Thema mit Variationen

Edward Pasewicz

Mój doppelgänger był wyraźnie nieszczęśliwy. Spoglądał na Nikosa z niechęcią, stukał obsadką pióra po biurku i z niecierpliwością czekał, aż oddam mu jego partyturę

Jeszcze 2 minuty czytania

– I mamy kilka tysięcy stron Wagnera, zapisanych jego kurewsko starannym pismem – powiedział Skalkottas. Podziwiałem jego greckie dłonie. Kawałek morza zaklęty w skórę, ścięgna i kości.  I oczy jak ich wyspy, ciemny punkt na tle beztroskiego bałaganu. Nikos, Nikos – to imię brzmi jak nazwy ich wysp.
– Wagner to krowa – powiedziałem.
Roześmiał się i kręcił głową.
– A to nie jest tak, że wszyscy go kochamy i podziwiamy, za jego nadczłowieczeństwo?
– Pierdolić go. Powiedziałem.
Nikos podniósł kieliszek do ust. Odchylił się lekko i zaskrzypiało krzesło.
– O zrób to jeszcze raz, jeszcze raz – powiedziałem.
– Co mam zrobić?
– Odchyl się i słuchaj.
– Skrzypi.
– Tak, ale słyszysz jak? Tu jest muzyka, w skrzypieniu, w stąpnięciu.
– Hannenheim, byłeś kiedyś nad morzem?
Kiwnąłem głową, że tak.  Jestem kimś, kogo ranią twarde fakty, ale to w związku z wojną, w związku z karabinami maszynowymi, z salwami wśród gór.
– Dupa! Nie wychodzi ci – powiedziałem do Nikosa i sam zająłem jego miejsce.
Stanął obok, włożywszy dłoń do kieszeni marynarki. Nonszalancki grek.
A ja skrzypiałem, pianissimo cantabile.
– Hannenheim, naprawdę tworzysz nową muzykę. Chwalą cię.
– Schönberg  twierdzi inaczej.
Nikos spojrzał bystro i odwrócił wzrok.
– Mówi o tobie same dobre rzeczy – powiedział przełykając ślinę – i pomija to, że jesteś wariatem.
– Gówno prawda, mam wrażenie, że mnie nie lubi.
– A ja mam wrażenie, że go trochę onieśmiela twoje pompatyczne «von» przed nazwiskiem, a po imieniu.
– Herr Nikos, to nie jest akurat największa z moich win.
Wzruszył ramionami. Bezsilny i piękny. Tak o nim pomyślałem. Przesiadłem się na kanapę.
Skallkotas otworzył następna butelkę wina.
– To prawda, że go widzisz? – spytał.
Drgnąłem nieprzyjemnie zaskoczony, dokładnie tak, jak w momentach kiedy Schönberg krytykował moje rzeczy, w gruncie rzeczy, gdy się głębiej zastanawiałem nad tym, co mówił, przyznawałem mu rację, ale pierwsze nieprzyjemne drgnięcie zawsze było najboleśniejsze i zawsze je pamiętałem.
– Kogo widzę? Zapytałem, chociaż dobrze wiedziałem, o kogo pyta.
– Swojego sobowtóra.

Oczywiście, że go widzę, ciągle gdzieś tu jest. Nikos go nie widzi, ale ja tak. Siedzi przy biurku i pisze, zawzięcie. On nie musi liczyć się z jedzeniem, piciem, poceniem się, szczaniem i sraniem. Nie, on jest pozbawiony tych wszystkich cielesnych uciech, na które skazany jestem ja. On siedzi i wymyśla nerwowe tematy, spiętrzone nonowe akordy. Tylko czasami spogląda na mnie i smętnie się uśmiecha. W miejscu, gdzie wszyscy mają czerwony, żywy, tętniący krwią płatek języka, on ma czarną czeluść. Kiedy zaczęliśmy z Nikosem pić, on usiadł przy biurku i zaczął pisać. On nie wie, co to wino, chleb i burczenie w brzuchu. On nie wie, co to sen, bo kiedy zasypiam, on spokojnie spaceruje po mieszkaniu, mój doppelgänger.
– Tak, widzę go, właśnie coś pisze przy biurku. Powiedziałem to spokojnym beznamiętnym głosem.
Nikos spojrzał w tamtą stronę. Mój doppelgänger skinął mu głową na powitanie.
– Właśnie skinął ci głową. Powiedziałem.
Nikos wpatrywał się w biurko.
– Nikogo nie widzę. – Odetchnął głęboko i spojrzał na mnie.
Wzruszyłem ramionami.
– Nikos gdybyś go zobaczył oznaczałoby, że czeka cię rychła śmierć lub choroba.
Potrząsnął głową i odstawił kieliszek na stół. Wyjął papierośnicę i zapalił.  Dłonie skrzypka. Podobały mi się, a może nawet kochałem je.
– Od kiedy to się dzieje?
– Od wojny. Kiedy się obudziłem w szpitalu, już był.
– Byłeś ranny? –  Zaciągnął się tak jak ludzie, którzy przed chwilą skończyli jeść, z głośnym mlaśnięciem.
– A jak myślisz?
Przeczesał włosy palcami.
– To wszystko jest takie groteskowe, to miasto, ty, cała muzyka. Chciałbyś się go pozbyć?
– Czasami? Chociaż boje się, że gdy odejdzie pozostanę już całkiem sam.
– Nikogo nie masz?
– Mam jego – pomachałem pustce przy biurku.
Nikos wzdrygnął się po raz kolejny. Nie znałem go tak naprawdę. Był zamknięty w sobie. W gruncie rzeczy zdziwiłem się, że przyszedł mnie odwiedzić w mieszkaniu. Czasami rozgadywał się w jakiejś knajpie, ale dziś było inaczej. Poczułem, i było to dla mnie absurdalne uczucie, że troszczy się o mnie i martwi.
– Nie jestem niebezpieczny – powiedziałem.
– Nigdy tak nie pomyślałem – powiedział, a ja poczułem, że mówi szczerze.
– Trochę ci zazdroszczę – powiedział z lekkim wyrzutem – ja nie mogę pisać niczego, a ty tutaj masz pomocnika.
I  powinienem się zaśmiać, powinienem obrócić to w żart i wykpić się od odpowiedzi.
– Czy naprawdę, Hannenheim, chciałeś zniszczyć swoje kwartety i symfonie, bo ubzdurałeś sobie, że to ten demon zza biurka napisał je za ciebie?
– Tak, chciałem to wszystko zniszczyć.
Nikos zacisnął szczęki.
– Inni ciułają takty, a ty ot tak w ciągu jednej nocy piszesz pół koncertu. Wiesz, co jest najgorsze? To że ty tego nie doceniasz, że się boisz i przypisujesz swój talent wszystkiemu wokół tylko nie sobie.
Miał rację. Moje pióro i noga od krzesła były bardziej utalentowane ode mnie.
– Jak to nic nie możesz pisać?
– No nic, ani taktu, zero pomysłu.
Podszedłem do biurka. Mój doppelgänger skrzywił się kiedy zabrałem plik nut. Trzydzieści sześć gęsto zapisanych kart.
Podałem je  Nikosowi.
Spojrzał na mnie zaniepokojony.
– Weź sobie, zrób z tym co chcesz, wykorzystaj.
– Hannenheim, to twoja muzyka – przeglądał partyturę uważnie, wysuwając koniuszek języka, wyglądał uroczo.
– Nie moja, jego – wskazałem na biurko. Mój doppelgänger skinął głową i wstał. Gdyby miał cylinder albo melonik, pewnie by uchylił go grzecznie.
Nikos pokręcił głową.
– Piękne – powiedział wskazując na temat prowadzony unisono przez altówki i wiolonczele – i proszę, proszę E-dur jak w mordę strzelił, po co ci te tonalne wstawki?
Spojrzałem mu przez ramię. Naprawdę nie pamiętałem, żebym to pisał.
– Trochę mahlerowskie, ale świetne.
– Naprawdę nie pamiętam, żebym to pisał. Usiadłem obok niego i sięgnąłem po papierośnicę, pytając spojrzeniem, czy mogę. Skinął, ze tak.
Wrócił  do pierwszej karty.
– Co to za znak? Wskazał palcem na inicjał  w prawym górnym rogu.
Wyglądał tak:

T      T

T                     T

T       T

– Nie mam pojęcia – powiedziałem – to naprawdę jego robota.
Nikos bezszelestnie przekładał  strony.
– Pokaż mi inne rękopisy – poprosił.
Wstałem strząsając popiół na podłogę. Znalazłem partyturę V kwartetu i 4 Sonaty fortepianowej. Podałem mu.  Przyglądał się uważnie mrużąc swoje piękne oczy.  Na żadnej karcie tytułowej nie było znaczka takiego jak na symfonii. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że on zaznacza swoje partytury tym znaczkiem?
Czy miało dla mnie znaczenie, kto tak naprawdę pisze tę muzykę? Czasami tak. Ale nie dziś, nie po ataku, nie po załamaniu nerwowym, już ostatecznie się przyzwyczaiłem.
– Najwyraźniej tak. Znowu strząsnąłem popiół na podłogę. Nie chciało mi się sięgać do popielniczki.
Nikos położył partytury Sonaty i Kwartetu na stole. Pięknie wyglądały między popielniczką, butelkami wina i kieliszkami. Jakby były na właściwym miejscu. Pomyślałem sobie, że tak bym chciał, by grano moja muzykę w oparach tytoniu, nerwowych rozmów, w otoczeniu  butelek z wódką, winem i kufli z piwem; przy ludziach o czerwonych napuchłych twarzach, którzy nie chcą i nie mogą niczego zrozumieć, ale dla których najmniej istotny dźwięk jest wszystkim co znają i kochają.
Mój doppelgänger był wyraźnie nieszczęśliwy. Spoglądał na Nikosa z niechęcią, stukał obsadką pióra po biurku i z niecierpliwością czekał, aż oddam mu jego partyturę.
Nikos był pochłonięty czytaniem. Drżały mu wargi, a ja myślałem, że chciałbym w mrokach Tiergarten spotkać takiego chłopca jak on, o dłoniach, w których zaklęte jest greckie morze, o oczach jak południowy niepokój. Nie, on w  przeciwieństwie do mnie nie jest workiem kości i gnijącego mięsa.
– To nie może być prawda, Hannenheim.
– Ale jest, Skalkottas, ale jest.


Fragment pochodzi z powieści „Pulverkopf” Edwarda Pasewicza, która ukaże się nakładem wydawnictwa EMG w Krakowie.