Świat jako oszustwo
Truthout.org CC BY-NC-SA 2.0

19 minut czytania

/ Literatura

Świat jako oszustwo

Maciej Świerkocki

Jeśli diagnoza Flanagana jest trafna, żyjemy w koszmarnej, skłamanej rzeczywistości, bardziej zatrważającej od rozmaitych komiksowych matriksów, bo większość ludzkości chce w niej wegetować dobrowolnie – pisze tłumacz nowej powieści tasmańskiego autora

Jeszcze 5 minut czytania

Obraz zbydlęconej współczesności, jaki w stylu Hieronima Boscha odmalowuje w wydanej w 2006 roku „Nieznanej terrorystce” dobrze już znany u nas laureat nagrody Man Booker za rok 2014, Australijczyk, a ściślej mówiąc, Tasmańczyk Richard Flanagan, jest bez wyjątku depresyjny i odrażający. Pozornie wskazywałoby to na jego jednostronność. Łatwiej jest jednak wnieść takie oskarżenie niż znaleźć obraz malowany dwustronnie, ale chyba jeszcze łatwiej je oddalić, i to nawet na podstawie tych danych, których dostarcza niezapośredniczona, prosta obserwacja własnego otoczenia.

Jeśli diagnoza Flanagana jest trafna, żyjemy w koszmarnej, skłamanej rzeczywistości, bardziej zatrważającej od rozmaitych komiksowych matriksów, bo większość ludzkości chce w niej wegetować dobrowolnie. Świat jest oszukiwany, ponieważ tego pragnie, godzi się na oszustwo, a nawet własnoręcznie je wytwarza i aplikuje sobie niczym narkotyk. Z tak zaklętego kręgu można wyjść, jedynie odstawiając używkę, jeżeli jednak jej głód jest przyrodzony, to pozostaje tylko samozagłada – albo radykalna transformacja, w której możliwość, sądząc po zakończeniu swojej historii, autor stanowczo nie wierzy.

Sama „Nieznana terrorystka” również wydaje się w pewnym sensie oszustwem. To nieco zwodnicza książka, nie tylko genologicznie wyjątkowa w dorobku Flanagana, i miłośnicy jarmarcznych awantur srodze się na niej zawodzą. Na przekór efektownemu tytułowi nie mamy do czynienia z pryncypialną, podjętą na serio wycieczką na teren literatury sensacyjnej ani z powieścią o terroryzmie czy o islamskim zagrożeniu terrorystycznym, tak jak „Paragraf 22” nie opowiadał o przebiegu drugiej wojny światowej. Wystarczy wziąć pod lupę liczbę i kontrastowość kiczowatych stereotypów gatunkowych, składających się na model marnej odmiany pisarstwa sensacyjnego, by zauważyć, że „Nieznana terrorystka” jest ich niemal pełnym katalogiem – Flanagan gorzko drwiąc ze szmirowatej codzienności, szydzi bowiem również z jednego ze wszędobylskich elementów jej kultury: z taniego, bezdennie schematycznego thrillera. Mariaż erotyzmu (główna bohaterka, Doll, zarabia na chleb tańcem erotycznym) z drugorzędnym kryminałem pojawia się jako świadectwo literackiej samoświadomości pisarza, a nie dlatego, że Flanagan w chwili zaćmienia umysłu stracił także przyzwoity gust. Zbiegów okoliczności, banałów, klisz fabularnych, perwersji, złośliwych inwalidów, szlachetnych bezdomnych, okrutnych gangsterów i bezradnych, chociaż aroganckich policjantów o dobrych intencjach znajdziemy w tej książce tyle, że trudno nie uważać ich za sztafaż, teatralną rekwizytornię, przydatną autorowi, by tym jaskrawiej pokazać, w jaki sposób i z jaką mocą wytwory kultury masowej wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Z punktu widzenia takiej samozwrotności „Nieznana terrorystka” wbrew swojemu popularnemu opakowaniu przynależy po cichu do sfery kultury wysokiej, w każdym razie na tyle, na ile zachowujemy pierwotne znaczenie tej nazwy. Jest pastiszem powieści sensacyjnej i powieścią o zagrożeniu płynącym nie z zewnątrz, lecz z wewnątrz, z politycznego i kulturowego serca demokracji parlamentarnej. Nie znaczy to oczywiście, że książka kwestionuje realność zewnętrznego zagrożenia terrorystycznego, minimalizuje je czy usprawiedliwia. Owszem, dostrzega problem ksenofobii, imigrantów i obcych, Inny występuje tutaj jednak co najwyżej w tle i wiemy o nim niewiele, zaledwie tyle, by stwierdzić, że nie jest on gorszym ani lepszym człowiekiem od Doll. Autor skupia się na społeczności, w jakiej żyje, na jej obawach, którymi zręcznie manipulują politycy i media, atawistycznych instynktach, wynikających z ignorancji słabościach, prymitywnych zainteresowaniach i przyziemnych, głównie materialnych aspiracjach.

Richard Flanagan, „Nieznana terrorystka”. Przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, 332 strony, w księgarniach od lutego 2018Richard Flanagan, „Nieznana terrorystka”. Przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, 332 strony, w księgarniach od lutego 2018Drugim punktem odniesienia „Nieznanej terrorystki” byłaby więc niekrótka lista pisarzy i tekstów z tak zwanej wyższej półki, do których odwołuje się pośrednio albo bezpośrednio Flanagan — być może najmniej oczywiste skojarzenia to „Przyjaźń absolutna” Johna LeCarré, „System doktora Smoły i profesora Pierza” Edgara Allana Poe, przywołany już „Paragraf 22” Josepha Hellera czy „Tajny agent” Conrada. Każdy podobny spis otwierałby pole dla wielu interpretacji, ale gdyby go skrócić do tylko jednego nazwiska i tytułu, na czele powinien pozostać Heinrich Böll i „Utracona cześć Katarzyny Blum”. Bez tej książki nie da się solidnie osadzić „Nieznanej terrorystki” w kontekście historycznoliterackim, ustanawia go bowiem nie tylko wypowiedź Bölla, ale i faktografia sprzed półwiecza.

Książka australijska wchodzi w historyczny dialog z niemiecką i kłania się jej między innymi jako lustrzane odbicie głównego wątku „Utraconej czci…”. Bohaterki obu powieści zostają kochankami przygodnie poznanych przystojnych młodych mężczyzn (jak się okazuje poniewczasie, poszukiwanych przez policję przestępców), a w konsekwencji romansu oskarżają je, potępiają i skazują nie sądy, ale opinia publiczna, sterowana przez pozbawione skrupułów, tabloidopodobne środki masowego przekazu. Akcja powieści Bölla rozgrywa się w Niemczech w czasach aktywności Frakcji Czerwonej Armii (RAF), zwanej także grupą Baader-Meinhof, oraz innych lewicowych i lewackich ugrupowań, w skrajnych przypadkach sięgających po środki terrorystyczne i dokonujących pospolitych morderstw, „Nieznana terrorystka” jest natomiast komentarzem autora na temat skutków politycznej i administracyjnej odpowiedzi świata zachodniego na największy akt terroru w historii, zamach na WTC z 11 września 2001 roku. I Flanagan, i Böll traktują terroryzm jako podłoże fabuły, prześwietlając przede wszystkim zachowanie konsumpcyjnego społeczeństwa wobec nowych zagrożeń, co z kolei stanowi pretekst do analizy dominujących w zbiorowości postaw, poglądów i ideowych albo raczej bezideowych wyborów.

Przeniesienie akcji z RFN lat 70. ubiegłego wieku do współczesnego Sydney skutkuje jednak także wymowną różnicą, odzwierciedloną w języku. Flanagan jest w ogóle pisarzem skorym do kwiecistości, nie stroniącym od ryzykownych metafor i porównań, balansującym czasem na granicy ekstrawagancji, i nie ucieka od nich także w „Nieznanej terrorystce” (seks jako „ponury problem penetracyjny”), ale w tej powieści jego język, jak to określa australijski wydawca, staje się przede wszystkim kakofoniczny i chaotyczny, plastycznie oddając ten nieustanny strumień bodźców słownych, jaki ze wszystkich stron opływa postaci książki. Jest to język marketingu, korporacji, sloganów reklamowych, język potoczny, złożony ze strzępów ulicznych i knajpianych rozmów, trącący fałszem tendencyjny język prezenterów radiowych i telewizyjnych, język naszpikowany gęsto przymiotnikami, przysłówkami i australijskim slangiem, ale także wyliczanymi jednym tchem nazwami „topowych” producentów: Alessi, La Pavoni, Philippe Starck, Dolce & Gabbana czy Louis Vuitton, które nie potrzebują w tym świecie żadnego kontekstu, aby pełnić funkcję komunikacyjną, rozumieją się bowiem same przez się.

Przekładając tę powieść, musiałem pływać w kulturowym tyglu Sydney, co wymagało słownikowej czujności, ale zarazem czułem, że jako tłumacz jestem tutaj u siebie, w oszukańczym języku globalnej wiochy, w mowie kupna i sprzedaży, politycznej kazuistyki, pustych haseł („Jesteśmy Australią” brzmi po trosze jak „Polska mistrzem Polski”) i niechęci do innych, choć nie zawsze obcych („libańcy”, „ciapaci”, „westies”). W porównaniu z powściągliwością Bölla „Nieznana terrorystka” to hałaśliwa symfonia, znamienne jest jednak to, że ludzie posługujący się językiem Flanagana nie mają sobie w istocie nic ważnego do powiedzenia, jak gdyby powierzchowność ich języka nie była w stanie udźwignąć głębszej myśli. Wydaje się to tym bardziej paradoksalne, że część z nich zawodowo posługuje się słowem.

I tak czarnym charakterem, doprowadzającym tytułową bohaterkę do upadku, jest u Bölla dziennikarz, wzorowany na jednym z redaktorów bulwarówki „Bild”, u Flanagana zaś tę rolę odgrywa dziennikarska hiena z niepublicznej stacji telewizyjnej, Richard Cody. Ratuje swoją gasnącą karierę, preparując dzięki przypadkowemu nagraniu z kamer monitoringu reportaż o Bogu ducha winnej Doll w taki sposób, żeby zaprezentować ją jako niebezpieczną terrorystkę rodzimego chowu, Czarną Wdowę (występowała kiedyś pod takim pseudonimem i w muzułmańskim stroju), poszukiwaną przez całą policję Sydney. Współpracujący w tej sprawie ręka w rękę z Harmsenem, wysokiego szczebla agentem australijskiego wywiadu, Cody skwapliwie idzie za radą swojego przełożonego z telewizji: „Ludzie chcą podniecających iluzji, oto, czego chcą. Znajdź coś w tym rodzaju, przypraw taką historię paroma szczyptami strachu i sprośności, i masz żyłę złota”.

Obok wszechobecnego motywu oszustwa (żeby daleko nie szukać, Doll jako tancerka sprzedaje klientom fałszywe pożądanie) znajdziemy w tym cytacie także motyw strachu, stojącego według Flanagana zarówno za postępowaniem przeciętnych jednostek (rządzonych), jak i ludzi trzymających władzę (rządzących). Egzystencjalne znaczenie tego uczucia zaczyna z czasem dostrzegać nawet słabo wykształcona, plastikowa i niezbyt lotna bohaterka, której największym marzeniem jest kupno apartamentu: „Ludzie lubią strach. Wszyscy chcemy się bać, chcemy, żeby ktoś nam mówił, jak żyć, z kim się pieprzyć, dlaczego powinniśmy robić to albo myśleć tamto. To jest robota diabła. Dlatego jestem dla nich ważna […], bo jeśli możesz stworzyć terrorystę, to dajesz ludziom diabła. A media go potrzebują. To moja rola”, tłumaczy swojej jedynej przyjaciółce, Wilder. Pod koniec powieści przemyślenia Doll przybierają już prawie metafizyczny charakter: „[…] a co jeżeli ludzie nie mogą żyć bez takiego strachu? Co jeżeli go potrzebują, żeby wiedzieć, kim są, upewnić się, że żyją jak należy? Jeżeli potrzebują zastrzyku strachu jeszcze bardziej niż kawy, piwa albo uderzenia pięścią? Bo czy bez strachu można w czymkolwiek znaleźć jakiś sens?”.

W ten sposób mimowolna terrorystka odkrywa na własny użytek zgrzybiałą już prawdę, że druga strona – rządzący – zdaje sobie sprawę, jak skutecznym środkiem perswazji jest strach, i doskonale wie, że ludźmi, którzy się boją, o wiele łatwiej kierować. „Społeczeństwo jest głupie. Żyjemy w dekadzie pigułki gwałtu […]. Ludzie niczego nie pamiętają. Majaczy im się tylko, że wydarzyło się coś niedobrego. Trudno. Jeśli nie będą przerażeni, to nie wyrażą zgody na to, co robimy i nie zrozumieją, dlaczego musimy to robić”, twierdzi Harmsen, przedstawiciel władzy, która współsieje strach razem z terrorystami i zbiera jego owoce, chociażby dostając przyzwolenie na szczegółową inwigilację swojego, a zwłaszcza nie swojego elektoratu, albo wykorzystując populistyczne hasła w kampaniach wyborczych.

Flanagan powtarza zatem coś, co niby powszechnie wiadomo, ale co może dlatego zawsze warto powtarzać: że politycy muszą oszukiwać społeczeństwo, by się utrzymać na szczycie, i nie ma na to rady, dopóki ściska nas za gardło strach – lub mówiąc nieco szerzej, ułomna natura ludzka. Okazuje się, że chocholi taniec nie jest polską specjalnością narodową. Powieść kończy absurdalna śmierć dwojga ludzi, ale dookoła nic się nie zmienia. W klubie, w którym pracowała zlikwidowana „terrorystka”, jej koleżanki, błyszczące przez chwilę w mediach, gdzie powiedziały, co wiedziały o Doll, wracają do swoich zajęć. „Tańczcie. […] Już czas, żebyśmy wszyscy wrócili do tańca” – tak w ostatnich słowach książki ponagla swoje dziewczyny (i czytelnika) szef-oszust, nie dostajemy więc żadnych tanich pokrzepień, czego zresztą można było się spodziewać już po pierwszym, tym razem odnarratorskim zdaniu „Nieznanej terrorystki”: „Myśl, że miłość to za mało, jest wyjątkowo bolesna”. Miłość jest tylko utopią – Chrystusową, bo przecież już nie chrześcijańską mrzonką, w imię której, jak chce autor, Jezus został pierwszym zamachowcem samobójcą. Żadna z postaci książki nie ma miłości, chociaż przynajmniej część z nich deklaratywnie jej pragnie. W oszukanym, oszukującym i oszukańczym świecie ułudy prawdziwa jest tylko śmierć.

Świat ten przypomina coś w rodzaju domu dla obłąkanych, którym jak u Poego zarządzają pacjenci zamiast lekarzy, ale zgroza wynikająca z zupełnie niehumorystycznej wykładni  Flanagana nie bierze się z tej inwersji ani nawet z groteskowego portretu współczesnego świata, do którego dobrze pasuje określenie Andrzeja Stasiuka, wyrażającego się o wielkim mieście jako o „ludzkim mięsie”, przewożonym środkami transportu publicznego. Kogo naprawdę zbulwersuje dzisiaj konstatacja, że nokturn f-moll Chopina służy jako podkład do striptizu albo dzwonek telefonu komórkowego, że miejsce dawnych przybytków kultu religijnego zajęły galerie handlowe, że czas wolny sprowadza się do alkoholu, prochów i zwierzęcego seksu, miarą statusu społecznego stają się znaki firmowe modnych producentów, a pod okiem policji i służb specjalnych kwitnie przemyt oraz handel ludźmi? Rządzących i rządzonych jednakowo napędzają chciwość i pragnienie dominacji, liczą się tylko władza i pieniądze; no jasne, tak jest i już.

Bolesne przebudzenie następuje dopiero, kiedy zwyczajny człowiek, jak Doll, przypadkiem dostaje się w tryby miażdżącej go ostatecznie machiny historii, na której funkcjonowanie w przeciwieństwie do rządzących nie ma żadnego wpływu. Taki los spotyka również Winnie, bohaterkę „Tajnego agenta”, najczęściej cytowanego dzieła literackiego w prasie anglojęzycznej po 11 września, chociaż — a może właśnie dlatego – Conrada, podobnie jak Flanagana, bardziej niż fenomen terroryzmu zajmowały zakulisowe intrygi różnych nieczystych sił, operujących na styku polityki, mediów (wówczas wyłącznie prasy, która zaczynała się komercjalizować) i organów ścigania. Ta zbieżność nie dowodzi, że Flanagan przeczytał „Tajnego agenta”, świadczy jednak o tym, że przez ostatnie sto lat niczego nie udało się naprawić, a dzisiejsze oszustwo ma mocne wczorajsze podstawy.

U Flanagana, tak jak i u Conrada, odwraca ono świat rzekomego ładu, sprawiedliwości i postępu do góry nogami, czyniąc z niego karykaturę porządku prawnego. Wyspecjalizowane organizacje, urzędy oraz instytucje publiczne nie pełnią bowiem funkcji, do piastowania których zostały powołane, a niekiedy działają wręcz w sprzeczności ze swoimi ustawowymi, moralnymi i zawodowymi obowiązkami. Zamiast chronić obywateli policja prowadzi własne partykularne rozgrywki, z jednej strony realizując osobiste ambicje dowódców, z drugiej zaś, na niższym szczeblu, zapewniając sobie dodatkowe zyski oraz usługi szemranych informatorów, którym zezwala w zamian na przestępczą bezkarność. Kiedy może, stara się szachować kontrolujących ją polityków, najczęściej chodzi jednak posłusznie na ich pasku. Z kolei politycy zamiast wykonywać wolę wyborców, podejmują decyzje korzystne dla swoich partii i klik towarzyskich, stawiając na pierwszym miejscu nie interes państwa, tylko pożytek własny. Oszukują nas też media; ich niezależność jest fikcją, zależą bowiem co najmniej od swoich właścicieli, reklamodawców oraz polityków. Koncerny medialne to nie strażnicy prawdy, ale kapitalistyczne fabryki zełganych słów i kolorowych obrazków, na których zbijają fortuny prezesi i dyrektorzy. Oportunistyczni dziennikarze nie poszukują prawdy, nawet nie przekazują po prostu informacji, lecz produkują je, konfabulują albo rozmyślnie fałszują (fake news to nic nowego), goniąc za przekładającym się na kasę sukcesem. Tworzą oszukaną rzeczywistość, grając na dwie strony, współpracują bowiem i z policją, i z politykami. Wykorzystują ich i sami są przez nich wykorzystywani, lecz w końcowym rozrachunku, jak powtarzał Milo Minderbinder w „Paragrafie 22”, „wszyscy mają udział w zyskach”.

U Flanagana rzeczywiście wszyscy. I to z tej ogólnej współodpowiedzialności wybija chyba najobfitsze źródło zgrozy, towarzyszącej lekturze „Nieznanej terrorystki”, udziału w zyskach nie odmówi bowiem nikt zdrowy na umyśle. Cody nie komponuje swojego sfingowanego materiału sam, za jego finalny kształt odpowiada cała siatka pomocników i ekspertów. Jednym z nich jest uczony akademicki, profesor psychologii:

Dwie byłe żony siedziały mu na karku, domagając się wyższych alimentów, a jego niegdyś zyskowna robota na boku jako konsultanta od zarządzania, która długo była lukratywnym żartem, nie przynosiła już takich dochodów jak dawniej. Potrzebował pieniędzy i wiedział, że musi się znajdować w centrum uwagi, żeby je zdobyć. Napisał dobrze przyjęty esej „Dysonans kognitywny i zamachowcy samobójcy” na konferencję w Stuttgarcie i szykował się do objęcia nowo powstałej katedry badań nad terroryzmem w Australian Defence Force Academy. Tancerka erotyczna terrorystką?
– Oczywiście – odparł. – Wszystko do siebie pasuje.

Szwindel, który wspierają autorytety naukowe, nie może się nie udać.

Warto podkreślić jeszcze jeden, poniekąd interwencyjny aspekt powieści Flanagana jako głosu w dyskusji, dotyczącej mało znanej w Polsce, ale słynnej w Australii i etycznie niejednoznacznej sprawy o terrorystycznej proweniencji. Książka dedykowana jest Davidowi Hicksowi, Australijczykowi, który w 2001 roku został schwytany w Afganistanie w jednym z obozów treningowych Al-Kaidy, przekazany w ręce Amerykanów i osadzony w więzieniu Guantanamo, gdzie spędził ponad sześć lat. Proces Hicksa, postawa rządu ówczesnego premiera Johna Howarda, a także służb specjalnych i niektórych mediów wywołały ogromne kontrowersje. Część opinii publicznej stanęła po stronie oskarżonego, a Amerykanom i ich australijskim sojusznikom wytknięto wiele nieprawidłowości. Przynajmniej kilka z nich z czasem zostało oficjalnie potwierdzonych, a zarzut, na którego podstawie skazano Hicksa na karę siedmiu lat pozbawienia wolności, unieważnił w 2012 roku amerykański sąd apelacyjny.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności, który odbywa się w dniach 23–25 marca 2018.