowni tapicerskiej, pracowni krawieckiej, perukarskiej… Wszystkie zostały zamknięte rok temu, po tym jak przyspieszony konkurs na dyrektora wygrał nikomu bliżej nieznany menadżer. Nie ma już w Polsce wolnego teatru. Zaorano to pole, by posadzić na nim coś bardziej wytrzymałego niż owoce i coś bardziej pożytecznego niż kwiaty. Instytucje istnieją pod tymi samymi nazwami i wciąż postępuje inflacja słowa „narodowy”. Okazało się, że nic nie jest w stanie pokonać jazgotu kibicowskich zaśpiewów, różańcowych szturmów czy ministerialnego bełkotu. Marszowa nuta dominuje w Alei Zielenieckiej, którą przemianowano na Aleję Brunatną. „Chłopów” zdjęto z afisza i aktorzy zostali w domach z powodu srogiej zimy. Blackout.