Byłam w żałobie
fot. Mikołaj Grynberg

Byłam w żałobie

Rozmowa z Krysią Borowicz

„W '68 nie chciałam wyjeżdżać. Polska była moim domem. I od razu ci mogę powiedzieć, że od tego czasu już nie mam domu. Straciłam komfort posiadania swojego miejsca na ziemi” – rozmowa Mikołaja Grynberga

Jeszcze 3 minuty czytania

MIKOŁAJ GRYNBERG: Kiedy poczułaś, że trzeba będzie wyjeżdżać z Polski?
KRYSIA BOROWICZ: Mnie stąd wywieźli. Ja nie chciałam wyjeżdżać. Tata co jakiś czas planował wyjazd, bo jego wiara w system została dosyć wcześnie podważona. Mama raczej nie brała takiej opcji pod uwagę. Pracowała w Agencji Publicystyczno-Informacyjnej, teraz w tym budynku jest Polska Agencja Prasowa. Dopiero jak się zrobił Marzec, to ona dostała wojennych reminiscencji i wpadła w panikę. Bała się, że grozi nam niebezpieczeństwo, że nie możemy się rozdzielać, że musimy wszyscy wyjechać.

Wiesz, czego się bała?
Pogromów. Nie mogła pozwolić, żebyśmy się rozdzielili, bo w czasie wojny wysłała do rodziny list, w którym napisała, żeby nie przyjeżdżali. I oni nie przyjechali… już nigdy. Tym razem musiała zabrać ze sobą wszystkich. To doświadczenie nie pozwalało jej zostawić kogokolwiek. W tym mnie.

Byłaś już wtedy na studiach?
Byłam na drugim roku fizyki.

Masz rodzeństwo?
Mój brat, Andrzej, miał wtedy szesnaście lat.

Pamiętasz rozmowy o wyjeździe?
A znasz takie powiedzenie: „dzieci i ryby głosu nie mają”? Tak u nas było. Żadnych rozmów. Brat usłyszał od Karola Melchiora: ty wiesz, że wyjeżdżasz z Polski? Nic nie wiedział, ale się dowiedział. Błagałam rodziców, żebyśmy nie jechali do Izraela, nie chciałam, żeby Andrzej szedł do wojska. W ogóle mnie nie słuchali, realizowali swój plan.

A ty jak się dowiedziałaś o wyjeździe?
Miałam chłopaka, byłam zakochana. Moi rodzice umówili się z jego rodzicami, że powinnam wyjechać. On był pół-Żydem i oni postanowili nie wyjeżdżać. Gdybym została, nie miałabym wsparcia, byłabym w zawieszeniu. Nie pracowałam, nie miałam mieszkania, studiowałam. Dzisiaj nie pozwoliłabym się tak potraktować, a dzieci wychowałam w taki sposób, żeby też sobie nie pozwoliły tego zrobić.

Nie chciałaś wyjeżdżać?
Nie chciałam. Kochałam tego chłopaka, a poza tym Polska była moim domem. I od razu ci mogę powiedzieć, że od tego czasu już nie mam domu. Straciłam komfort posiadania swojego miejsca na ziemi.

Nie słuchali twoich argumentów, tylko powiedzieli: Krysia, wyjeżdżamy?
Krystyno. Krysia to była siostra mojej mamy. Zginęła w czasie wojny. Była bardzo zdolna. Mam po niej imię, ale dla rozróżnienia nas trzeba było do mnie mówić: Krystyno. Ona była taka genialna, że jeszcze moja córka cierpiała z tego powodu.

Dlaczego?
Ciągle jej opowiadałam, jaka ta Krysia była wyjątkowa, mimo że sama jej nie znałam. Kiedyś córka zapytała: mamo, to kiedy ja będę genialna?

Powiedziałaś rodzicom, że nie chcesz wyjeżdżać?
Nie. I nikt mnie nie wsparł, czułam się bardzo osamotniona. Nikt mi nie zaproponował, że pomoże. Wielu moich znajomych ciągle rozmawiało o wyjeździe, chcieli jechać. Nie miałam wyjścia.

Dokąd pojechaliście?
Do Izraela. Wielu znajomych rodziców wyjechało tam w 1956 roku. Mama była u nich z wizytą w 1966 i wiedziała, co nas czeka. Rodzice czuli, że nie jadą do kompletnie obcego kraju.

Mówili po hebrajsku?
Mama uczyła się hebrajskiego w szkole, więc dosyć szybko zaczęła mówić. Na początku używała starohebrajskiego, który był mało użyteczny. Tata mówił po żydowsku, hebrajskiego nie znał.

Rodzice rozmawiali między sobą po żydowsku?
Tak, kiedy chcieli, żebyśmy nie rozumieli. Mówili, że rozmawiają po francusku. Później, jak nauczyłam się francuskiego, mówili, że to jest niemiecki.

Wiedziałaś, po jakiemu mówią?
Muszę ci opowiedzieć o podróży do Paryża. Byłam tam z tatą u jego rodziny, chyba w okolicach 1966 roku. I tam wszyscy mówili w języku, którego nie rozumiałam, i zapewniam cię, że to nie był francuski. Tak się dowiedziałam, że mój tata mówi po żydowsku. Nie wstrząsnęło to mną, ale się zdziwiłam.

Wiedziałaś, że jesteś Żydówką?
Wiedziałam, ale to była wiedza abstrakcyjna. Żadnego powiązania z kulturą ani z religią nie mieliśmy. Do naszych rodziców przychodzili ludzie, którzy śmiesznie rozmawiali po polsku, ale nam dalej nic to nie mówiło. Moja przyjaciółka Perła wyrosła w domu, w którym rodzice mówili do niej po żydowsku, a ona im odpowiadała po polsku. My byliśmy Żydami, ale nie wiedzieliśmy, co to znaczy. Dopiero przed wyjazdem okazało się, że jesteśmy inni i dlatego musimy wyjechać.

Rozmowa jest fragmentem książki Mikołaja Grynberga „Księga Wyjścia”, która ukaże się 7 marca w wydawnictwie Czarne.
 
„Postanowiłem zrozumieć, dlaczego tak wielu Żydów wyjechało z Polski po wydarzeniach Marca sześćdziesiątego ósmego i dlaczego tylu zostało. Na przełomie 2016 i 2017 roku odbyłem prawie osiemdziesiąt spotkań z tymi, którzy po wojnie sześciodniowej w Izraelu oraz po Marcu podejmowali decyzje o pozostaniu w Polsce lub jej opuszczeniu. Zadawałem im pytania w swoim imieniu oraz, mam wielką nadzieję, że i w Twoim – Drogi Czytelniku”  – pisze autor.

Do wyjazdu nikt nie dał ci odczuć, że jesteś inna?
Nie pamiętam, żebym miała jakieś problemy z tego powodu, ale byłam blondynką.

Miałaś dobry wygląd.
Brat mi opowiadał, że jego na podwórku wyzywali, ale on jest ode mnie o pięć lat młodszy, więc mało się tym interesowałam.

Dużo twoich znajomych wyjechało?
Większość, ale moja najbliższa przyjaciółka Perła została i przyjaciółka Olga została… Nie każdy Żyd musiał wyjechać. Straciłam kraj, a żaden następny już nigdy nie był moim.

Kiedy wyjechaliście?
W lutym 1969 roku. Kupiliśmy kożuszek i składany rower. Zrobiłam prawo jazdy. Wszyscy tak robili. Ani rower, ani kożuszek się nie przydały. Prawo jazdy tak.

Pamiętasz pierwszy dzień w Izraelu?
Spaliśmy u znajomych w Jerozolimie. Wstałam rano i wyjrzałam przez okno, a tam były góry i kamienie. Nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam, żeby tam było miasto, a była jakaś pustynia. Dramat.

Jak długo tak się czułaś?
Półtora roku.

Co się potem zmieniło?
Wyjechałam z Izraela. Nie mogłam tam mieszkać. Andrzej miał iść do szkoły z internatem, ale w ostatniej chwili okazało się, że go nie przyjmą, bo nie jest obrzezany. Mnie ciągle pytali, co to za imię – Krystyna. Chcieli, żebym zmieniła na hebrajskie.

Co odpowiadałaś?
Po jakimś czasie wymyśliłam odpowiedź, która kończyła dyskusję. Z imieniem jest jak z charakterem – trudno je zmienić.

Co robiłaś przez te półtora roku?
Mniej więcej cztery miesiące spędziłam na ulpanie w Nazarecie.

Mówisz po hebrajsku?
Mówiłam, ale już nie mówię. To był najgorszy moment mojego życia, wszystko wyparłam. Później studiowałam i trochę pracowałam jako kelnerka.

Miałaś kontakt ze swoim chłopakiem?
Pisaliśmy do siebie, ale nie bezpośrednio. Albo przez moją rodzinę w Paryżu, albo przez jego siostrę w Genewie. Jego rodzice bali się wysyłać listy do Izraela.

Wierzyliście, że się spotkacie?
Tak. Dzisiaj nie ma się o co wściekać, bo i tak jest już za późno, ale to nie jest fajne, gdy za ciebie ktoś podejmuje decyzje. Jestem zła, że się dałam wywieźć i że się nie postawiłam. Jestem rozczarowana i zawiedziona, że nie było wtedy nikogo, kto by mnie wsparł.

Jakie były pierwsze miesiące w Izraelu?
Straszne. Chciałam, żeby mnie wszyscy zostawili w spokoju, żebym mogła lizać swoje rany. Wszyscy naokoło chcieli, żebym już była Izraelką, a ja nie byłam.

Byłaś w żałobie?
Tak, ale oni tego nie rozumieli. Jak przyjeżdżasz do Izraela, to pytają, dlaczego dopiero teraz przyjechałaś. Myślę, że byłam w potwornej depresji. Byłeś w Izraelu, to wiesz, że tam wszyscy są najmądrzejsi. Kiedy wiesz, że tak naprawdę to ty jesteś ten najmądrzejszy, bardzo trudno to zaakceptować. Gdy odrobinę stanęłam na nogi, już wiedziałam, że sama muszę zacząć podejmować decyzje. Pod pretekstem nauki angielskiego wyjechałam na sześć tygodni do Londynu. Potem pojechałam do Szwecji i wyszłam za mąż, żeby móc tam zostać. Odrobiłam swoją życiową lekcję – sama za siebie zdecydowałam.

Nagle twoja opowieść bardzo przyspieszyła. Po sześciu tygodniach wyjechałaś z Londynu do Szwecji i…?
W Londynie byłam z koleżanką, która przyjechała ze mną z Izraela. Powiedziałam jej, że tam nie wracam i jadę do Szwecji. Ucieszyła się i pojechała ze mną.

Dlaczego wybrałaś Szwecję?
Bo była w Europie, bo wymyśliłam, że wyjdę za mąż za kogoś, kto mi da papiery. Miałam tam wielu przyjaciół, którzy mogli mi w tym pomóc. Następnego dnia po przyjeździe byłam na prywatce i od razu zaczęły się rozmowy, kto mi pomoże i jak to załatwić. No i się załatwiło. Miałam bardzo szczęśliwe małżeństwo. Nigdy z nim nie mieszkałam, nigdy z nim się nie kłóciłam.

Wyszłaś za Szweda?
Wyszłam za Krzysztofa Melchiora. Znaliśmy się z dzieciństwa, chodziliśmy do tej samej szkoły. Powiedział, że służy mi ręką. Zrobił mi ogromną przysługę. Zaczęłam studiować, dostałam stypendium.

Znowu studiowałaś fizykę?
Tak.

A co się stało z twoją koleżanką?
Wyszła za mojego kolegę, który powiedział, że jeśli tylko będzie mi mógł pomóc, to jest do dyspozycji. Już miałam męża, a dla niej dalej szukałyśmy, więc był jak znalazł.

Co powiedziałaś rodzicom?
Że nie wrócę. Zresztą oni później też wyjechali, żeby Andrzej nie szedł do wojska.

Dokąd?
Do Niemiec.

Byli tam zadowoleni?
I tak, i nie. Tak, bo mogli normalnie żyć. Nie, bo byli obcokrajowcami, nie tak jak w Izraelu. Mój brat do dzisiaj tam mieszka i do dzisiaj nie jeździ do Izraela. Ma nadal nieuregulowaną sytuację z armią, choć myślę, że teraz to już ich nie obchodzi.

Kiedy ci minęła tamta żałoba?
Nie powiedziałam, że minęła. Daje się żyć, ale ona do dzisiaj jest.

Kiedy zaczęłaś przyjeżdżać do Polski?
Jak tylko mogłam. W 1979 roku urodziła się moja córeczka, tuż wcześniej wzięłam ślub.

A z pierwszym mężem kiedy się rozwiodłaś?
Dosyć szybko. Z drugim wzięłam ślub, żeby mnie nie cofnęli z granicy. Teraz się nazywałam Stiller, a poprzednie nazwisko miałam Melchior. Na granicach mieli listy z naszymi danymi i nie chcieli nas wpuszczać. W ten sposób zatarłam ślady po Krystynie Borowicz.

Stiller jest Szwedem?
Stiller wyjechał z Polski w 1969 roku. W wakacje dorabiał sobie, pracując na kempingach, i tam poznał polskiego oficera wywiadu, który przyjechał na wakacje z Belgii. Przy wódce wyjawił mu, że po upływie dziesięciu lat od wyjazdu będą nas do Polski wpuszczać.

Wpuścili?
Tak.

I jak się poczułaś?
Cudownie. Przyjechaliśmy na wakacje.

A jak się czułaś, gdy wracaliście do Szwecji?
Okropnie.

Jesteś Polką?
A co to znaczy?

Mogę ci powiedzieć, co to dla mnie znaczy.
To ja ci powiem, co to znaczy dla mnie. Jestem związana z polską kulturą, literaturą i językiem. Gdy tu jestem, nikt się mnie nie pyta, skąd przyjechałam.

A jesteś Szwedką?
Jeśli chodzi o politykę, to o wiele lepiej się orientuję w szwedzkiej niż w polskiej.

Teraz jesteś bardziej Żydówką niż w sześćdziesiątym ósmym roku?
Ciekawe pytanie. Więcej wiem o żydostwie. To na pewno jest grupa, z którą się bardzo identyfikuję. Gdy byłam na koloniach, wszystkie dzieci w niedzielę szły do kościoła, a do mnie pani mówiła: ty nie.

Co masz w sobie żydowskiego?
Ten bagaż niepokoju, który każe mi dzwonić do swoich dzieci i katować je tym, żeby cały czas mnie informowały, gdzie są. Muszą się zameldować, bo inaczej nie mogę spokojnie spać. Ty tego nie robisz?

Staram się nie robić, ale kiepsko mi idzie.
Szwed tego nie robi.

Twoje żydowskie korzenie są w Holokauście?
Też, ale i znacznie wcześniej.

okładkaTo znaczy?
Pogromy to nie jest tylko historia pokolenia moich rodziców. Dużo się teraz mówi o epigenetyce i to właśnie tłumaczy, co się z nami wszystkimi dzieje. Tyle pytań mi zadajesz, a ty wiesz, kim jesteś?

Chyba już wiem. Jestem polskim Żydem.
Ja też jestem polską Żydówką, ale mieszkam w Szwecji.

A może jesteś Polką żydowskiego pochodzenia, która mieszka w Szwecji?
Tak, masz rację. Jeszcze ci tylko jedną rzecz powiem. Kiedy się urodziłeś, bardzo mi się spodobało, że cię nazwali Mikołaj. Ładne imię, co?

Przekleństwo mojego dzieciństwa: „Mikołaj, masz prezenty?”. Myślałem, że jak będę duży i pójdę do pracy, to na początku o to mnie zapytają.
I dlatego nie poszedłeś do pracy?

Dlatego mam taką pracę, że tu siedzę i z tobą rozmawiam.
To żydostwo nas prześladuje.

Między nami mówiąc, to jest całkiem dobre żydostwo.