Przepisywanie
Pip Walter, Literature Wales / CC BY-NC-ND 2.0

11 minut czytania

/ Literatura

Przepisywanie

Rozmowa z Renate Schmidgall

Język jest żywiołem generującym różne znaczenia i przeważnie wysławiającym coś, o czym autor sam do pewnego stopnia nie wie. Wiersze wiedzą więcej od autorów, są mądrzejsze od własnych twórców – mówi tłumaczka literatury polskiej na niemiecki

Jeszcze 3 minuty czytania

JOANNA ROSZAK: W grudniu w Niemczech nakładem wydawnictwa Suhrkamp ukazały się „Gesammelte Gedichte” (Wiersze zebrane) Zbigniewa Herberta. 800 stron, dorobek z 9 książek poetyckich, ponad 100 utworów dotąd nieprzetłumaczonych na język niemiecki – tak można o tej książce opowiedzieć w liczbach. Wydawca zachęca niemieckojęzycznego czytelnika do sięgnięcia po tom: „Powinien się znaleźć w każdej bibliotece literatury światowej. Nowe skrzydło w muzeum współczesnej poezji zostało otwarte”.
RENATE SCHMIDGALL: Wydanie Herberta to nie moja zasługa, choć – siłą rzeczy – włożyłam w ten tom bardzo dużo pracy i energii. Ale inicjatywa wyszła ze strony wydawnictwa Suhrkamp. Przetłumaczyłam jakieś 140 dotąd nieprzełożonych wierszy i przejrzałam całość, czyli przekłady czterech innych tłumaczy, którzy przede mną zajęli się poezją autora „Pana Cogito”.

Co może dać niemieckojęzycznemu czytelnikowi poezja Zbigniewa Herberta?
Trudno uogólniać działanie poezji na czytelnika, więc mogę powiedzieć, co Herbert mnie daje. Bardzo lubię jego świeże i niekonwencjonalne traktowanie mitologii, jego łączenie ironii z melancholią. Jak ludzka jest wahająca się Nike we wspaniałym wierszu z tomu „Struna światła”! I jaka poruszająca pamięć starego nauczyciela, Pana od przyrody. Trudno powiedzieć, czy Herbert był człowiekiem wierzącym, ale na pewno istniał dla niego świat duchowy. Ważne były dla niego odpowiedzialność i inne wartości moralne. Miał świadomość dualistyczności natury ludzkiej. Ironię zawsze podszywał ciepłem, wiarą w dobre strony człowieka. I jego poezja w gruncie rzeczy poszukiwała sensu w wielkim bezsensie historii, którego doświadczył, mając 15 lat, kiedy wybuchła wojna. Jak alter ego, wymyślony przez niego Pan Cogito, autor „szuka rady” po zagładzie wszystkich zasad humanitarnych, które przed tym wydawały się obowiązujące. Szuka ratunku w zasadach rozumu, choć bez przerwy doświadcza, że racjonalne myślenie często nie przynosi ocalenia. Ale samo szukanie chyba jest sensem. Dobra poezja może zatrzymać czas, dać nam chwilę wytchnienia, może nas „połączyć z naszą duszą, która czasem drętwieje jak noga” – tak to kiedyś sformułował Peter Handke, co bardzo mi się podoba.

Renate SchmidgallRenate Schmidgall – urodziła się w 1955 roku w Heilbronn. Ukończyła slawistykę i germanistykę na Uniwersytecie w Heidelbergu. Mieszka w Darmstadt, gdzie pracowała w Deutsches Polen-Institut. Za tłumaczenia z języka polskiego na niemiecki otrzymała wiele nagród, m.in. Jane Scatcherd-Preis (w 2001 roku), Nagrodę Karla Dedeciusa (w 2009), Johann-Heinrich-Voß-Preis für Übersetzung (w 2017 roku).Zagadnę teraz o Szymborską. Do zbioru „Glückliche Liebe” trafiły Dedeciusowe przekłady jej wcześniejszych wierszy i pani przekłady nowych tomików („Tutaj” i „Wystarczy”). Wiosną 2011 roku spotkała się pani z poetką.
Bardzo się z tego spotkania cieszę. Byłam u niej, kiedy przygotowałam się do tłumaczenia. Imponowała mi lekkością, poczuciem humoru. Ale odbyłyśmy też ciekawą rozmowę o pisaniu, o poezji. Nie zapomnę, jak powiedziała, że jeśli zauważa, że czytelnik czegoś w jej wierszu nie rozumie, ona od razu myśli, że zrobiła coś nie tak, że to jej wina, że powinna wyrazić coś w inny sposób. Było to dla mnie ważne zdanie, bo we współczesnej poezji niemieckiej ten aspekt komunikacyjny, mam wrażenie, często ginie.

Peter Utz, szwajcarski badacz, uważa, że teksty tłumaczone są podatne na inne odczytania niż oryginał, że rozwijają znaczenie, zamiast – jak się zwykle uważa – je tracą.
Na pewno przekład może dać hermeneutyczny zysk – przecież każdy  jest interpretacją danego tekstu, który sam w sobie nie jest jednoznaczny, tak samo jak język, wbrew pozorom, nie jest instrumentem precyzyjnym, lecz żywiołem generującym różne znaczenia i przeważnie wysławiającym coś, o czym autor sam do pewnego stopnia nie wie. Wiersze wiedzą więcej od autorów, są od nich mądrzejsze.

Zawsze coś się traci w tłumaczeniu, a w poezji traci się chyba o wiele więcej niż w prozie. To kwestia definicji, czy coś jest jeszcze tym samym wierszem w przekładzie, jeśli struktura języka nie pozwala na to, by uzyskać ten sam poziom jasności, jednoznaczności, dwuznaczności lub to samo znaczenie w odpowiedniej formie. Skrajnym przykładem nieprzekładalności są wiersze Paula Celana, ale i mniej trudne wiersze tracą albo na warstwie dźwiękowej lub semantycznej, albo na takich wartościach, jak stylistyczna lekkość, otwartość na różne interpretacje. Ale z drugiej strony, przekład wiersza gdzie indziej może zyskać, tłumacz w innym miejscu może stworzyć podobną grę języka, metaforę, dowcipny rym.

Jak często jako tłumaczka staje pani przed decyzją, które ze sfer wiersza (rytm, rym, frazeologizm etc.) trzeba poświęci, by ocalić inne?
Prawie codziennie, ale to się dzieje raczej w sferze intuicyjnej i tam zostaje rozstrzygnięte. Pamiętam jeden wiersz Krynickiego, „Akt urodzenia”, który właściwie nie jest przekładalny ze względu na odmienną gramatykę i niemożliwość przekazania otwartości konstrukcji w języku niemieckim. Zdecydowałam się wziąć ten wiersz do tomiku wybranych wierszy, „Sehen wir uns noch?”, który ukazał się w marcu tego roku w wydawnictwie Hanser. Zrobiłam to tylko ze względu na jego szczególną wagę w twórczości poety. Ale wiersz traci wiele w przekładzie, zwłaszcza na zwięzłości językowej. I tu oczywiście intuicja na nic się zdała.

Zauważyła pani, że niemczyzna nie dysponuje charakterystycznym dla języka polskiej prozy połączeniem „wulgarności z poufałością, tkliwością, czułością”. Jakie inne różnice sprawiają, że tłumacz musi długo szukać właściwego rozwiązania?
Ważną różnicą jest, oczywiście, podział na języki syntetyczne, do których należy polski, i analityczne, do których należy niemiecki. Z tego wynikają zasadnicze problemy. Ale im dłużej tłumaczę, tym bardziej tracę podejście naukowe i intelektualne. Bez przerwy pojawiają się takie problemy, ale raczej już nie docierają do świadomości, trzeba je rozwiązywać w danej chwili. Powinnam jakieś skrajne przypadki notować, ale nie robię tego. Dużo problemów sprawia tendencja języka polskiego do zdrobnienia, które wyraża emocjonalne zaangażowanie. Wystarczy wybór zdrobnionego imienia i już mamy w języku emocjonalną jakość wypowiedzi. Tym nie dysponujemy po niemiecku.

W tym roku została pani laureatką Johann-Heinrich-Voß-Preis, wręczanej od 1958 roku za przekłady z języka polskiego na niemiecki. Prócz książek poetyckich tłumaczyła pani także prozę: Andrzeja Stasiuka, Pawła Huellego, Hanny Krall, Jacka Dehnela, Mirosława Nahacza, Wojciecha Kuczoka, Stefana Chwina. Właśnie proza jest pani żywiołem?
Gdy tłumaczę prozę Stasiuka lub opowiadanie Huellego, to faktycznie czasem mam takie wrażenie. Daje to podobne zadowolenie co własne pisanie. Bo i w pewnym sensie jest „przepisaniem” cudzych tekstów. Ale jeśli do mnie przemawia jakiś wiersz, napisanie go w języku niemieckim również sprawia mi dużą przyjemność. Chyba nie mogę powiedzieć, że jedno bardziej jest moim żywiołem niż drugie. Zależy to raczej od autorów i tekstów. Zresztą granica jest płynna: chyba nie jest przypadkiem, że lubię prozę Stasiuka, Huellego, Dehnela – dużo w niej poezji.

Niemieccy czytelnicy czytają więcej polskiej prozy czy poezji?
Na pewno prozy. Ogólnie – poezję w Niemczech chyba czytają w tej chwili tylko poeci, krytycy i znikomy krąg „zwyczajnych” czytelników. To pewnie wynika w dużej mierze z tego, że niemieckojęzyczna poezja współczesna bywa niezrozumiała dla zwykłego odbiorcy – bo tu nie chodzi o komunikację z czytelnikiem, tylko o to, żeby się spodobać krytykom, czyli zrobić coś nowatorskiego. I takich eksperymentów żaden niezawodowy odbiorca nie chce czytać. Oczywiście, wciąż mam nadzieję, że czytelnicy zrozumieją, że polska poezja często jest inna, dostępniejsza i mniej intelektualistyczna. A co do prozy – trudno się dziwić, że taki pisarz jak Stasiuk ma swoich czytelników, przecież ma dużo do powiedzenia i czyni to w niezwykłym języku.

W jaki sposób dojrzewała pani do myśli, by zająć się tłumaczeniem polskiej literatury?
Chyba nie podjęłam decyzji, że zostanę tłumaczką – po prostu tłumaczyłam wiersze, bo odczuwałam taką potrzebę. Impuls – jeśli tak można powiedzieć – pochodził raczej z wnętrza, nie myślałam o adresatach, to raczej była próba zobaczenia, jak działa „przepisanie” polskiego tekstu na własny język. Zainteresowanie i fascynacja językiem są dla mnie podstawowe. Zajęłam się polską literaturą już pod koniec lat 70. XX wieku, przekładałam wówczas wiersze Ryszarda Krynickiego, Leszka Szarugi i innych poetów z „Pulsu” i „Zapisu”. Wtedy do szuflady. Inicjacją była powieść „Weiser Dawidek” Pawła Huellego, która ukazała się w 1987 roku. Wtedy wyraźnie odczułam i wiedziałam, że chcę i muszę tę powieść przetłumaczyć na niemiecki. No i udało mi się znaleźć wydawcę.

Które z tekstów polskich pisarzy pozwoliły pani głębiej zajrzeć w sprawy Polaków?
Proza Pawła Huellego uświadomiła mi trudności wynikające z położenia Polski między Rosją a Niemcami. Ale i wczesne wiersze Krynickiego, Zagajewskiego albo Maja, patos Polkowskiego i ironia Świetlickiego w wierszu „Dla Jana Polkowskiego” dużo mi mówiły o sprawach polskich. W końcu Stasiuk, który w „Opowieściach galicyjskich” tak świetnie opisuje koniec świata komunistycznego, rodzący się kapitalizm i pisze o kompleksach polskich.

W jaki sposób planuje pani pracę z tekstem? Czyta pani teksty krytyczne i historycznoliterackie?
Tak, oczywiście, choć niestety o wiele mniej, niżbym chciała. Ale i tak mój dostęp do wierszy, które tłumaczę, i mój sposób pracy nad przekładami jest raczej intuicyjny niż naukowy. I w wypadku współczesnych autorów, bo przecież ich przeważnie tłumaczę, nie ma pilnej potrzeby czytania tekstów krytycznych, choć to zawsze ciekawe.

Zdarzyło się pani pozazdrościć komuś z konstelacji tłumaczy polskiej poezji na niemiecki – Doreen Daume, Esther Kinsky, Bernhardowi Hartmannowi – jakiegoś pomysłu translatorskiego albo odkrytego poety?
Cenię pracę wymienionych przez panią tłumaczy, ale za mało mam czasu, by śledzić szczegóły przekładów. Każdy ma swoich autorów – i ja jestem bardzo zadowolona z tego, co mam.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.







Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.