Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO: Śnieg

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Spadł śnieg. W mieście przyjmowany jako katastrofa i dopust boży, przy akompaniamencie pomstowań rozeźlonych kierowców co prędzej zamieniany w słoną, burą maź. Żadnego puchowego trenu, żadnej zimowej baśni, żadnego białego szaleństwa. Jest chlupocząca breja, zlodowaciałe pryzmy wzdłuż krawężników i irytacja. A to przecież jedno z najpiękniejszych przeistoczeń otaczającego nas świata. Tylko małpka Fiki-Miki Makuszyńskiego uchwyciła istotę tego przeistoczenia, krzycząc w zdumionym zachwycie: „Świat jest biały!”.

Spadł śnieg i wraz z nim pytanie: czy w sztuce wykorzystano to cudowne zjawisko natury? W sztuce, która przez wiele wieków za swój cel stawiała przecież natury naśladowanie? Szybki przegląd europejskiego malarstwa wskazuje, że śniegu w nim mało, bardzo mało. Pojawia się wtedy, gdy tak każe temat: w kalendarzowych cyklach obrazujących prace zimowych miesięcy, w malarstwie północnym jako sceneria betlejemska, potem w holenderskich winterlandschaftach, w zimowych, elegijnych cmentarzach Caspara Davida Friedricha. Śnieg jako zjawisko rozważał tylko Leonardo da Vinci, jak nikt wyczulony na wszystko, co zakłóca widzialność – chmury, deszcz, kurz, dym, mgłę. Ale nigdy tego, co zauważył, nie namalował: padającego śniegu, który widziany z bliska jest na podobieństwo białych sznurów. Z kolei tak zwany „śnieg Constable’a” to nie śnieg, lecz białe bliki, którymi słynny angielski pejzażysta rozświetla letnie krajobrazy. Szczególne miejsce ma śnieg w malarstwie polskim – jako tło sybirskiej katorgi. Ale zawsze jest właśnie tylko tłem, nigdy głównym przedmiotem przedstawienia.

Dlaczego śnieg nie znalazł się wśród mirabiliów – cudowności natury, które dawna sztuka tak lubiła obrazować? To, że przychodził wraz z zimą, a zatem był kojarzony ze śmiercią, nie jest żadnym wytłumaczeniem, bo przecież śmierć pod niezliczonymi postaciami jest jednym z głównych wątków europejskiej sztuki. Zima jest zresztą jednym z jej konwencjonalnych symboli. Rzecz jednak nie w tym, co symboliczne, lecz w tym, co wizualne. Przecież żadne zjawisko atmosferyczne, jak właśnie ten „opad w postaci kryształków lodu o kształtach głównie sześcioramiennych, łączących się w płatki śniegu”, nie odmienia tak radykalnie widzialnego świata. Dla dawnego malarstwa, które nawet to, co niewidzialne, usiłowało czynić widzialnym, śnieg nie był wcale pożądanym elementem budowy obrazu. Bo widzialność na wiele sposobów zakłócał. Śnieg oślepia, iskrzy, powoduje ból oczu. Zamazuje kontury, zmiękcza linie, bryłom odbiera wolumen, zaciera kontrasty. Formy, ginąc w białej otulinie, tracą swą wyrazistość. Nie sposób stworzyć iluzji przestrzeni, bo plany się stapiają i przenikają. Pokryty śniegiem świat jest biały – a zatem wyzuty z koloru, ascetyczny, zredukowany. Często na granicy widzialności – gdy stajemy wobec wszechogarniającej bieli. „Białe na białym” malował dopiero Malewicz – dosięgając właśnie ostatecznych granic malarstwa.

Śnieg to nie jedyne zjawisko atmosferyczne, którego malarstwo europejskie zdawało się nie dostrzegać. Podobnie nie uwzględniało mgły, gdyż ta również mąci zracjonalizowany obraz widzialnego świata. Oscar Wilde zauważając, że dopiero impresjoniści wprowadzili do swych obrazów londyńskie mgły, posunął się do twierdzenia, że to artyści spowodowali zmianę w klimacie Londynu, zasnuwając miasto w „czarowne zwoje srebrzyste”. „Rzeczy istnieją – pisał Wilde, wkładając swe przekonania w usta wytwornego młodzieńca imieniem Vivian – ponieważ my je widzimy, a co widzimy i jak widzimy zależy od sztuki, której wpływowi ulegamy. Wielka to różnica, czy na jakąś rzecz patrzymy, czy też ją widzimy. Wcale jej nie widzimy, póki nie dostrzegamy jej piękna. Wtedy dopiero, jedynie wtedy, zaczyna się jej istnienie. Obecnie ludzie widzą już mgły, nie dlatego jednak, że one istnieją, lecz dlatego, że poeci i malarze objawili im tajemnicze piękno tego zjawiska. Prawdopodobnie mgły istniały w Londynie od wieków. Twierdzę to nawet z całą pewnością. Ale nikt ich nie widział i dlatego nic o nich nie wiemy. Nie istniały, ponieważ sztuka ich nie odkryła”.

Sztuka chyba dotąd nie odkryła śniegu, bo trudno za odkrycie brać młodopolskie krajobrazy z obowiązkowymi szafirowymi cieniami na śnieżnej bieli. Przykład objawionej przez impresjonistów mgły był dla Lorda Paradoxa dowodem na rzecz ulubionej przewrotnej tezy, że to nie sztuka naśladuje naturę, lecz natura – sztukę. W wypadku śniegu twierdzenie Wilde’a nie daje się utrzymać. Śnieg istnieje, choć sztuka go nam nie objawiła. Natura górą. A co do tajemniczego piękna tego zjawiska – wystarczy wyjechać za miasto. O ile uda się nam przepchać przez spowodowane śniegiem korki.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.